Widmo Donalda Trumpa krąży po Europie. Przez ostatnie dwa dni wisiało nad Budapesztem. – Musimy się spodziewać, że USA będą traktować priorytetowo swoje własne interesy. I dlatego my w Europie musimy trzymać się razem bardziej niż kiedykolwiek – ocenił na nieformalnym unijnym szczycie w stolicy Węgier Olaf Scholz.
Kanclerz Niemiec zaznaczył, że „bliska współpraca” z USA i z przyszłym amerykańskim prezydentem jest niezbędna dla pokoju i bezpieczeństwa „także na naszym kontynencie”, a Europejczycy są gotowi razem inwestować we wspólne bezpieczeństwo. – Dyskusja [przywódców] uczyniła to dla mnie szczególnie jasnym – zapewniał.
Poobijana „kulawa kaczka” gardzi Elonem Muskiem
Scholz opuścił pierwszy dzień zjazdu w Budapeszcie po tym, jak zdecydował o rozpadzie niemieckiej koalicji rządowej. Podczas konferencji zapewniał, że chciałby „ułatwić przeprowadzenie nowych wyborów w Niemczech tak szybko, jak to możliwe”. Przy okazji wbił pogardliwą szpilkę Elonowi Muskowi. Gorąco popierający Trumpa południowoafrykański miliarder nazwał kanclerza Niemiec po upadku jego rzdu głupcem. Scholz skomentował, że to „niezbyt przyjazne”, jednak „nie żyjemy w świecie, w którym firmy internetowe są organami państwa”, dlatego „nie zwrócił na to uwagi”.
W USA lidera, który jest w końcówce kadencji, już po wyborze następcy, nazywają „kulawą kaczką” (lame duck). Takim jest teraz Joe Biden. Jeszcze rządzi, ale jego wpływy słabną, bo otoczenie polityczne i biznesowe oraz partnerzy zagraniczni już pozycjonują swoje interesy wobec nowej administracji. To okres osłabienia państwa w stosunkach międzynarodowych. Już samo to, że przywódca teoretycznie najpotężniejszego państwa Europy musi na zjeździe liderów tłumaczyć się dziennikarzom z kryzysu wewnętrznego, pokazuje, że dość podobny problem mają dziś Niemcy.
Kanclerz, który według relacji „Politico” w samolocie do Budapesztu był „wyraźnie zrelaksowany”, w węgierskiej stolicy mógł liczyć na życzliwość: wielu przywódców państw UE również stoi na czele chwiejnych koalicji. Ale osłabienie Niemiec tworzy w Uni polityczną pustkę, a chętnych do jej wypełnienia – mniej lub bardziej otwarcie – nie brakuje. Stawką jest to, do kogo częściej będzie dzwonił telefon z Waszyngtonu.
Pałac Elizejski się budzi?
„Czyżby prezydent Macron odzyskiwał swoje mojo?” – spytała na X dziennikarka Agnes Poitier. Francuski prezydent, który wyszedł z wyborów europejskich i przedterminowych wyborów parlamentarnych we Francji politycznie poobijany, ma jeszcze sporo czasu do końca kadencji i umocowanie konstytucyjne do odgrywania dużej roli w polityce zagranicznej. A jego kraj – żywe tradycje optowania za jak największą niezależnością militarną i polityczną Europy od Stanów Zjednoczonych.
I retorycznie Macron nie zawiódł. Szybko pogratulował Trumpowi, a w Budapeszcie oświadczył, że „Europa musi wyhodować zęby, albo światowi mięsożercy ją zjedzą”. Ocenił, że Europejczycy muszą się stać „przynajmniej wszystkożercami”, bo jeśli pozostaną roślinożercami, to mięsożercy ich zjedzą. Otwarcie zapytał innych przywódców, czy chcą, by europejską historię pisały same państwa Europy, czy chińskie decyzje gospodarcze i technologiczne, amerykańskie wybory i wojny wzniecane przez Wadimira Putina. Zdaniem francuskiego prezydenta Europa ma siłę, żeby pisać swoją historię sama. – Nie możemy wiecznie delegować naszego bezpieczeństwa w ręce Ameryki – podkreślił Macron. Na razie jednak wygląda na to, że telefon z Biaego Domu będzie często dzwonił przede wszystkim do Budapesztu.
Gospodarz chce mieć monopol na toasty
Spalony na salonach Europy Viktor Orban postawił w ostatnich latach wszystko na powrót Trumpa. I wygrał. Na szczycie robił wszystko, by promować swoją narrację. Podczas gdy szef unijnej dyplomacji Josep Borrel podkreślał, że „Ukraina ma być przy stole, a nie w menu”, a Ursula von der Leyen wskazywała, że „autokraci tego świata powinni dostać jasny przekaz, że nie obowiązuje prawo silniejszego, tylko ważne są rządy prawa”, dla węgierskiego premiera zwycięstwo Trumpa w USA jest dowodem na to, iż w Europie to właśnie Budapeszt ma rację w kwestii polityki wobec wojny w Ukrainie.
Przyznając, że Europa jest „zgodna co do tego, że musi wziąć więcej odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo i obronę”, Węgier argumentował, że rozwiązaniem jest zawieszenie broni – jako wstęp do negocjacji Ukrainy z Rosją. Twierdził też, że obóz „pokoju”, jest coraz większy, ponieważ – jego zdaniem – „społeczeństwa europejskie są coraz mniej chętne finansować wojnę, której tak do końca nie rozumieją, nie rozumieją jej celu ani tego, kiedy się skończy”.
Ale nawet Orban musiał przyznać, że budapeszteńskie rozmowy, w których oprócz krajów UE uczestniczyły też Wielka Brytania, Turcja, Mołdawia, Albania i Serbia, nie doprowadziły do zmiany podejścia, na takie, jakiego by sobie życzył. Co zresztą wyraził Olaf Scholz, oceniając, że „poglądy węgierskiego premiera na tę kwestię [Ukrainy] nie są takie same jak moje lub wielu innych przyjaciół w Europie”.
Scholz: Nic o Ukrainie bez Ukrainy
Niemiecki kanclerz zaznaczył, że zapewnianie niezbędnego wsparcia Ukrainie musi być kontynuowane. Dodał, że „Ukraina jest narodem europejskim, z wyraźną orientacją na Unię Europejską” i prawie wszyscy w Europie zgadzają się na zasadę „nic o Ukrainie bez Ukrainy”, a negocjacje nie mogą odbywać się nad głowami Ukraińców.
Podkreślał też wagę rozwoju europejskiego sektora zbrojeniowego i wspólnych zamówień sprzętu i to, jak ważne jest, że UE ma „wiele wspólnych celów z USA”. Najbrutalniej z orbanowskim przekazem rozprawił się sam prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Niestety, tego, co mówił, nie zobaczyli węgierscy telewidzowie, bo węgierskie media nie pokazały jego konferencji, choć odbyła się zaraz po wystąpieniu lidera Fideszu.
Zdaniem Zełenskiego propozycja „szybkiego zawieszenia broni” to „nonsens”. „Najpierw zawieszenie broni, a potem zobaczymy? Czy to twoje dzieci giną? Czy to twoje domy są niszczone? Zawieszenie broni? Próbowaliśmy tego w 2014 roku i straciliśmy Krym, a potem wybuchła wojna” – skwitował ukraiński prezydent. Wskazał, że „zawieszenie broni jest proponowane przez przywódcę przeciwnego członkostwu Ukrainy w NATO”. Zgromadzonym przywódcom oświadczył, że „przytulanie Putina nie pomoże”. „Niektórzy z was robili to przez 20 lat i tylko to wszystko pogorszyło” – mówił.
***
Autor: Michał Gostkiewicz
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle.