„Nie dajmy się podzielić”, Szymon Hołownia, rozmawia Michał Kolanko. Co do tego, że ten wywiad-rzeka to element prekampanii prezydenckiej, wątpliwości chyba nie ma. Dzisiejszy marszałek swoją polityczną karierę zaczął właśnie od startu w wyborach prezydenckich w roku 2020. Trzy lata później nie było trudno zgadnąć, że to myśl o najwyższym urzędzie w państwie przyświecała mu, gdy walczył, żeby nie zostawać żadnym wicepremierem, tylko marszałkiem. Złota era Sejmfliksa się skończyła, momentum dawno opadło, ale ambicje zostały.

Świeżutka książka Hołowni jest wyraźnie prezydencka. Dużo w niej opowieści, które mają nam zaprezentować polityka nie jako polityka, tylko człowieka: o żonie, córkach czy o tym, że fajniej jest samemu prowadzić auto, niż jak cię wozi ochrona. Dużo też o godzeniu zwaśnionych, ponadpartyjnej współpracy czy o – jakże prezydenckich – stosunkach międzynarodowych i bezpieczeństwie. I trochę o tym, że Hołownia sławę i pieniądze to już miał, a teraz o Polskę idzie. Ale Hołownię showmana czy dziennikarza – bo o tych twarzach także wspomina – zostawmy. Przyjrzyjmy się innym autoportretom, które odmalowuje w rozmowie na swój temat.

Zobacz wideo Szymon Hołownia atakuje kontrkandydatów. Marszałek nie gryzie się w język

Marszałek. Debiutant, który dał radę

Słynne zlikwidowane barierki, zmiana sejmowego regulaminu, cyfryzacja parlamentarnej papierologii, sala socjalna dla dziennikarzy, kącik przedszkolny, uff, dużo tego, a wymieniam tylko cząstkę inicjatyw, zmian, sukcesów, o których mówi w książce Hołownia. O ile na Wiejskiej nie bywacie na co dzień, o większości z nich pewnie nie słyszeliście i umiarkowanie was interesują. Po powołaniu rządu w grudniu 2023 r. w naturalny sposób organizacja sejmowych spraw przestała frapować naród. Dziś Hołownia w swojej książce stara się pokazać Polakom, że jako marszałek wciąż pracuje jak mróweczka.

A po drugie, ważniejsze: przypomnieć wyborcom czas, gdy funkcja ta była opromieniona blaskiem zwycięstwa, a on lśnił niczym gwiazda zaranna. Kiedy Hołownia zaczął marszałkowanie jako poseł-debiutant, w bardzo trudnych warunkach, nie dał się zjeść. Więcej: przez chwilę stał się idolem mas na tyle, na ile polityk w Polsce w ogóle stać się takim może. Gdyby wybory prezydenckie rozpisywano wtedy, to kto wie, co by się stało. Nie bez powodu duże połacie książki zostały poświęcone późnej jesieni 2023. Być może najbardziej wymowny jest fragment, w którym marszałek wraca do wspomnień o tym, jak celne były jego bon moty. On pamięta, no to przed kampanią prezydencką i ty, narodzie, sobie przypomnij:

Swoją drogą, pamiętam, że w PiS-ie panowała wówczas moda na upupianie mnie poprzez rozpoczynanie wystąpień frazą „Panie marszałku rotacyjny”, ale skończyła się, gdy ja zacząłem stosować inwokację: „Panie ministrze/premierze dwutygodniowy”.

No właśnie, ta rotacja. Koalicyjne ustalenia stanowią, że Hołownia po dwóch latach na marszałkowskim urzędzie ustąpi miejsca Lewicy. Teraz – gdy wizja prezydentury jest mocno niepewna – czy nic mu się aby w tej sprawie nie odwidziało? Teoretycznie nie… ale może tak. Na bezpośrednie pytanie Kolanki, czy będzie ta rotacja, czy nie, Hołownia mówi, że taaaak, tak jest zapisane w umowie, którą podpisał, ale… koniec końców marszałka wybierają wszak posłowie. A w rozdziale o stosunkach międzynarodowych, gdzie szeroko opowiada o swojej współpracy z politykami w Ukrainie, Litwie czy Finlandii, wbija potencjalnemu marszałkowi z Lewicy taką szpilę:

Putin niszczy więzi, my musimy je odtwarzać, budować, rozmawiać […]. Dyplomacja parlamentarna, społeczna, kulturalna – tu jest mnóstwo do zrobienia, a ja czuję, że muszę w danym mi czasie zrobić dwa razy więcej, bo z tego co wiem, mój prognozowany następca nie lata. […] Nie interesuje się chyba zbytnio wymiarem międzynarodowym, ale ma prawo, każdy ma swoją specyfikę. Natomiast ja uważam, że czasy są takie, że musimy mieć przyjaciół.

Ach, jak pilnie ten Szymon Hołownia pracuje dla bezpieczeństwa Polski, a jak bardzo ten Włodzimierz Czarzasty nie będzie.

Lider partii. Święty Jacek

To nie jest moja partia. Ona do mnie nie należy, należy do ludzi, którzy ją tworzą i którzy ją wybierają. Ja się sam nie mianuję przewodniczącym, jestem teraz w połowie trzyletniej kadencji, na którą zostałem wybrany. Nie wiem, czy będzie następna, wiem natomiast, i mówię to z przekonaniem, że nie będę specjalnie długo liderem partii

– mówi Hołownia i dodaje, że w nazwie „Polska 2050 Szymona Hołowni” jego nazwisko jest nie dlatego, że tak niepodzielnie rządzi, tylko dlatego, że ktoś specjalnie zarejestrował ugrupowanie o nazwie bardzo podobnej do „Polski 2050”. Pytany o swoją rolę w ugrupowaniu, lider przywołuje opowieść o świętym Jacku, który w drodze z Rzymu do Krakowa zakładał klasztory dominikańskie. W każdym z nich zostawał i patrzył na braci gospodarskim okiem tylko przez chwilę, zanim ruszał w dalszą drogę. Brak w tej analogii sugestii, jaki to kolejny polityczny klasztor założy Szymon Hołownia. Może żaden, bo prezydentowi, jak wiadomo, brak partyjnej przynależności nie przeszkadza.

A tak całkiem serio: Hołownia wzbudził niedawno sporą wesołość, gdy obwieścił, że startuje w wyborach na prezydenta jako „kandydat niezależny” – „od nacisków politycznych, od premierów czy partyjnych szefów”. Szymon Hołownia, prezes współtworzącej rząd partii, na mocy koalicyjnych ustaleń marszałek Sejmu, człowiek współtworzący projekt Trzecia Droga, niezależny od Donalda Tuska czy Władysława Kosiniaka-Kamysza? Żart był świetny. Wywiad-rzeka, który sobie teraz omawiamy, poszedł do druku przed oświadczeniem o starcie i tej niezależności. Ale widać, że w kontekście wyścigu prezydenckiego Hołownia bardzo konsekwentnie stara się zaznaczać dystans tak do własnej, jak koalicyjnych partii. Te niezałatwione sprawy, rządowe kłótnie, bałagan, tych posłów Polski 2050, czasem nieporadnych albo żądnych władzy, zostawmy na ziemi. Ja, marszałek, unoszę się trochę nad tym, na obłoku, niezależny od nacisków, premierów, szefów, wciąż w drodze. Z tego Rzymu nie do Krakowa, a Belwederu.

Koalicjant. Poszukiwacz zgody

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – takie porzekadło mogłoby przyświecać książce Hołowni. W sumie przyświeca. „Nie dajmy się podzielić” – wzywa Hołownia nawet w tytule, tak jakby jeszcze można było tego uniknąć. Bardziej realistycznie brzmi już tytuł jednego z rozdziałów: „Sklejanie Rzeczypospolitej”. Hołownia – mało odkrywczo, ale słusznie – mówi, że w polskiej polityce są dwa nienawidzące się nawzajem kościoły, że rytualne mordobicie przesłania jakąkolwiek troskę o dobro wspólne, że dla części posłów sensem sejmowych wystąpień jest to, żeby nawymyślać wrogowi:

W banalnych, przewidywalnych do bólu plemiennych gównoburzach topimy przyszłość naszych dzieci. […] Zupełnie inna część mózgu obsługuje nam politykę, gdzie najwyżej punktowana jest rywalizacja, a zupełnie inna życie, gdzie premiowana jest kooperacja. Nie tylko mnie zaczęło już męczyć to nieustanne naprzemienne korzystanie tylko z połowy naszego społecznego mózgu.

Recepta? Szukać porozumienia. Ale wiadomo, czytelnik nie ma odnieść wrażenia, że Hołownia to jakiś naiwny chrześcijanin, który sobie wyobraża, że lew i jagnię będą pić z jednego strumyka. Jak mówi: nie jest piewcą utopii, „w której Krzysztof Bosak będzie szedł wraz z Donaldem Tuskiem w kwietnym wieńcu na szyi”. Przykład ciekawy, bo akurat Tuskowi z Bosakiem jest ostatnio być może bliżej niż kiedykolwiek. Szymon Hołownia o wicemarszałku z Konfederacji też wyraża się dyplomatycznie, skracając dystans („Krzysiek”). Jest w wywiadzie wątek o tym, jak Grzegorz Braun zgasił w Sejmie chanukowe świece. Hołownia, jak pamiętamy, energicznie przejął wtedy od Bosaka prowadzenie obrad. „Krzysztof Bosak – chyba zasłużenie – ma opinię rozsądnego polityka” – ocenia Michał Kolanko. A marszałek odpowiada:

Jest bardzo pracowity, zawsze przygotowany, merytoryczny. I nigdy nie przekroczył o milimetr zasad kultury. Ale dlaczego wtedy wraz ze swoją frakcją nie odciął się od Brauna mocniej – nie wiem.

Z jakich to zagadkowych powodów – głowi się Szymon Hołownia – Krzysztof Bosak, prezes Ruchu Narodowego, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej, akceptuje kolegę antysemitę? No faktycznie, trudne się wylosowało. Polscy narodowcy – tak w II, jak i w III RP – zawsze brzydzili się wszak antysemityzmem, a Żydów miłowali jak braci. Hołownia w innym miejscu rozmowy chwali się, że był olimpijczykiem z historii. Tym dziwniejsze to zaćmienie przenikliwości jego osądu, kiedy tak duma nad czynami Bosaka. Ale dobrze, zostawmy ironię. Sprawa nie jest trudna (choć nie jest też ładna). Partia Hołowni od roku stara się – z sukcesami – podbierać głosy Konfederacji, wyborcy Konfederacji lubią Krzysztofa Bosaka, więc marszałek pochwali go za kulturę, a nie będzie szukał mu w szafie brunatnych koszul.

Jest jeszcze jedno ciekawe. Hołownia widzi politykę pokoleniowo. Zostawmy już tego nieszczęsnego Krzyśka, ale marzą mu się Andrzej, Rafał i Agnieszka zamiast Jarosława, Donalda i Włodzimierza. „My po prostu na co dzień inaczej ze sobą rozmawiamy” – mówi Hołownia o swoich rówieśnikach w polityce. A w innym miejscu żałuje, że razem z Kosiniakiem-Kamyszem nie udało mu się namówić Trzaskowskiego na „wspólny pokoleniowy projekt”. „Każdy z nas wyszedłby ze swojej partii i zrobilibyśmy razem taką rewolucję, taki wiatr zmian, jakiego jeszcze na polskiej scenie nie było”.

Prezydent. Stróż na zakręcie

Uwaga, będzie duży kawałek, ale też i ambicje są duże. Tym oto chce być Szymon Hołownia:

Czas na […] prezydenta, który nie będzie udawał „mesjasza”, lecz będzie umiał być „stróżem zakrętu”, kimś, kto pozwoli społeczeństwu targanemu milionem poważnych zmian bezpiecznie przejść przez najtrudniejszy od pokoleń wiraż. Takiego, który potrafi być zwierzchnikiem sił zbrojnych i mediatorem w podzielonym społeczeństwie, potrafi budować nie tylko mury oddzielające nas od wrogów, ale i mosty prowadzące do przyjaciół. Takiego, którego stawką będzie przyszłość nie karier naszych polityków, lecz naszych dzieci. Który będzie wiedział, że bezpieczeństwo nie wyklucza człowieczeństwa, miłość do munduru nie stoi w sprzeczności z miłością do pokoju ani szacunek do tradycji – z byciem fanem szalonej w swoim tempie nowoczesności.

Ktoś złośliwy rozdarłby te górnolotne słowa na strzępy. Jaka nowoczesność, kiedy nadal broni się najbardziej archaicznych zakazów aborcyjnych w Europie? Jaka przyszłość naszych dzieci, kiedy dla politycznych korzyści chciało się umierać za obniżanie składek dla przedsiębiorców i tym samym drenować system ochrony zdrowia, który i tak ledwo zipie? Jaki mediator, skoro brakuje elastyczności nawet do dogadywania się z własnymi koalicjantami? No właśnie, takie pytania zadawałby ktoś złośliwy, ale ja nie jestem złośliwa, więc nie zadaję. Szymon Hołownia pragnie być prezydentem i taką wizję prezydentury roztoczył przed wytęsknionymi oczami Polaków. Wytęsknionymi – bo marszałek bardzo słusznie diagnozuje, że Polki i Polacy są polityką zmaltretowani. „Żeby się już tylko nie kłócili…” – tak podczas przytaczanego w rozmowie badania miał odpowiedzieć wyborca zapytany, czego dziś oczekuje od klasy politycznej. Szymon Hołownia obiecuje jemu i nam wszystkim: przerzuci mosty, obali mury, nie będzie się miotał, kłócił i stawał okoniem. Ale widać, że miło będzie tak długo, jak długo inni będą postępować tak, jak pan prezydent in spe sobie życzy. Przykład? Proszę bardzo, weźmy już tę nieszczęsną aborcję. Hołownia zdradza, że owszem, podpisałby europejską w duchu ustawę dopuszczającą przerywanie ciąży… ale nie każdą, o nie. Tylko taką, przed którą byłoby – jak chce tego Trzecia Droga – referendum.

Argumenty za swoją prezydenturą Hołownia przedstawia dwa. Po pierwsze: mówi, że to niedobrze, kiedy prezydent jest „aktorem drugiego planu”, który ma nad sobą szefa czy to w partii, czy to rządzie. Niby to w wątku Andrzeja Dudy, ale wszyscy wiedzą, że do relacji Trzaskowski-Tusk też pasuje. Po drugie: marszałek wróży, że jeśli będziemy mieli i prezydenta, i premiera z PO, to potem nastąpią rzeczy straszne.

Gdy przez Polskę pójdzie hasło: „PO przejęła Polskę w całości”, to wywoła bardzo poważne przetasowania, zmiany, może nawet wstrząsy, bo pamiętamy, czym się skończyło przejęcie państwa w całości przez PiS, tylko że teraz to pójdzie szybciej. Jeśli więc miałbym wystartować, to po to, by w drugiej turze dać ludziom taki wybór, jakiego jeszcze nie mieli, fundamentalny, ale na zupełnie innym poziomie niż walka dwóch odwiecznie wrogich sił, dobra i zła, niezależnie od tego, kto kogo za co uważa.

Jedno jest pewne: że w wyborach prezydenckich najpierw jest pierwsza tura, a potem druga, a nie ma dzisiaj chyba w Polsce gorętszego przeciwnika polityki jako „dwóch odwiecznie wrogich sił” niż właśnie Szymon Hołownia.

Udział
Exit mobile version