Mowa o słodkowodnym ślimaku Melanoides tuberculata o ładnej, spiralnej muszli. Mięczak ten pochodzi z Afryki i południowej Azji, ale w ostatnich latach rozprzestrzenił się na wiele terenów świata, w tym całą Amerykę Północną i Karaiby. Jest to bowiem ślimak często hodowany w akwariach i zwany powszechnie świderkiem.
W wielu miejscach świata inwazyjny ślimak jest sporym problemem, zwłaszcza na wyspach. Polinezja Francuska z Tahiti, Wyspy Cooka, Fidżi, Tonga i Samoa na Pacyfiku, a także Portoryko na Karaibach są dotknięte plagą trudną do usunięcia. Ślimaka odnotowano nawet w Polsce, był w zbiornikach elektrowni Pątnów.
I to jest problem, bowiem – według badań Scripps Institution of Oceanography na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego – to właśnie ten mięczak okazał się roznosicielem dwóch gatunków groźnych przywr. Haplorchis pumilio i Centrocestus formosanus trafiły do Ameryki Północnej w jego ciele, a stało się to mniej więcej dekadę temu. Te dziesięć lat wystarczyło, by przywry rozpanoszyły się i zainfekowały ryby żyjące w amerykańskich rzekach i jeziorach.
Przywry z Azji infekują mnóstwo ryb
Na razie nie mamy żadnego przypadku zainfekowania człowieka przywrą Haplorchis pumilio w USA, ale takie przypadki są notowane w pięciu innych państwach. To Egipt oraz Wietnam, Laos, Tajlandia i Chiny. Niedawno doszedł szósty – Tanzania, gdzie badania wykazały obecność przywry u 19 z ponad 1000 badanych dzieci. W Laosie sytuacja jest bardzo zła, bo 4 proc. mieszkańców kraju ma w sobie jaja tego pasożyta. Zakażenie tą przywrą wywołuje chorobę zwaną haplorchiozą. Powoduje ona bóle brzucha, biegunki, torsje, nawet anoreksję. W skrajnych wypadkach pasożyt może doprowadzić do problemów z krążeniem i udaru.
W przypadku drugiej przywry Centrocestus formosanus uważa się, że mogła się ona dostać do Ameryki bez pośrednictwa ślimaka, a przybyła bezpośrednio w ciałach sprowadzanych tu amurów czarnych – ryb inwazyjnych w USA i Meksyku. Ostatecznym żywicielem tego pasożyta wydają się być ptaki rybożerne.
EurekAlert zamieszcza ostrzeżenie ichtiologów amerykańskich, z którego wynika, że ponad 90 proc. popularnych słodkowodnych ryb łownych w południowej Kalifornii było zakażonych pasożytem zdolnym do zakażenia ludzi. Spośród zbadanych 84 bassów wielkogębowych i bassów niebieskich aż 93 proc. ryb w badaniu było zarażonych pasożytem Haplorchis pumilio, a niektóre pojedyncze ryby były nosicielami wręcz tysięcy pasożytów. Drugi pasożyt Centrocestus formosanus został znaleziony u 91 proc. ryb.
Wyniki badań opublikowane w „Journal of Infectious Diseases” sugerują, że te pasożyty stanowią dotychczas nierozpoznane ryzyko dla zdrowia publicznego w Stanach Zjednoczonych. Ostrzeżenie skierowane jest do ludzi, którzy nigdy dotąd nie widzieli w rybach zagrożenia tego typu, zwłaszcza rybach spożywanych bez odpowiedniej obróbki cieplnej. Naukowcy wskazują, że całkowite ugotowanie czy upieczenie ryby albo zamrożenie jej na tydzień powinno zabić pasożyty.