To wcale nie musiało skończyć się w ten sposób. Wbrew pączkującym teoriom, nic nie wskazuje na to, że wspólna konferencja prasowa prezydenta USA i prezydenta Ukrainy miała być sprytną zasadzką założoną przez tego pierwszego na tego drugiego.

Przez blisko czterdzieści minut wymiana zdań z dziennikarzami przebiegała w niemal przyjaznej atmosferze. Wcale nie musiało być smutnego finału, w którym Wołodymyr Zełenski zarzuca wiceprezydentowi Ukrainy, że za głośno mówi, a J.D. Vance wytyka ukraińskiemu przywódcy, że nie jest dostatecznie wdzięczny i atakuje swoich gospodarzy przed kamerami.

Wiele osób, obserwując te trudne chwile na ekranach telewizorów, komputerów i smartfonów, mogło poczuć oburzenie sposobem, w jaki został potraktowany ukraiński prezydent w czwartym roku dramatycznej wojny spowodowanej rosyjską agresją.

Trudne warunki dla ukraińskiego prezydenta

Jednak oceniając to, co się wydarzyło, nie można zapominać o podstawowej kwestii: To Ukraina potrzebuje dziś amerykańskiego wsparcia, to Ukraina chce, by jej interesy zostały uwzględnione w toczących się rozmowach pomiędzy USA i Rosją i to ukraiński prezydent musiał być świadomy tego, że w ostatnich tygodniach sprawy nie układały się korzystnie dla jego państwa. Jego kluczowym celem było załagodzenie napięć w relacjach z USA i otwarcie sobie możliwości jakiegokolwiek wpływu na nową administrację w Waszyngtonie. Trudno powiedzieć, że jego wizyta w amerykańskiej stolicy przybliżyła go do osiągnięcia tego celu.

Warunki nie były łatwe dla ukraińskiego prezydenta. Donald Trump rozpoczął negocjacje z Władimirem Putinem, nie zapraszając strony ukraińskiej do stołu. Jednocześnie zwiększał presję na samego Zełenskiego, między innymi nazywając go dyktatorem i sugerując (niezgodnie z prawdą), że jego poparcie wśród Ukraińców sięga zaledwie cztery procent.

Jasnym było również, że wyborcy Trumpa i komentatorzy z kręgu MAGA od dawna są sceptyczni wobec poparcia dla Ukrainy. Ci ostatni wielokrotnie przedstawiali ukraińskiego prezydenta jako komedianta (z racji na jego wcześniejszy zawód), naciągacza wykorzystującego słabość prezydenta Joe Bidena i niebezpiecznego polityka, który może wciągnąć USA w konfrontację z Rosją, potencjalnie nawet nuklearny konflikt.

Zełenski mógł również nie być zachwycony umową dotyczącą ukraińskich surowców, która nie zawierała żadnych formalnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony USA. Umowa ta jednak miała istotne znaczenie dla samego Trumpa. Po pierwsze, pokazywała jego skuteczność – potrafił uzyskać korzyści dla Stanów Zjednoczonych tam, gdzie jego poprzednik tylko bez końca wydawał pieniądze podatnika. Po drugie, tworzyła pewne uzasadnienie do dalszego zaangażowania USA w sprawę Ukrainy, może nawet dawała namiastkę gwarancji bezpieczeństwa, gdyby doprowadziła do zaangażowania amerykańskiego biznesu.

Trump wyraźnie zasygnalizował, że zależy mu na tym porozumieniu, łagodząc swoją retorykę wobec ukraińskiego prezydenta (wycofał się nawet ze słów o „dyktatorze”, w swoim stylu sugerując, że nigdy czegoś podobnego nie powiedział) i przyjmując ukraińskiego prezydenta z pełną pompą w Białym Domu.

Złej krwi pomiędzy Waszyngtonem i Kijowem było jednak w ostatnim czasie sporo. Administracja amerykańska jest przekonana, że Ukraina nie jest w stanie wygrać tej wojny, doprowadzając do wycofania się Rosjan z okupowanych terytoriów. Uważają, że wobec tego Zełenski powinien jak najszybciej dążyć do pokojowego rozwiązania konfliktu. Jednocześnie jak najszybsze zakończenie wojny jest jedną z kluczowych obietnic wyborczych samego Trumpa. Zakładają więc, że w interesie Ukrainy jest współdziałanie Zełenskiego z Trumpem. Uważają też, że w obecnej sytuacji Ukraina jest państwem słabym, opierającym się głównie na sile amerykańskiej i w związku z tym nie będącym w pozycji do dyktowania warunków. Jednocześnie, nic nie irytuje otoczenia Trumpa bardziej, niż płynące z Kijowa pouczenia, jak USA powinny prowadzić negocjacje z Rosją i sugestie, że Trump stał się podatny na słowa Putina oraz rosyjską propagandę.

Cel był na wyciągnięcie ręki

Dlatego Zełenski popełnił duży błąd. Miał dobrze przygotowany program wizyty: uroczyste odwiedziny w Białym Domu, podpisanie umowy spełniającej oczekiwania strony amerykańskiej, wystąpienie w konserwatywnym think-tanku i wywiad w prawicowej telewizji. Wystarczyło utrzymać nerwy na wodzy, doprowadzić rzecz do końca i w piątkowy wieczór pogratulować sobie udanych kilku kroków w kierunku poprawy ukraińsko-amerykańskich relacji. Ten cel był na wyciągnięcie ręki. Jeśli uważnie obejrzy się feralną konferencję prasową, widać wyraźnie, że Zełenski wcale nie musiał podejmować polemiki z wiceprezydentem. „O jakim rodzaju dyplomacji mówisz, J.D.?”.

Ktoś może powiedzieć, że bardzo dobrze. Oto ukraiński prezydent powiedział Amerykanom parę słów prawdy.

Ale z perspektywy dyplomatycznej skuteczności trzeba zadać pytanie: co chciał tym osiągnąć? Jakiego rezultatu się spodziewał, pouczając swoich gospodarzy przed obiektywami kamer amerykańskich stacji telewizyjnych?

Bo przecież musiał wiedzieć, że na takie pouczenia reagują wręcz alergicznie. Musiał zdawać sobie sprawę, że Donald Trump po prostu nie może pozwolić, by jego własna publiczność uznała go za słabego w tej konfrontacji. Musiał też rozumieć, że ta publiczność zwyczajnie go nie cierpi i to również może sprowokować Trumpa do ostrzejszej reakcji. Podobno Zełenski chciał jeszcze kontynuować rozmowy po fatalnej konferencji prasowej, ale Trump zadecydował, że to koniec. Przynajmniej na razie.

W oczach amerykańskich konserwatysów Zełenski stracił jeszcze bardziej

Konsekwencje tej wizyty Zełenskiego w Białym Domu są dla Ukrainy fatalne. Trump zyskuje mandat do negocjacji z Rosją bez oglądania się na zastrzeżenia Kijowa. Zawsze może odpowiedzieć, że chciał, by również Zełenski dołączył do rozmów, ale ten nie był gotowy na pokój.

Ukraina może oczywiście na nowo szukać porozumienia z USA, ale nowa umowa surowcowa będzie mniej korzystna dla Kijowa od poprzedniej.

Jeśli Zełenski liczył na odrobienie wizerunkowych strat wśród amerykańskich konserwatystów – właśnie stracił w ich oczach jeszcze bardziej.

Republikański senator Lindsey Graham, bardzo przychylny Ukrainie, stwierdził, że Zełenski powinien przeprosić, a jeśli nie jest w stanie tego zrobić, Ukraina powinna pomyśleć o wysłaniu kogoś nowego.

Andrzej Kohut

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział
Exit mobile version