Matki oskarżonych. Większość z nich nie jest w stanie pogodzić się z winą syna; broniąc go, gotowe są kłamać, zakrzyczeć bolesną prawdę, oskarżyć wszystkich wokół. Tylko nie tego bliskiego sercu, który ma prokuratorskie zarzuty. 

 – W mojej wieloletniej praktyce, tylko dwa razy przed barierką dla świadków stanęły matki, które uznając prokuratorskie zarzuty postawione ich dziecku, obiektywnie doszukiwały się przyczyn kolizji z prawem. Raz nawet się zdarzyło, że matka poprosiła sąd o przedłużenie aresztu dla jej jedynaka. Był narkomanem. Nie mogła pozwolić, aby zachłysnął się wolnością, chciała prosto z aresztu zawieźć go do ośrodka. Te zabiegi sąd odebrał jak bezmiar matczynego uczucia, choć tej determinacji towarzyszył ból, że pozbawia swe dziecko wytęsknionej wolności – mówi w rozmowie z Gazeta.pl sędzia Małgorzata Wasylczuk.

Sędzia Małgorzata Wasylczuk z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga ADAM STĘPIEŃ

26 maja z zakładów karnych trafia „dla kochanej mamusi” lawina kartek z odręcznie narysowanymi kwiatkami. To zwyczaj kultywowany za kratami od wielu lat. 

– Jako sędzia, z konieczności cenzor listów osadzonych, widzę ogromną różnicę w tonie korespondencji do pozostających na wolności kolegów czy partnerek, a listów do matek. Inne słownictwo, bezmiar czułości  – zdarza się, że wyrażanej infantylnie. Po drugiej stronie muru popularne powiedzenie „matka jest tylko jedna” traktuje się absolutnie poważnie – podkreśla sędzia Wasylczuk.

Matka pierwsza 

10 maja 2019 roku. Wawer, peryferyjna dzielnica Warszawy. W szkole podstawowej przy ul. Króla Maciusia zaczyna się czwarta lekcja. Korytarzem biegnie spóźniony 15-letni Emil B. W tym czasie w gabinecie wicedyrektorki szkoły siedzi matka 16-letniego Kuby. Prosi o kontakt z rodzicami Emila B., którego nie zna, ale słyszała od syna, że on wygraża Kubie, wyzywa go od konfidentów. Wczoraj w nocy dostał od Emila SMS-a: „Jutro będziesz gwiazdą telewizji”. Kiedy kobiety wychodzą na korytarz, widzą leżącą na podłodze zemdloną uczennicę. Pochylona nad nią nauczycielka krzyczy do wicedyrektorki: – Emil pobiegł z nożem na piętro!  

Krwawe ślady prowadzą do jednej z klas. Tam przed tablicą kona w kałuży krwi Kuba. Ratownicy z pogotowia przeprowadzają resuscytację, ale uczeń nie daje znaku życia. – Zrobiłem słusznie – powie później Emil w pokoju nauczycielskim. 

Szkoła w Wawrze, gdzie doszło do tragedii
Szkoła w Wawrze, gdzie doszło do tragedii fot. Kamil Siałkowski

Nastolatek trafia do aresztu śledczego. Jego matka telefonuje do prokuratora: – Proszę, aby sąd potraktował mego syna jak dziecko. Wiem, że musiało się stać z nim coś złego.  

Śledczy szukają motywu zabójstwa. Wychodzi na jaw, że Kuba ukradł bratu 800 złotych oraz 100 dolarów i zwalił to na Konrada W., kumpla Emila B. Z SMS-ów między Emilem B. a jego szkolnym kolegą w noc poprzedzającą morderstwo wynika, że zabójca planował użycie noża i przewidywał skutki napaści. – Jak sądzisz: poprawczak, czy już puchę wpi***olę? – pisał Emil. Z opinii biegłych psychiatrów wynika, że oskarżony w chwili morderstwa był świadomy swoich czynów.  

Proces dobiega końca. Matka oskarżonego wygłasza w sądzie poruszającą mowę: – Chciałam przeprosić za mojego syna. Zauważyłam, że coś złego się dzieje, chodziłam po lekarzach. Dużo spał, myślałam, że może ma cukrzycę. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie przyszedł i nie powiedział, że ma problem. Codziennie myślę o Kubie i o tym, co się stało. Odwiedzam jego grób. Ale czasu nie mogę cofnąć. Traumę ma jedna i druga rodzina. Wiem, że nie jest to ten sam ból, który czują bliscy Kuby. Bardzo proszę sąd, by wziął pod uwagę, że to jest nadal dziecko. To nie jest tak, że on jest zły. Pogubił się. Narkotyki mu głowę zjadły.  

Oskarżony Emil B. – proces 'zabójcy z Wawra’. Warszawa, 12 marca 2020 Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl

Sąd skazał Emila B. na 25 lat więzienia. 

Matka druga 

Koniec listopada 2022 roku. Sala rozpraw w Sądzie Okręgowym w Warszawie pełna, dla dużej grupy nastolatków brakuje miejsc w ławach dla publiczności. Tłoczący się są szkolnymi kolegami dwóch niepozornie wyglądających chłopców: 16-letniego Maksymiliana B. i 19-letniego Damiana K. wprowadzonych na salę w kajdankach. Za kilkanaście minut zostanie ogłoszony wyrok.  

Akt oskarżenia zarzuca młodszemu śmiertelne zranienie trzema ciosami nożem dilera narkotyków 23-letniego Witolda. Damian K. odpowiada za rozbój.  

Spotkali się po szkole w domu Maksa, aby przegadać sposób nabycia zamówionych przez internet narkotyków, na które nie mieli pieniędzy. Zdecydowali, że umówią się z dilerem późnym wieczorem w parku – kiedy on wyjmie towar, zabiorą paczki i uciekną. Maksymilian B. bierze ze sobą nóż. 

Ale handlarz psychotropami przyjdzie do parku z obstawą. Dochodzi do bójki, w której Maks używa noża. Dzień później z telewizji dowiedzą się, że diler, na którego napadli, nie żyje.  

Słowa sędziego ogłaszającego wyrok zagłusza rozpaczliwy krzyk. To matka Maksymiliana B. płacząc, złorzeczy sędziemu, nie można jej uspokoić. Sędzia nakazuje policji wyprowadzenie kobiety z sali.  

Rozprawa w sądzie w reżimie sanitarnym FOT. KAMIL SIAŁKOWSKI

Krzyk zrozpaczonej matki na korytarzu, nadal wykrzykującej niecenzuralne słowa pod adresem sądu, który skazał jej dziecko na 25 lat „tylko dlatego, że zginął taki śmieć, diler narkotyków”, przebija się przez drzwi sali rozpraw. Jest tłem do wygłaszanego uzasadnienia wyroku. Ostatnie słowa sędzia kieruje wprost do skazanego: – Przez to, że pozbawiłeś życia człowieka, sąd pozbawi cię młodości, najlepszych lat. Musisz być odizolowany od społeczeństwa.  

Matka trzecia 

Kiedy czterech policjantów pod bronią prowadzi go sądowym korytarzem na salę rozpraw, ludzie w popłochu usuwają się im z drogi. Artur K. ma ponad dwa metry, potężną posturę; wydaje się, że kajdanki na jego masywnych przegubach to dziecinna zabawka. Jak będzie chciał, rozerwie je w sekundę.  

Oskarżony co kilka kroków rzuca w powietrze: „Niech Bóg was prowadzi”. – Powieś się. Będzie spokój – odpowiada na to kobieta, która stoi pod ścianą z przewiązanym czarną aksamitką portretem zamyślonej dziewczyny. To wizerunek Renaty, pierwszej ofiary Artura K. Fotografię trzyma jej matka.  

Prokurator definiuje zarzuty w dwóch zdaniach: Artur K. będąc na przepustce – jednej ze stu, jakie otrzymał w ostatnich latach – zamordował narzeczoną 35-letnią Monikę i jej trzyletniego synka Oskara. Na pytanie sędziego, czy oskarżony przyznaje się do popełnienia zbrodni, K. odpowiada, że owszem, fizycznie to zrobił, ale umysłowo nie był sobą. Jeszcze w celi, przed wyjściem na przepustkę, słyszał głos antychrysta: „zabij”. Ale biegli wykluczają u Artura K. omamy słuchowe. Samo to, że sam się tak zdiagnozował, świadczy o udawaniu.  

Proces Artura K., zabójcy z Nowowiejskiej Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

Na sali rozpraw są rodzice Artura K. Matka przedstawia syna w jak najlepszym świetle. W więzieniu wstąpił do kościoła zielonoświątkowców, jako głoszący tę religię wśród współwięźniów często dostawał przepustki i ona mogła się nim nacieszyć w domowym zaciszu. Mają wspólny język, gdyż pod wpływem syna przyjęła wiarę zielonoświątkowców. Zza więziennych murów Artur pisze do nich, że rozmawia z Bogiem jak z człowiekiem. Kobieta odczytuje fragment tej korespondencji: „Dzień dobry, kochana mamo i tatusiu, pozdrawiam was i błogosławię z całej mocy od naszego Pana i Zbawiciela Jezusa. Nie ma w życiu przypadków, zbiegów okoliczności. Nad wszystkim trzyma rękę Bóg”. Matka mordercy żarliwie przekonuje sędziów: syn, jako głosiciel ewangelii wie, że nie wolno robić nikomu krzywdy.  

W grudniu 2019 roku Sąd Okręgowy w Warszawie skazuje Artura K. na karę dożywotniego więzienia z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 40 latach.  

Matka czwarta 

Tego dnia Edyta co chwilę odrywa się od papierów, aby zadzwonić do swego chłopaka Arka. 30-letnia księgowa, w Warszawie dopiero od kilku lat, poznała go na Sympatii.  

Wie od niego, że prowadzi firmę zakładającą internet w biurowych budynkach. Arek właśnie jedzie do Kostrzyna nad Odrą, aby kupić od Niemców sprzęt komputerowy, który natychmiast z dużym zyskiem odsprzeda kontrahentowi w Polsce. To będzie interes na nowe życie. 

Jest jeden problem: kasa. Arkowi brakuje 80 tysięcy złotych. Zakochana dziewczyna zrobi wszystko, aby załatwić pieniądze. 

10 listopada 2005 roku, tuż przed długim weekendem, Edyta jedzie na zaręczynową kolację do kawalerki na warszawskim Żoliborzu, którą Arek wynajmuje. Przed wejściem do bloku, dziewczyna informuje przez komórkę znajomego, z którym rozmawiała w czasie jazdy: – „Kończę, bo dojeżdżam”. Od tej chwili telefon milczy. Ciała Edyty do dziś nie odnaleziono. 

Głównym podejrzanym jest Arkadiusz B. On twierdzi, że nie widział księgowej od kilku dni. Nie było żadnej pożyczki; przeciwnie, to ta kobieta naciągnęła go finansowo. Ale śledztwo wykazuje, że B. jest bez pracy, nie ma żadnej firmy, mieszka z matką. Ich małe M3 od dawna jest zadłużone w spółdzielni. Pozew o eksmisję został cofnięty w ostatniej chwili tylko dlatego, że lokatorka z płaczem błagała o prolongatę spłaty długu z powodu nieszczęść, które na nią spadły: syn ma białaczkę, ona, jako pomoc administracyjna w szpitalu, zarabia grosze. Kłamie. 

Prawdziwą twarz Arkadiusza B. obnaża zawartość twardego dysku w jego komputerze. Jest tam odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę robił w ciągu dnia. Uwodził kobiety. Dwadzieścia cztery jednocześnie. Wszystkie na Sympatii. 

Arkadiusz B. podczas ogłoszenia wyroku w sprawie morderstwa Edyty Wieczorek. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl

W styczniu 2008 roku rozpoczyna się poszlakowy proces. Arkadiusz B. nie przyznaje się do zarzucanego czynu, odmawia odpowiedzi na pytania stron procesowych. Nie drgnie mu nawet powieka, gdy ciszę sali sądowej rozerwał krzyk matki Edyty. Wskazując na oskarżonego, mówi z płaczem: – To na pewno ten pasożyt zamordował! Zasługuje tylko na karę śmierci! 

Z rodziny oskarżonego nikogo nie ma na rozprawie. Ale jego matka codziennie stoi pod murem aresztu w miejscu, skąd może zobaczyć syna za okratowanym oknem. Po uprawomocnionym w 2010 roku wyroku – dożywocie – pani B. dostaje od skazanego listy, opatrzone rysunkiem uśmiechniętej buźki.  

Głównie są to prośby o pieniądze – czy już wysłała, dlaczego się spóźnia. Arkadiusz B. zawsze dołącza listę smakołyków, które chciałby zobaczyć w paczce. Zapewnia matkę, że intensywnie ćwiczy, uczy się angielskiego i w ogóle przebywa w dobrym towarzystwie: „Ja tu mam pełno kolegów takich, jakich nigdy nie miałem i miło czas leci. Na spacerze poznałem Sycylijczyka. Jak wyjdę, zaprosi nas do siebie na całe lato. Cieszę się, że budujesz domek na działce. Drugi postawimy pod Warszawą. Kiedy będziesz pod aresztem zatrąb – długo, krótko, długo, krótko i krzyknij „pszczoła”. Pamiętaj o pieniądzach dla mnie. Twój Arek”. 

Matka piąta 

W tej rodzinie tylko 83-letnia ciotka Jadwiga miała pieniądze. Na starość chciała mieć koło siebie kogoś, kto by się nią zaopiekował. Zwłaszcza że w grudniu 2018 roku zmieniła adres zamieszkania – wyprowadziła się ze swym partnerem do kamienicy przy ul. Osowskiej na warszawskim Grochowie. Wspólne gospodarowanie zaproponowała siostrze Janinie, matce Andrzeja P., ksywa Nos, znanego w środowisku ożarowskich gangsterów.  

Już kilka dni po przeprowadzce właścicielka mieszkania ucieszona opieką młodszej siostry postanowiła notarialnie przepisać na nią i jej syna cały swój majątek. W obecności notariusza oświadczyła, że mocą testamentu powołuje na spadkobierczynię swoją siostrę Janinę, natomiast wydziedzicza wnuczki. Donatorka podarowała też swym opiekunom parcelę poza Warszawą.  

Wkrótce serdeczna atmosfera w mieszkaniu przy ul. Osowskiej zamieniła się w piekło. Udręczona Jadwiga odwołała u notariusza testament z powodu „rażącej niewdzięczności obdarowanej”. Andrzeja P. zawiadomiła, że cofa udzielone mu w formie aktu notarialnego pełnomocnictwa do dysponowania jej pokaźnym majątkiem.  

Reakcją siostrzeńca było wtargnięcie do mieszkania ciotki z krzykiem: – Ja was k***a pozbijam. Wywiózł z należącego do ciotki Jadwigi zakładu kamieniarskiego maszyny oraz cenne wyroby cmentarne. Jego matka wyjęła ze skrytki siostry 118 tysięcy dolarów i przekazała swemu synowi.  

Akcja policji. Zatrzymanie ośmiu osób podejrzanych w sprawie zbrodni na Grochowie Fot. Komenda Stołeczna Policji

Wkrótce po tym Andrzej P. namówił swego kumpla, też kryminalistę, aby w nocy udusił śpiących Jadwigę i jej partnera. – Godzina fatygi i będziesz urządzony na całe życie – kusił. Termin morderstwa uzgodnili na 10 lutego 2020 roku. Na ten czas P. wykupił dla siebie wczasy w Kenii.  

Sprawca i inicjator zabójstwa zostali złapani. Ich proces toczył się w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga. Andrzej P., mając za sobą kilka procesów karnych, był przekonany, że prokurator nie udowodni mu zlecenia morderstwa. Na procesie zachowywał się butnie, w kierunku dziennikarzy wystawił środkowy palec. Jego 80-letnia matka walczyła o uniewinnienie syna-bandyty jak lwica. Twierdziła, że Andrzej P. opiekował się ciotką, nosił ją na rękach, gdy chorowała i ani on, ani ona nie domagali się przepisania im majątku. To pozostała rodzina namieszała w głowie Jadwidze.  

Prawda była inna, czego dowiódł proces sądowy. Andrzej P. został skazany na dożywocie. W pamięci uczestników procesu pozostały nie tyle historie morderców z kryminalną kartoteką, co zażarta walka matki o uniewinnienie syna. Mecenas Grzegorz Cichewicz, pełnomocnik pokrzywdzonych zauważył po wyjściu z sali sądowej: – Ogromna i odrażająca zbrodnia w rodzinnym kręgu, a mimo to matka nie porzuciła syna. Była na każdej rozprawie, walczyła o widzenia z nim, alarmowała prokuratora. Wyparła oczywiste fakty, a oskarżenie i skazanie „Nosa” o podżeganie do zabójstwa jej siostry nazywała nieporozumieniem. To przykład wielkiej, nie do ogarnięcia rozumem, miłości matki do jedynego syna, za którym stała, stoi i stać będzie murem, cokolwiek by złego zrobił. 

Matka szósta 

Piotrowi L. z Kórnika komornik zajął część wynagrodzenia, bo nie płacił mandatw. Zresztą innych rachunków też nie regulował. 20-latek postanowił, że ukradnie komuś pieniądze. Jesienią 2015 roku, po powrocie z pracy, przebrał się w czarną bluzę z kapturem, do torby z paskiem na ramię schował długi nóż kuchenny. Ponad półtorej godziny chodził po mieście, szukając ofiary.  

Aleksandra wracała z drugiej zmiany. Kiedy L. dobiegł do niej z nożem w ręku, zdążyła krzyknąć: „Ratunku!” Przewrócił ją. Upadła na plecy i z chodnika stoczyła się na jezdnię. Napastnik wyrwał jej torbę i klęknął, by dobić ją nożem. W szpitalu doliczono się u pacjentki 60 ciosów, głównie w głowę i klatkę piersiową. Miała połamane kości twarzy i przekrojoną gałkę oczną, co spowodowało już na zawsze utratę wzroku. 

S. trafił w ręce policji, kiedy z inicjatywy organów ścigania pojawił się w internecie film nagrany kamerą monitoringu ulicy, gdzie doszło do napaści. Rozpoznano go po charakterystycznej torbie na ramieniu. Nożownik ukradł z portmonetki napadniętej kobiety 630 złotych. 

Wyrok Sądu Okręgowego w Poznaniu: 25 lat więzienia i 50 tysięcy złotych tytułem nawiązki.  

Proces Piotra L., nożownika z Kórnika, skazanego za usiłowanie zabójstwa na 25 lat więzienia ŁUKASZ CYNALEWSKI

Matka skazanego, która początkowo skorzystała z prawa najbliższej rodziny oskarżonego do odmowy składania zeznań, po usłyszeniu wyroku zwróciła się do sądu odwoławczego o wezwanie jej na świadka. Zabolało ją, jak twierdziła, kiedy sędzia niższej instancji powiedział o jej synu, że to bardzo zły człowiek. 

– Jak można tak mówić! – płacze. – Piotruś od dziecka był grzeczny, pomagał wszystkim, często przystępował do komunii. Zapytajcie jego katechetkę. On dużo się modli. Ta pani, która go oskarżyła, jest podobnie jak my katoliczką, a nasza religia nakazuje wybaczenie. Niech to zrobi, uratuje przed skazaniem moje jedyne dziecko.   

Sąd nie zmienia wyroku.  

Matka siódma 

10-letnia Kamila idzie z matką do księgarni. Kiedy przechodzą przez rynek, kilku przechodniów uśmiecha się do wesołej dziewczynki z kolorowymi tasiemkami we włosach. W Kamiennej Górze jest znana z plakatów, kiedy to ludzie dobrej woli zbierali pieniądze na jej leczenie. Kamila zbliża się do szyby, aby popatrzeć na okładki. W tej chwili jej matka widzi siekierę, wymierzoną w głowę córki. Krzyk, jęk dziecka, bieganina pracowników księgarni z ręcznikami do zatamowania krwi. 

Uciekającego młodego mężczyznę z narzędziem zbrodni w ręku gonią świadkowie napaści. Policja ratuje go przed linczem tłumu. Ranna dziewczynka umiera w trakcie transportu helikopterem do kliniki.  

 – Byłem wku***ony, bo dowiedziałem się, że nie przysługuje mi już zasiłek dla bezrobotnych i chciałem kogoś zabić – od tych słów 27-letni Samuel N. zaczyna składanie wyjaśnień w komisariacie.  

Samulel N. odpowiada za zabójstwo „zasługujące na szczególne potępienie” Fot. Kornelia Głowacka Wolf

Proces mordercy w Sądzie Okręgowym w Jeleniej Górze poprzedza awantura, wywołana na sali rozpraw przez rodziców oskarżonego. Wyzywają dziennikarzy od hien i zabraniają robienia zdjęć, choć sędzia zezwolił na ujawnienie w mediach wizerunku Samuela N. Kiedy matka oskarżonego zaczyna okładać operatorów kamer parasolką, interweniuje policja. Próby uspokojenia zrozpaczonej kobiety jeszcze bardziej ją rozogniają. W ataku spazmów krzyczy do sędziego, że wszystko wzięło się stąd, że syn ma kompleksy, które ciągną się od szkoły podstawowej, kiedy wyśmiewano się z niego, bo zdarzają mu się tiki nerwowe… Wypowiadając te słowa, kobieta mdleje.  

Oskarżony patrzy na cucenie matki bez cienia emocji na twarzy, z zupełną obojętnością. Odmawia składania wyjaśnień. W ostatnim słowie zarzuty prokuratora ocenia jako bezpodstawne. Twierdzi, że jego przyznanie się w śledztwie do śmiertelnego zranienia dziecka zostało wymuszone. – Trudno ocenić – zwraca się do sądu – czy wina jest po mojej stronie.  

Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze skazuje 27-letniego Samuela N. na dożywocie. Podczas kasacyjnej rozprawy w SN telewizyjne kamery raz po raz kierują się na ławę dla publiczności, gdzie patrzy nieruchomo przed siebie starsza kobieta w białym berecie. To matka oskarżonego. 

Matka ósma 

„Ja, niżej podpisana oświadczam, że boję się powrotu mojego syna Roberta do domu” – pisze do sądu we wrześniu 2024 roku matka Roberta S. Młody mężczyzna jest oskarżony o dotkliwe pobicie ojca, grożenie matce nożem oraz kradzież jej telefonu i karty bankomatowej.  

Niebawem sędzia dostanie kolejny list od pokrzywdzonej: „Informuję, że pismo o zakazie zbliżania się syna do domu wystosował mój mąż tylko w swoim imieniu. On już nie mieszka z nami”.  

Na rozprawy sądowe matka oskarżonego jest przywożona na wózku inwalidzkim. Opiekunem niepełnosprawnej jest jej mąż. Kobietę irytują zeznania świadków oskarżenia, między innymi policjantów wzywanych przez sąsiadów w czasie rodzinnej awantury. Bagatelizuje zarzuty postawione jej synowi. Z końca sali rozpraw do stołu sędziowskiego docierają półgłosem wypowiadane uwagi rodzicielki Roberta S. raz po raz prostującej to, co słyszy. „Jaka awantura? W każdej rodzinie tak jest, że ktoś wybucha, u nas nie było często”. „Nóż? Robert był w kuchni, to złapał, co było pod ręką. Ten nóż nie był znów taki długi!”. Komentarze nie ustają, sędzia uprzedza kobietę, że będzie zmuszony wyprosić ją z sali.  

Postępowanie procesowe potwierdza akt oskarżenia. Syn od dawna znęcał się nad rodzicami, W czasie ostatniej awantury, będąc pijany, uderzył ojca taboretem w głowę – doszło do poważnych obrażeń. Potłukł szyby w samochodzie. Rodzina z uwagi na alkoholizm sprawcy miała niebieską kartę. Wyrok: trzy lata i sześć miesięcy matka odbiera jako skrajną niesprawiedliwość.

Udział
Exit mobile version