Po 43 dniach kończy się okres zamknięcia rządu w Stanach Zjednoczonych. Stało się to możliwe dzięki ośmiu demokratycznym senatorom, którzy postanowili zagłosować wraz z republikanami. Demokratom nie udało się osiągnąć zamierzonego celu, a partia na nowo pogrąża się w wewnętrznych sporach. Jednak świętujący sukces republikanie również nie mogą spać spokojnie: shutdown im również przyniósł straty wizerunkowe.
Nietypowe zachowanie prezydenta Trumpa
Tuż po wyborach, w których republikanie doznali szeregu porażek, prezydent Trump wytłumaczył ich przyczyny na swojej platformie Truth Social. Jedną z nich miał być shutdown, trwające od początku października zamknięcie rządu w USA.
Przyznanie przez prezydenta, że wyborcy obwiniają przede wszystkich rządzących za ten kryzys, było czymś nietypowym. Wydawało się w tamtym momencie (ledwie kilka dni temu), że demokraci wreszcie odzyskali grunt pod nogami, po raz pierwszy od przegranych wyborów prezydenckich.
Wyborcy wyrazili swoją frustrację przy urnach, partia utrzymała dyscyplinę w sprawie shutdownu przez ponad miesiąc, a informacje o rosnących składkach na ubezpieczenie zdrowotne dla ponad 20 milionów obywateli – deklarowany przez demokratów powód zamknięcia rządu – właśnie zaczęły docierać do zainteresowanych. Wydawało się logiczne, że w tej sytuacji zwycięska partia jeszcze umocni się w swoim uporze, a republikanie (bardziej obwiniani za ten kryzys przez wyborców) zostaną zmuszeni do ustępstw. Stało się jednak zupełnie inaczej.
W czasie weekendu pojawiła się informacje, że niewielka grupka ośmiu demokratycznych senatorów postanowiła dobić targu z republikanami i zakończyć najdłuższy shutdown w historii. Kiedy udało się pokonać kluczową przeszkodę w Senacie, głosowanie w Izbie Reprezentantów i podpis prezydenta Trump okazał się już tylko formalnością.
Pracownicy administracji, żołnierze, beneficjenci programów socjalnych i pasażerowie korzystający z amerykańskich lotnisk mogą odetchnąć z ulgą. Przynajmniej do 30 stycznia przyszłego roku sytuacja wraca do normy.
Pozostają jednak ważne pytania: czy ten shutdown w ogóle czemuś służył? Czy demokraci ponieśli całkowitą porażkę w tej najbardziej jak dotąd ambitnej próbie przeciwstawienia się Donaldowi Trumpowi?
Biorąc pod uwagę triumfalne nastroje wśród demokratów w zeszłym tygodniu i ambitne cele, jakie partia stawiała sobie na początku shutdownu, umowa, jaką udało się wynegocjować ósemce senatorów, nie wydaje się imponująca.
Republikanie zgodzili się na przywrócenie do pracy osób zwolnionych w czasie shutdownu i wypłacenie zaległych pensji wszystkim pracownikom (wcześniej prezydent Trump sugerował, że wcale nie musi tak być). Udało się również powstrzymać niektóre zaplanowane cięcia budżetowe i uzyskać mglistą obietnicę rychłego głosowania nad subsydiami do ubezpieczeń zdrowotnych.
Nie jest pewne, czy do głosowania w Senacie dojdzie, choć obiecał to lider republikanów, John Thune.
Jeszcze większe wątpliwości budzi ewentualne głosowanie w Izbie Reprezentantów i podpis prezydenta Trumpa. Deklarowany cel polityczny shutdownu nie został przez demokratów osiągnięty i wydaje się wątpliwe, czy republikanie będą gotowi do ustępstw, kiedy opozycja utraciła narzędzie nacisku.
W Partii Demokratycznej natychmiast pojawiły się głosy o zdradzie.
Wielu polityków i wyborców jest zawiedzionych, że ta polityczna batalia została przegrana w momencie, kiedy rządzący dopiero zaczynali odczuwać rzeczywistą presję wynikającą z wstrzymania wypłat, pomocy socjalnej czy chaosu na lotniskach. Powróciły głosy o konieczności wymiany senackiego lidera demokratów, Chucka Schumera, który co prawda głosował przeciwko zakończeniu shutdownu, ale wyłamanie się części demokratycznych senatorów trudno uznać za sukces jego przywództwa.

Partia, która przez wiele miesięcy zmagała się z rozczarowaniem własnych wyborców i wewnętrznymi sporami o taktykę oporu wobec administracji Trumpa wygląda, jakby właśnie wróciła do punktu wyjścia. A może wcale tak nie jest?
Na pierwszy rzut oka wydarzenia z ostatnich dni wyglądają na znaczny sukces Donalda Trumpa. Postanowił przeczekać demokratów i to się udało. Nie podjął negocjacji. Wykorzystał narzędzia, jakie były dostępne tylko dla rządzących, kontrolując przebieg kryzysu.
Kiedy chciał odwlec w czasie napięcia w wojsku, znalazł pieniądze na żołd w niewykorzystanych środkach na badania i rozwój. Kiedy zaś postanowił, że demokraci muszą zmierzyć się z konsekwencjami shutdownu również dla ich własnych wyborców, zadecydował o wstrzymaniu wsparcia żywnościowego dla ponad 40 milionów Amerykanów.
Być może właśnie to przesądziło o zakończeniu shutdownu. Umiarkowani senatorowie, którzy od początku nie popierali shutdownu, obserwując zachowania prezydenta, doszli do wniosku, że żadnych negocjacji nie będzie. Trump nie obawia się gniewu wyborców. Zaś piętrzące się konsekwencje kryzysu już wkrótce sprawią, że demokraci częściej będą obarczani winą za kolejne trudności, z którymi przyjdzie się mierzyć obywatelom. Lepiej zatem zakończyć bezcelową walkę, pójść na marną ugodę i uniknąć tego scenariusza.
Jeśli ta interpretacja jest prawdziwa, prezydent Trump skutecznie wykorzystał wewnętrzne podziały wśród demokratów, zwiększając presję i prowokując rozłam w szeregach opozycji. To zaś daje mu większą swobodę na przyszłość, bo kierownictwo demokratów będzie ostrożniejsze przed podjęciem decyzji o budżetowej wojnie. Kolejny shutdown musiałby być jeszcze dłuższy, a jego konsekwencje brutalniejsze, by okazał się skuteczny.
Zwykła „ustawka” pod publiczkę?
Kiedy przyjrzymy się głosowaniu w Senacie, które utorowało drogę do zakończenia shutdownu, zastanawia jeden fakt: wraz z republikanami zagłosowało dokładnie ośmiu senatorów demokratycznych, dokładnie tylu, ilu było niezbędnych i ani jednego więcej. Dodatkowo żaden z nich nie będzie musiał bronić swojego miejsca w izbie wyższej podczas nadchodzących wyborów (w USA kadencje senatorów trwają sześć lat, ale co dwa lata zmienia się jedna trzecia składu izby). Krótko mówiąc: zagłosowali ci, którzy najmniej muszą się liczyć z ewentualnym gniewem wyborców.
Może zatem to, co się wydarzyło, wcale nie stało się wbrew intencjom demokratycznego kierownictwa? Wszak w tej ośmioosobowej grupie znalazł się Dick Durbin, drugi najważniejszy senator w partii, pełniący rolę „whipa”, a więc dbającego o dyscyplinę podczas najważniejszych głosowań. Durbin już w kwietniu zapowiedział, że nie będzie się ubiegał o reelekcję.
To mogłoby stawiać ostatnie wydarzenia w innym świetle. Być może decyzja o zakończeniu shutdownu jednak zapadła w ścisłym kierownictwie Partii Demokratycznej. Demokraci byli świadomi, że wobec nieustępliwości prezydenta i rosnących kosztów dla zwykłych Amerykanów i tak będą w końcu musieli ustąpić, zrobili to zatem w sposób, który wydawał się najmniej kosztowny. Tuż po wyborczym zwycięstwie, wykorzystując „bezpiecznych” senatorów.
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść
Koszt wizerunkowy i polityczny takiej decyzji jest oczywisty. A jakie mogłyby być ewentualne korzyści?
Po pierwsze, demokraci ustępują w momencie, kiedy większość ankietowanych wyborców winą za shutdown obarcza republikanów i samego prezydenta. Przedłużający się kryzys i jego coraz bardziej dotkliwe efekty mogłyby ten stan rzeczy zmienić.
Po drugie, udało się jednak coś osiągnąć: demokraci zogniskowali debatę wokół rosnących kosztów ubezpieczenia zdrowotnego i nawet jeśli republikanie nie wywiążą się z umowy i nie doprowadzą do głosowania nad przedłużeniem subsydiów, dla wszystkich dotkniętych konsekwencjami będzie jasne, kto ponosi winę w tym wypadku.
Pojawiały się nawet głosy, że demokraci nie powinni shutdownem wymuszać rozwiązania tego problemu, lepiej pozwolić republikanom, by sami się z nim mierzyli przed przyszłorocznymi wyborami.
Po trzecie, na shutdownie stracił wizerunkowo sam prezydent Trump, który podczas tego największego jak dotąd kryzysu wewnętrznego zajmował się przede wszystkim polityką zagraniczną oraz przebudową Białego Domu. Część wyborców może zapamiętać nową marmurową łazienkę albo przyjęcie w Mar-a-Lago, prezydenckiej rezydencji na Florydzie, odbywające się w czasie, gdy najbardziej potrzebujący tracili dostęp do pomocy socjalnej. Przedłużanie shutdownu mogłoby te efekty osłabić, powodując, że porażka stałaby się jeszcze bardziej dotkliwa.












