Nic więc dziwnego, że aktualne zamieszanie wokół propozycji zakończenia wojny Rosji i Ukrainy, może wywoływać zawroty głowy albo przynajmniej problem ze zrozumieniem realiów. Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie zdołali sprytnie wykorzystać nieprzychylne sobie frakcje w amerykańskiej administracji, która pod kierownictwem Donalda Trumpa nie reprezentuje jednolitego frontu nawet w takich sprawach, jak relacje z najważniejszymi graczami na arenie międzynarodowej.

Dwa obozy w jednym Białym Domu

Wszystko zaczęło się 18 listopada, kiedy amerykańskie media (pierwszy był portal Axios) opisały 28-punktowy plan pokojowy, który jakoby opracowywany był w tajemnicy pomiędzy administracją Trumpa a Rosją. Podczas wizyty wysokiej rangi przedstawicieli Pentagonu w Kijowie 19 i 20 listopada miał zostać przedstawiony Ukraińcom. Delegacji przewodniczył sekretarz armii Daniel Driscoll. W oficjalnych komentarzach Amerykanów i Ukraińców, dotyczących wizyty, nie wspominano o planie pokojowym, ale skala przecieków na ten temat okazała się ogromna. Plan wywołał duże emocje, ponieważ jego kształt, ujawniony przez media, w znaczniej mierze pokrywał się z oczekiwaniami Rosji. Ponadto na etapie tworzenia nie został uzgodniony ani z Ukrainą, ani z Europą, której bezpieczeństwa też dotyczy. Pojawiły się więc liczne komentarze o „wymuszaniu kapitulacji” na Ukrainie, zdradzie czy Monachium 2.0.

Kluczowe, by zrozumieć, co się właściwie dzieje, jest jednak spojrzenie za kulisy Białego Domu. Tam trwa klasyczna walka o wpływy u Trumpa, który tradycyjnie zarządza swoimi współpracownikami poprzez konflikt i napędzanie konkurencji. Amerykańskie media spekulują również, że może to być również element walki o potencjalną schedę po liderze ruchu MAGA. Głównymi konkurentami mają być: sekretarz stanu Marco Rubio i wiceprezydent JD Vance. Poglądy tego pierwszego na Rosję, Ukrainę i Europę bliższe są  tradycjom Partii Republikańskiej i to jego uznaje się za głównego kreatora ostrzejszej polityki wobec Kremla. Z kolei Vance przyjął postawę izolacjonisty. Jest zwolennikiem zakończenia angażowania się USA w wojnę, umycia rąk i skupienia się wyłącznie na tym, aby USA zarabiały, bez oglądania się na moralność czy interesy dotychczasowych sojuszników. Po prostu: America First. Jeśli miałoby to oznaczać dogadanie się z Rosją i zmuszenie Ukrainy do zgniłego pokoju, to cóż, trudno. Trump, wg Vance’a, powinien stać z boku tego konfliktu, czekając na porozumienie i możliwość zapisania na swoje konto zakończenia wojny.

Mając powyższe na uwadze, konieczne jest wprowadzenie kolejnych dwóch ważnych aktorów tego chaosu: Steve’a Witkoffa i Kiriłło Dmitrijiewa. Ten pierwszy to znajomy Trumpa z kręgów amerykańskiego biznesu nieruchomości, którego prezydent USA uczynił swoim specjalnym wysłannikiem ds. misji pokojowych. Do początku tego roku nie miał żadnego związku z dyplomacją czy polityką międzynarodową, ale obecnie jego rolą, którą realizuje z przekonaniem, jest utrzymywanie dobrej komunikacji z Kremlem. Dmitrijiew to urodzony przed rozpadem ZSRR w Kijowie a wyedukowany w USA, finansista z kręgu technokratów, blisko współpracujących z Putinem. Jest jednym z tych, którzy dzięki dobremu wykształceniu i karierze na Zachodzie mają grać rolę łatwiejszego do polubienia reprezentanta Rosji. Robi to dobrze, bo miał podobno wejść w komitywę z Witkoffem, stając się jego głównym kontaktem ze strony Kremla. Obaj spotkali się pod koniec października w Miami. Rosjanin był wtedy na tournée po USA i starał się łagodzić  skutki pogorszenia się nastawienia Trumpa wobec Kremla po tym, jak fiaskiem zakończyła się runda dyplomatycznych manewrów w połowie października. 

Rosyjska akcja i zachodnia reakcja

Wywołujący obecnie tyle emocji 28-punktowy plan, miał zostać wstępnie naszkicowany właśnie podczas tego spotkania Witkoffa i Dmitrijiewa. Towarzyszył im zięć Trumpa Jared Kushner, który również regularnie jest delegowany przez prezydenta USA do negocjacji międzynarodowych. W kolejnych dniach propozycja pokojowa została dopracowana, w tajemnicy nawet przed Rubio, który formalnie jest szefem amerykańskiej dyplomacji. Witkoff ma mieć istotnego sojusznika w tych działaniach w postaci JD Vance, który chętnie w ten sposób osłabi pozycję swego rywala. Jest mu to potrzebne, bo Vance w ostatnich miesiącach zaczął coraz pewniej ją budować, nie tylko dzięki większemu wpływowi na politykę wobec Rosji, ale też Wenezueli. Sam Rubio miał być zaskoczony pojawieniem się propozycji pokojowej. Jeszcze 22 października, podczas rozmów z amerykańskimi senatorami, miał nazwać plan „rosyjskim” i zająć krytyczną wobec niego pozycję. Tak przynajmniej relacjonowali biorący w nich udział politycy. Jednak już następnego dnia na portalu „X” Rubio zadeklarował, że to jednak projekt amerykański, bazujący na „wkładzie” Rosjan i oparty na wcześniejszych rozmowach z Ukraińcami.

Można się domyślać, że sekretarz stanu szybko zdał sobie sprawę, iż nagłośnionej propozycji pokojowej nie uda się zbyć i zatopić. Raczej trzeba spróbować przejąć kontrolę nad rozwojem wydarzeń oraz narracją. Tym bardziej że godzinę przed tym, jak Rubio nazwał propozycję jednak „amerykańską”, odniósł się do niej pozytywnie sam Trump we wpisie w mediach społecznościowych. Prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu dał czas na decyzję do czwartku 28 listopada, ale pogroził też wstrzymaniem wszelkiej pomocy USA dla Ukraińców. Brzmi groźnie, ale trzeba pamiętać, że to standardowy styl Trumpa, który lubi podnieść temperaturę i wywierać presję, aby przymusić rozmówców do większej uległości (do dzisiaj ustami Rubio groźbę już rozwodniono, nie ma również sztywnego terminu). Ten zabieg prezydent USA od początku drugiej kadencji stosował już wielokrotnie wobec Ukrainy. Jednocześnie, odpowiadając  na pytania dziennikarzy, stwierdził, że krążąca w mediach propozycja nie jest ostateczna i może ulec modyfikacjom w trakcie rozmów.

Cały ten zawiły układ bardziej szczegółowo tłumaczy w swojej analizie Ośrodek Studiów Wschodnich.

Już w niedzielę 23 listopada odbyło się w Genewie spotkanie przedstawicieli USA i Ukrainy na temat planu. Delegacjom przewodniczył Rubio i szef administracji Zełenskiego, Andrij Jermak. Obie strony po rozmowach oznajmiły, że były one „bardzo konstruktywne” i prace nad kształtem proponowanego porozumienia pokojowego będą nadal prowadzone. Rosja na razie w żaden istotny sposób nie odniosła się do całego zamieszania. Putin powiedział jedynie ogólnikowo, że ujawniona propozycja porozumienia może być dobrą „bazą”, pod warunkiem uwzględnienia rosyjskich oczekiwań. Stwierdził przy tym, że jeśli Ukraina tego nie zaakceptuje, to Rosja i tak osiągnie swoje cele zbrojnie. Na marginesie tego wszystkiego znajduje się Europa, która zupełnie została pominięta w otwarciu tej rundy negocjacji. W niedzielę 23 listopada przedstawiciele Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii opublikowali swoją propozycję planu pokojowego, opartą na tych informacjach, które już trafiły do przestrzeni publicznej, ale zmodyfikowaną bardziej po myśli Europy i Ukrainy.

Nowa rzeczywistość pełna napięcia

Wszystko to może wydawać się niepokojące, ale taka jest polityka zagraniczna USA Trumpa. Od początku tej kadencji przynosi ona kolejne okresy wzmożenia w efekcie niepokoju o przyszłość Europy i jej bezpieczeństwo, które po pewnym czasie zostają wygaszone wobec braku konkretnych i przełomowych decyzji. Warto nauczyć się zachowywać dystans wobec tego. Amerykańskie media twierdzą, że w tym konkretnym przypadku wyciek propozycji pokojowej nastąpił z inicjatywy Rosjan, którzy tak chcieli wymusić rozpoczęcie dyskusji na warunkach korzystnych dla siebie. Uruchomili w ten sposób lawinę, po raz kolejny wywołując mocne emocje i rozdźwięki pomiędzy USA, Europą oraz Ukrainą. I jakby tego było mało, także w samej amerykańskiej administracji, demonstrując przy tym ograniczoną kontrolę Rubio nad polityką zagraniczną Waszyngtonu.

W rzeczywistości daleko jednak od tego planu do faktycznego przymuszenia Ukrainy właściwie do kapitulacji na warunkach bliskich oczekiwaniom Rosji. Rozmowy trwają i można się domyślać, że intencją części administracji Trumpa – i być może jego samego – było ponowne zmuszenie do udziału w nich wszystkich zainteresowanych. Po fiasku szczytu z Putinem w Budapeszcie, wstępnie zapowiedzianym przez Trumpa w połowie października, rozmowy praktycznie zamarły. Prezydent USA był zmuszony go odwołać, ponieważ Rosjanie najpewniej nie byli skłonni zejść ze swoich maksymalistycznych żądań wobec Ukrainy. Dodatkowo USA wprowadziły ostrzejsze sankcje na rosyjski eksport ropy. Minęło kilka tygodni i znów jesteśmy w fazie wysokich emocji.

Można się spodziewać, że Europa i Ukraina będą teraz intensywnie lobbować w Waszyngtonie w celu zmodyfikowania propozycji w sposób jak najbardziej dla nich korzystny. Rosjanie ewidentnie na razie czekają na konkrety i być może liczą, że Ukraińcy w jakiś sposób urażą Amerykanów albo odrzucą ich propozycje, co pozwoli ustawić ich w pozycji tych, którzy pokoju nie chcą i nie zasługują na wsparcie Trumpa. Tak czy inaczej, za wcześnie mówić, że to Monachium 2.0. Waszyngton jeszcze nas nie sprzedał. Rosjanie sprytnie zagrali ruch otwarcia, narzucając ton, ale do mety jeszcze daleko. Nie ulega przy tym wątpliwości, że części Amerykanów zupełnie nie zależy na tym, co stanie się z Ukrainą, Polską czy europejskim NATO. Zależy im tylko na ich interesach. Tylko że to są realia, z którymi powinniśmy się już dawno oswoić.

Udział
Exit mobile version