-
Jako młody kleryk Łukasz przeżył zatrucie tlenkiem węgla. Po utracie przytomności doświadczył śmierci klinicznej.
-
W przeszłości miał poważny wypadek, podczas którego stracił przytomność. Podkreśla, że to, co przeżył podczas śmierci klinicznej jest w żaden sposób nieporównywalne do wcześniejszych doświadczeń.
-
Śmierć kliniczna jest przedmiotem badań naukowców. Udowodniono przypadki zachowania świadomości po zatrzymaniu krążenia, lecz doświadczenia osób twierdzących, że przeżyły własną śmierć, pozostają zagadką.
-
Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Sylwestrowy poranek zaczął się zwyczajnie. Może z tą różnicą, że Łukasz* wstał nieco później niż zazwyczaj. Na mszę wybierał się dopiero na dziesiątą, mógł nieco odespać. Nie było jeszcze dziewiątej, gdy wszedł pod prysznic. Czas wypełniła zwykła, codzienna rutyna. Umył się, wytarł i ubrał. Potem napełnił umywalkę wodą. Gdy prał skarpetki, poczuł, że coś jest nie tak. Ciało stopniowo odmawiało posłuszeństwa, jak we śnie, w którym nie możesz się poruszyć, ani wydać z siebie dźwięku. Słabł. W ostatnim odruchu zakręcił wodę i powoli usiadł na podłodze.
W dzieciństwie Łukasz miał wypadek. Stracił wtedy przytomność, wie, jakie to uczucie. To, co przeżył w ostatni dzień grudnia, było zupełnie inne. – Nie równało się z niczym dotychczas – podkreśla. Umierał. I dobrze o tym wiedział.
Śmierć kliniczna. „Po prostu wiesz, że umierasz”
Skąd się o tym wie? Na to pytanie nie ma jednej, prostej odpowiedzi. – Po prostu wiesz – mówi. Jego umieranie nie było takie jak w filmach. Nie rysowały się przed nim rajskie wizje, nie było świetlistych postaci, nie przemówił do niego żaden głos. Nie stanął mu przed oczami przyspieszony film z życia, nie licząc tych scen, które sam przywołał, kiedy dotarła do niego myśl, że właśnie zostawia wszystko, co dotychczas znał. Pomyślał o rodzinie i o książkach, które pochłaniał, odkąd pamięta. Ale nie czuł straty. Nie było strachu, żalu, ani tęsknoty.
Żadnego dźwięku i bólu. Wszystko przyćmiła jasność – ciepła w swojej barwie i przyjemna, stopniowo zalewała tunel, w którym znalazł się Łukasz.
Tam, gdzie zaczyna się śmierć, czas przestaje istnieć. Dopiero później Łukasz dowiedział się, że na podłodze leżał przez godzinę. – Umierając, fizycznie nie czułem zupełnie nic. Nagle otworzyłem oczy i znów byłem w łazience – opisuje. Wstał o własnych siłach, trzymając się kaloryfera. Ściana, drzwi, ściana – sunął po omacku, wspierając się na tym, co miał pod ręką, aż dosięgnął łóżka w swoim pokoju. – Obudziłem brata, mówiąc, że chyba potrzebuję lekarza – wspomina.
Czym jest śmierć kliniczna?
Zjawisko śmierci klinicznej od dziesięcioleci stanowi przedmiot badań naukowców, lecz to, co dokładnie dzieje się w tym czasie z człowiekiem, pozostaje zagadką. W najprostszym ujęciu neurolodzy określają śmierć kliniczną jako moment, w którym zanikają oznaki życia – dochodzi do zatrzymania krążenia – ale mózg wciąż wykazuje bioelektryczną aktywność.
Jedną z osób, która oddała się badaniom na ten temat jest brytyjski prof. Sam Parnia. Potwierdził on, że człowiek może pamiętać zdarzenia, do których doszło po zatrzymaniu akcji serca – relacja jednego spośród 140 zbadanych przez niego pacjentów była spójna z relacją personelu medycznego obecnego podczas reanimacji i dokumentacją medyczną. Mężczyzna dokładnie opowiedział, co działo się na OIOM-ie, gdy był poddawany resuscytacji. Miał widzieć to „z góry”.
Jednak incydentów, w których osoby po zatrzymaniu krążenia doświadczają „wizji”, nie da się zweryfikować. Choć różnią się w szczegółach, przypadki z całego świata łączy jedno – poczucie błogości, spokoju, bezpieczeństwa. A ci, którzy to przeżyli, przeważnie nie potrzebują naukowych wyjaśnień. Tak, jak Łukasz, są pewni swojego umierania.
Życie po śmierci. „Nie boję się umierania”
Łukasz wrócił do domu na przerwę świąteczną. Na co dzień uczył się w seminarium duchownym. Feralnego poranka w mieszkaniu ulatniał się tlenek węgla. Nikt, oprócz niego, nie ucierpiał. Choć od tamtego Sylwestra minęło parędziesiąt lat, ze szpitala doskonale zapamiętał trzy rzeczy.
– Trafiłem tam po czternastej, prosto na toksykologię. Miałem ciśnienie 280 na 210. Pamiętam reakcję lekarki i jej pytanie: To jakie musiało być rano?. Drugim szokiem było badanie poziomu kreatyniny we krwi. Był na pograniczu śmiertelnego stężenia. Padło to samo pytanie. I trzecia sprawa – lekarze nie mogli uwierzyć, że po tym wszystkim nie straciłem pamięci – opisuje i podkreśla: Tego, co przeżył, nie da się zapomnieć.
– Nikt nie powątpiewał w moją historię. Raczej wszyscy podchodzili do niej z zaciekawieniem – wspomina Łukasz. Wie, że niektórzy po doświadczeniu śmierci klinicznej żałują powrotu do „starego” życia. – Ja tego nie czułem. Wiedziałem, że skoro wróciłem, to mam tu jeszcze coś ważnego do zrobienia – wyznaje.
Łukasz jest dziś księdzem. To, co przeżył jeszcze jako kleryk, umacnia go w przekonaniu, że śmierci nie trzeba się bać. Jest też spokojny o tych, których przyszło mu pożegnać. Uważa, że „to, co nas czeka, jest nadzwyczajne i nie do opisania”, a przede wszystkim dobre.
30 – tyle wynosi liczba zgonów na skutek zatrucia tlenkiem węgla w Polsce w 2025 roku, choć sezon grzewczy oficjalnie rozpoczął się raptem kilka dni temu. W tym okresie – od 1 października do 31 marca – straż pożarna znacznie częściej wyjeżdża do interwencji związanych z pożarami domów i mieszkań, a także przypadków ulatniającego się tlenku węgla.
– Najwięcej ofiar pożarów ginie przed przyjazdem straży pożarnej, a najtragiczniejsze występują w godzinach nocnych – mówi Interii mł. kpt. Hubert Ciepły, rzecznik prasowy Małopolskiego Komendanta Wojewódzkiego PSP. Za znaczną część tych zgonów odpowiada właśnie tlenek węgla. Tzw. czad jest substancją zupełnie bezwonną, która nie zawsze towarzyszy pożarom. Może bez widocznych oznak ulatniać się z piecyków, kuchenek gazowych, podgrzewaczy wody i wielu innych źródeł. – Tymczasem statystycznie co czwarty Polak uważa, że można rozpoznać go po zapachu lub unoszącym się dymie – dodaje Hubert Ciepły.
Tlenek węgla nazywany jest cichym zabójcą. Do walki z nim wystarczą dobrze znane i powszechnie dostępne czujniki. Tych, którzy wciąż ich nie zamontowali, za kilka lat zmusi do tego nowe prawo. Decyzją Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji od 2030 roku takie urządzenia będą musiały obowiązkowo znaleźć się w większości budynków. Kupując czujnik, trzeba upewnić się, że spełnia normę PN-EN 50291-1:2018 i został opisany znakiem budowlanym B.
Strażak podkreśla, że warto zadbać o nie nawet tam, gdzie w świetle prawa nie jest to wymagane. – Nigdy nie wiemy, co dzieje się za ścianą. Czym dogrzewa mieszkanie nasz sąsiad i czy nagle nie znajdziemy się niebezpieczeństwie – skwitował.
*Imię bohatera zostało zmienione.