Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Który z kandydatów na prezydenta najwięcej zyskał w trzech dotychczasowych debatach prezydenckich?
Paweł Kukiz: Tu jest pewien kłopot. W żadnej z nich nie uczestniczyli równocześnie wszyscy kandydaci. Po pierwszej, miałem wrażenie, że największymi wygranymi są nieobecni: Mentzen i Zandberg. Dobrze wypadli też uczestnicy – Nawrocki i Jakubiak.
Co, jako praktyka, który dziesięć lat temu brał pan udział w podobnym starciu, dziś najbardziej pana zaskakuje w telewizyjnych debatach z udziałem kandydatów na prezydenta?
To były zupełnie inne czasy. Nade mną nie pracował zespół specjalistów, nie miałem żadnego doświadczenia, socjotechniki ani pieniędzy. Zgromadziłem w ramach zbiórki społecznej zaledwie pół miliona na kampanię. Z samej debaty niewiele pamiętam, liczyły się emocje. Utkwiło mi w pamięci, że przyniosłem składane krzesełko dla Bronisława Komorowskiego – symbol jego aroganckiej odmowy udziału w debacie.
Przeszło panu przez myśl, aby też nie wziąć w niej udziału?
To byłaby krew w piach. A ja miałem misję rozszczelnienia PO-PiS-owskiego układu, w którym obywatel jest wyrobnikiem, dojną krową dla tyranów jednej albo drugiej strony.
W poniedziałkowej debacie nie uczestniczył Rafał Trzaskowski. Jak pan sądzi, dlaczego?
Może to był taki sprytny zabieg – zostawię ich wszystkich samych i pokażę, że nie chodzę do „szczujni”? (TV Republika – red.). Efekt był taki, że Nawrocki poczuł się jak właściciel studia. Nie miał głównego konkurenta, więc zachowywał się inaczej, niż w czasie wcześniejszej debaty TVP, Polsatu i TVN24 w Końskich.
Nie był już tak zacięty, agresywny, męski. Wszystko sobie odpuścił już na starcie, jakby czuł się już zwycięzcą. To może się dla niego źle skończyć. Zyska za to Mentzen i Hołownia.
Na coś szczególnie zwrócił pan uwagę, oglądając debaty?