Sopot jest miastem na prawach powiatu, bardzo specyficznym i świadomym, frekwencja wyborcza bije tu kolejne rekordy. Na co dzień w Sopocie mieszka premier Donald Tusk z rodziną. Po tym jak wieloletni prezydent miasta Jacek Karnowski stał się posłem na Sejm RP, jego obowiązki przejęła wiceprezydentka, Magdalena Czarzyńska-Jachim, która kandyduje na stanowisko prezydenta Sopotu w wyborach samorządowych 7 kwietnia. 

W rozmowie z Interią Czarzyńska-Jachim mówi m.in. o planach odmłodzenia miasta, walce z najmem krótkoterminowym, wyborczej konkurencji i rządach PiS, które według niej zdemolowały finanse samorządów.

Maciej Słomiński, Interia: Jak się do pani zwracać? Pani prezydentko czy pani prezydent?

Magdalena Czarzyńska-Jachim, pełniąca funkcję prezydenta Sopotu, kandyduje na stanowisko prezydenta tego miasta: Obie formy są równoważne, powinno być wyborem kobiety, której z nich chce używać. Lubię używać feminatywów, jako humanistka uważam, że język ma duży wpływ na nasze życie. Znamienny jest przykład dzieci, gdy dostaną zadanie narysowania dyrektora bądź naukowca, zawsze rysują mężczyzn. Tak samo jest ze sztuczną inteligencją, gdy ma wygenerować prawnika lub prezesa, dziwnym trafem wybiera panów. Choćby dlatego używanie feminatywów jest ważne, by podkreślić, że kobiety też mogą pełnić te funkcje. Nie pomaga nam też ustawa o samorządzie lokalnym.

– Zawiera wykaz stanowisk w Jednostkach Samorządu Terytorialnego, wśród których jest tylko 14 żeńskich i są to stanowiska typowo usługowe typu: sekretarka, sprzątaczka, asystentka itd. To powoduje sytuację kuriozalną, gdyby trzymać się kurczowo litery prawa – urząd nie może ogłosić naboru na osobę sprzątającą bądź sprzątacza – takiego stanowiska ta ustawa nie przewiduje.

Wywodzę się ze sportu, wiem, że pani też nie stroni. Czy ta kampania wyborcza to sprint czy może maraton?

– Biegam, jeżdżę konno i na nartach. Kocham biegówki. Mój tata mówił, że „wszystko z umiarem, tylko jedna rzecz bez umiaru – aktywność fizyczna”. Jestem kobietą, ale podczas kampanii na pewno nie odstawię nogi. Zdecydowanie jest to maraton. Praca na rzecz miasta, która podlega ocenie wyborów, zaczyna się dzień po poprzednich wyborach. To co obserwujemy teraz, rozdawanie ulotek to już finisz maratonu. Tegoroczna kampania jest specyficzna i nieobecna w mediach jak kiedyś, głównie z powodu zamieszania i zmiany władzy na poziomie centralnym.

Czy w wyborach obowiązuje zasada fair play?

Dla Prawa i Sprawiedliwości, które przegrało wybory parlamentarne, to jest próba ratowania przyczółków lokalnych. PiS zdejmuje swój szyld albo tworzy komitety pseudomiejskie, które wynoszą na sztandary apolityczność i ciepłą wodę w kranie. Wracając na podwórko sopockie, jeden z komitetów, który startował w poprzednich wyborach z poparciem Kornela Morawieckiego, teraz przypisuje sobie wsparcie lewicy. Drugi z komitetów na jedynce ma osobę, która pisywała do orlenowskiej gazetki, gdzie miała się wyrazić, że bliżej jej do wielkich marzeń tych, którzy ustępują. Te marzenia to CPK, przekop Mierzei, itd. Kampania jest o tyle trudna, że wiele środowisk usiłuje wprowadzić zamęt. Na szczęście sopocian trudno wprowadzić w błąd, to wyborcy świadomi, którzy w kolejnych elekcjach biją rekordy frekwencji.

Pełni pani funkcję prezydenta od 22 grudnia 2023 r. Czy już można powiedzieć, że wie pani, o co chodzi w sprawowaniu tego urzędu?

– Wiem, czym pachnie samorząd. Od 2006 r. pracuję w Urzędzie Miasta Sopotu. Najpierw byłam rzeczniczką prasową, potem równocześnie naczelniczką Biura Promocji i Komunikacji Społecznej. Siłą rzeczy uczestniczyłam w bieżącym zarządzaniu miastem. To mi bardzo pomogło, gdy w 2019 r. objęłam funkcję wiceprezydentki – miałam wiedzę nie tylko na danym odcinku, a kompleksową. Znam tę robotę od podszewki. Mało kto zdaje sobie sprawę jak wymagającym przedsięwzięciem jest zarządzanie miastem. Są dni, gdy kalendarz przewiduje siedem spotkań dziennie i każde jest z innej dziedziny. Od wycinki drzew, przez kulturę, sport. Często przychodzą mieszkańcy i przedsiębiorcy z prośbą o interwencję. Bardzo szerokie spektrum. Dlatego trzeba mieć bardzo dobry zespół, my taki na szczęście w Sopocie mamy od lat, samemu nic się nie zrobi.

Idzie pani na czele drużyny wyborczej „Koalicja dla Sopotu”. W teorii może być tak, że wygra pani wybory prezydenckie, ale radę miejską może wziąć opozycja albo na odwrót.

– Na wszystko trzeba być przygotowanym. Śmieszą mnie osoby, które śpią przez pięć lat, budzą się na dwa miesiące przed wyborami, by obiecywać gruszki na wierzbie, pomimo że wcześniej miały szansę zaproponować coś realnie. Wierzę w mądrość i świadomość sopocian. W moim programie mówię mieszkańcom prawdę, wiem co jest realne, a co jest tanim populizmem.

Czy jest coś w programie opozycji coś, co wzięłaby pani do siebie? Pytam o najgroźniejszych konkurentów z komitetu „Kocham Sopot”.

– Nie odbieram im dobrych chęci, wszyscy próbują odpowiedzieć na potrzeby mieszkańców. Przepraszam, mam za dużo pracy, żeby wgłębiać się w program konkurencji, ale po pobieżnym przejrzeniu ich ulotek mam wrażenie, że docenione jest to, co działo się w Sopocie w poprzednich kadencjach. Nie ma wywracania stolika, jest kontynuacja, rozszerzenie i wzmocnienie. Odbieram to jako wyraz uznania dla byłego prezydenta i dla nas wszystkich pracujących tyle lat na rzecz Sopotu.

Wchodzi pani w buty Jacka Karnowskiego, który rządził Sopotem od 20 lat…

– Nie czuję, żebym wchodziła w czyjeś buty. Jako wiceprezydentka, dzięki zaufaniu udzielonemu mi przez byłego prezydenta, miałam szansę realizacji swoich autorskich pomysłów. Było sporo inicjatyw, do których zdołałam przekonać radnych i prezydenta.

– Rozwój programów profilaktycznych i prozdrowotnych z uwzględnieniem potrzeb kobiet był dużym sukcesem – wprowadzenie i współfinansowanie in vitro i „Na Pro”. Cieszę się jak sprawnie funkcjonuje młodzieżowa rada Sopotu oraz budżety szkolne i obywatelskie. Dodatkowe wsparcie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, wkrótce powstanie dzienny oddział psychiatryczny, co jest niezmiernie ważne w tych czasach. Decyzja, aby to miasto zarządzało molem i mariną, czyli dwoma symbolami Sopotu. Wcześniej to było w dzierżawie. Udało mi się sprawić, aby stało się to na powrót kompetencją miasta, bo wtedy mamy wpływ na wygląd tych dwóch symboli i to, co tam się dzieje.

Jaki styl rządzenia pani planuje? O wspomnianym Karnowskim mówiono złośliwie: „sołtys”, chciał wszystkiego dotknąć i przypilnować, łącznie z przesuwaniem ogródków piwnych na Monciaku o kilka centymetrów.

– Jestem zwolenniczką pracy drużynowej i tworzenia zespołów interdyscyplinarnych. Błędem jest „kominowe” zarządzanie miastem, wolę horyzontalne. Wydział inżynierii, zieleni miejskiej, komunikacji – żaden z nich nie działa w odosobnieniu, potrzebna jest współpraca, trzeba się widzieć wzajemnie. To się działo przy okazji środków unijnych, ale chcę pogłębienia tej współpracy, większej synergii. Postawienie przysłowiowej ławki w mieście warto skonsultować w szerszym gronie. W programie mam powołanie rad: kultury, sportu i przedsiębiorców. Warto być w kontakcie z ludźmi spoza urzędu i poznać ich punkt widzenia.

A propos pracy zespołowej, jakie są relacje Sopotu z większymi sąsiadami – Gdańskiem i Gdynią?

– Współpracujemy w ramach obszaru metropolitarnego, teraz bardzo czekamy, aby ustawa metropolitarna przeszła przez Sejm i żebyśmy stali się prawdziwą metropolią. Mieszkańcy oczekują prawdziwej współpracy między nami, to częsta sytuacja, że ktoś mieszka w Gdańsku, a pracuje w Sopocie czy Gdyni albo na odwrót. Stanowimy de facto jeden organizm. Z oboma sąsiadami współpracujemy w zakresie komunikacji miejskiej. Chcemy być komplementarni. Nie ma sensu dublować pewnych funkcji. Nasz szpital geriatryczny obsługuje nie tylko sopocian. Usługi kulturalne, sportowe czy rehabilitacyjnie nie miałyby się szansy utrzymać, gdyby nie mieszkańcy z całego Trójmiasta. Nasz rynek to nie 34 tysiące osób, a około miliona.

Mówiła pani o geriatrii, a kiedy będzie się można znów urodzić w Sopocie?

– Niedługo. Mamy centrum rodziny „Invicta”, która będzie się starać o kontrakt NFZ i będzie mieć oddział porodowy w wysokim standardzie. Chcą być przygotowani na 1000 porodów rocznie.

Jest pani bezpartyjna, ale myślę, że wyborcy mają prawo wiedzieć, która partia z tych dużych jest pani najbliższa światopoglądowo. W trakcie kampanii były w Sopocie Barbara Nowacka i Małgorzata Kidawa-Błońska, co może być pewną podpowiedzią.

– Opowiadam się po stronie koalicji demokratycznej, absolutnie nie zgadzam się z centralizmem PiS-u i narzucaniem wszystkim jednego słusznego światopoglądu. Szanuję i mam przyjaciół w różnych kręgach politycznych, ale najbliżej mi do liberalizmu z pewnym zastrzeżeniem. Jesteśmy w takim momencie dziejów, że pewna opieka państwa i miasta jest wskazana, czasy są niepewne. Do końca nie wiemy, co się wydarzy, stąd biorą się większe oczekiwania obywateli wobec władzy lokalnej i centralnej. 

– Pandemia i wojna w Ukrainie to dwa najważniejsze aspekty tej zmiany, nie zapominajmy o ośmioletnich rządach PiS, które mocno podważyły fundamenty finansowe samorządów. Poczucie bezpieczeństwa i to, że chcemy być zaopiekowani, stało się bardzo ważne i to w wielu grupach wiekowych. To jest fundament i priorytet. Ważne, aby każdy w naszym mieście czuł się dobrze, nikt nie czuł się wykluczony ze względu na swoje poglądy.

Co zrobić, żeby Sopot stał się miastem młodszych ludzi? Wiele osób chce mieszkać w Sopocie, ale ich nie stać.

– Starzenie się to problem nie tylko Sopotu, ale całej Europy. Planujemy rozwój budownictwa komunalnego. Powinniśmy dążyć do regulacji, które będą faworyzować długoterminowy najem mieszkań kosztem krótkoterminowego. Dużo rozmawiam z ludźmi młodymi i z tych rozmów wynika, że oni niekoniecznie chcą, tak jak poprzednie pokolenia, posiadać. Nad własność przedkładają mieszkanie w fajnym miejscu oraz pewność, że nikt im z miesiąca na miesiąc nie podniesie czynszu o 200 proc. albo w czerwcu powie: „głupia sprawa, ale mamy turystów, wróćcie w październiku”. Stabilny najem długoterminowy może być receptą na zaspokojenie głodu mieszkaniowego w skali kraju.

Co złego jest w najmie krótkoterminowym? Nie może pani całkowicie go zakazać, z tego też żyją mieszkańcy.

– Są tacy, którzy przeszkadzają mieszkańcom, nie potrafią się zachować i uszanować faktu, że są w gościach. Po drugie musimy wprowadzić większą odpowiedzialność właścicieli za swoich gości oraz pewne sankcje. Naprzeciw wychodzą nam regulacje europejskie, np. aby umieścić ofertę na platformie, wynajmujący będą musieli wystąpić o specjalny numer, który nadają władze samorządowe w porozumieniu z krajowymi. Nadanie numeru będzie wiązało się z koniecznością spełnienia pewnych warunków.

– Będziemy wiedzieli, kto jest wynajmującym, będzie to korzystne również dla turystów, którzy będą mieć pewność, że nie zapłacili za apartament widmo. Jeśli ktoś złamie reguły, samorząd będzie miał możliwość wykreślenia go z ewidencji i nie będzie mógł wynajmować swego mieszkania. Liczymy na rozwiązania fiskalne na poziomie państwa. W większości krajów Unii Europejskiej jest tak, że jeśli mieszkanie, wbrew nazwie, nie służy celom mieszkaniowym, a wyłącznie zarobkowym, to znajduje to odbicie podatkowe – opłaty są zwyczajnie wyższe.

Jakie są największe wyzwania na kolejną kadencję?

– Utrzymanie wysokiej jakości życia. Przyciągnięcie młodych do Sopotu. Stworzenie bazy uzdrowiskowej dla mieszkańców, nie sanatoryjnej, a bardziej rehabilitacyjnej. To powinno być koło zamachowe dla hoteli i usług, tak abyśmy stali się uzdrowiskiem nie tylko z nazwy. Chcemy wzmocnienia obecności Uniwersytetu Gdańskiego w mieście. Studentów traktuję również jako mieszkańców, ich potrzeby uwzględnione są w karcie sopockiej, spędzają tu ważną część swego życia. Po zakończeniu edukacji mogą u nas zostać i tworzyć ważną, twórczą część naszego miasta.

Rozmawiał Maciej Słomiński

Kolejne wywiady z trójmiejskimi kandydatami na najwyższe urzędy w samorządzie – w nadchodzących dniach i tygodniach w Interii, zapraszamy!

Udział
Exit mobile version