Czy po dwóch dużych i głośnych spotkaniach na szczycie w ciągu minionych dni jesteśmy bliżej pokoju w Ukrainie?

Nie. Rosja nie zmieniła swojego stanowiska i nie zrezygnowała ze swoich celów wojennych. Ograniczyła je tylko retorycznie. To jest celowa gra obliczona na kupienie sobie przychylności Donalda Trumpa. Rosja uważa, że te wojnę wygrywa. W związku z czym nie widzi potrzeby, żeby ograniczać swoje ambicje, albo żeby czynić jakiekolwiek ustępstwa na rzecz Ukrainy.

Czyli szczyt na Alasce, a potem spotkanie w Waszyngtonie i te wszystkie słowa o postępie ku pokojowi, to rzeczywistość alternatywna?

Putin chce sobie zaskarbić przychylność Trumpa, bo wydaje mi się, że z rosyjskiego punktu widzenia dyskusja o nowych sankcjach USA na Rosję poszła trochę za daleko i pojawiło się realne ryzyko ich nałożenia. W związku z czym trzeba było wykonać jakiś gest pod adresem Trumpa. Po drugie, Putin widzi napięte relacje transatlantyckie między Stanami Zjednoczonymi a Europą, kruszącą się jedność i zmęczenie tematem wojny. Zatem te wszystkie gesty, które mają mu pomóc się fałszywie zaprezentować jako osoba zainteresowana zakończeniem wojny, są też obliczone na to, żeby wzmocnić w USA i Europie tzw. frakcję ugodową, która skłania się ku negocjacjom z Rosją i uważa, że trzeba zmusić Ukrainę do ustępstw.  

Natomiast to nas absolutnie do pokoju nie przybliża. Nawet bym powiedział, że jesteśmy od niego trochę dalej, niż byliśmy jeszcze tydzień temu. Bo wtedy Trump nalegał przynajmniej na zawieszenie broni, teraz już nie. To istotne. Putinowi udało się go przekonać podczas spotkania na Alasce, że jest sprzeczność między zawieszeniem broni, a pokojem, czyli trwałym politycznym rozwiązaniem konfliktu. Prezydent USA temat zawieszenia broni porzucił, a teraz Rosja może nadal bezkarnie kontynuować wojnę. Bo nie wykazuje żadnej realnej gotowości do tego, żeby politycznie ten konflikt zakończyć na warunkach innych, niż kapitulacja Ukrainy. 

Czyli można powiedzieć, że to Putin więcej zyskał w ostatnich manewrach dyplomatycznych?

Tak daleko bym nie poszedł. Trudno to ze sobą porównać, więc skupiłbym się oddzielnie na obu stronach. Putinowi udało się odsunąć groźbę sankcji. Udało się też przekonać Trumpa, że zawieszenie broni nie jest priorytetem. Teraz można wojnę kontynuować i wykrwawiać Ukrainę. Więc w tym zakresie Rosjanie na pewno zyskali.

Jednak Ukraina i jej europejscy sojusznicy też coś zyskali. Udało się im mimo wszystko przekonać Trumpa, że jeżeli chodzi o ewentualne ustępstwa terytorialne, czy w ogóle jakiekolwiek poważne ustępstwa, to powinni o nich rozmawiać bezpośrednio Ukraińcy i Rosjanie. Czyli nie Amerykanie i Rosjanie ponad głowami Ukraińców. No i udało się utrzymać Trumpa w obecnej układance. Trwa sprzedaż broni dla Ukrainy, trwa przekazywanie Ukrainie danych wywiadowczych. Trudno więc powiedzieć, że Ukraina czy Europa nic nie zyskały.

Natomiast jeśli już chcemy zrobić bilans zysków i strat, to tak czy inaczej nie zbliżyliśmy się do zakończenia wojny. Ani jedna, ani druga strona nie jest na tyle wyczerpana, żeby musiała ją skończyć tu i teraz. Obie liczą na to, że jeszcze mogą swoją pozycję negocjacyjną poprawić na froncie. Dopóki tam sytuacja nie zmieni się diametralnie, to sytuacja polityczna też się nie zmieni. Nie ma się co łudzić, że ta wojna zostanie rozstrzygnięta przy stoliku. Sytuacja przy nim będzie odzwierciedlała aktualny rozkład sił na linii frontu. 

Czyli danie Rosjanom obwodu donieckiego, ługańskiego, czy jakiegokolwiek innego skrawka Ukrainy, nie ma znaczenia?

Nie rozumiem na jakiej postawie Amerykanie uważają, że Rosja zakończy wojnę, jeżeli dostanie obwód doniecki. Nic, absolutnie NIC nie wskazuje, żeby Rosjanie byli zainteresowani takim rozwiązaniem. Jest to nadinterpretacja ich stanowiska i to daleko idąca. W przypadku niektórych negocjatorów po stronie amerykańskiej granicząca z daleko idącą głupotą. Bo ja uważam, że to nawet nie jest naiwność, to jest po prostu głupota. To nie jest wojna o terytorium. Rosjanie nie napadli na Ukrainę, żeby zająć kilka wiosek, czy miasteczek. Oni przyszli po ukraińską suwerenność, przyszli zniszczyć państwo Ukraina. Sprawy nie załatwi jakiś „handel” ziemią. Można im nawet oddać całe 4 ukraińskie obwody, a to i tak nie zgasi ich apetytu. W listopadzie 2021 r., czyli na kilkanaście tygodni przed wojną, bardzo ciekawy artykuł napisało dwóch analityków amerykańskich Eugene Rumer i Andrew Weiss. Stwierdzili w nim, że Putin ma z Ukrainą niedokończony biznes. Próbował sobie ją podporządkować politycznie i gospodarczo. Był szantaż energetyczny i była korupcja polityczna. Wszystko bezskutecznie. Więc finalnie odwołał się do argumentu siły. 

I tak naprawdę nic się od tego czasu nie zmieniło. Dla Putina ten biznes ciągle jest niedokończony i nie załatwi tego oddanie obwodu donieckiego czy ługańskiego. Od samego początku chodzi o to, żeby kontrolować całą Ukrainę politycznie, a nie żeby mieć dodatkowy kawałek ukraińskiego terytorium. Ktoś kto powierzchownie czyta to co piszą i słucha tego co mówią Rosjanie, rzeczywiście może odnieść wrażenie, że chodzi o podbój terytorium, o rozbiór Ukrainy. Trzeba jednak zrozumieć, że to tylko narzędzie do osiągnięcia celu strategicznego, czyli podporządkowania sobie Ukrainy. Jeśli ktoś uważa, że rosyjski żołnierz stanie na granicy obwodu donieckiego i dniepropietrowskiego, wbije rosyjską flagę i ogłosi, że dalej nie idzie, bo tu się kończy „nowa” Rosja, to jest po prostu skrajnym idiotą. 

Czyli nie Donbas, nie połączenie lądowe z Krymem i Naddniestrzem, nie Noworosja, tylko zrobić z Ukrainy drugą Białoruś.

Jak najbardziej, chociaż wydaje mi się, że to i tak niedopowiedzenie. Putin ma na tyle silną obsesję kontroli Ukrainy, że ten model docelowy dla niej jest jeszcze mniej autonomiczny. Nieprzypadkowo Rosjanie planowali fizyczną eksterminację ukraińskiej elity. Aleksandr Łukaszenka jest jaki jest, ale mimo wszystko próbuje grać na siebie. Putin to toleruje, bo to nie zagraża systemowi jego władzy w Rosji. Natomiast wydaje mi się, że z Ukrainą nie byłby już tak łaskawy.

Czyli ziemią pokoju kupić nie można. Obie strony nie czują się zmuszone sytuacją na froncie do ustępstw. To co by musiało się stać, żeby naprawdę zapanował pokój?

Scenariusz optymistyczny to taki, w którym Ukraińcom uda się ustabilizować linię frontu i na tyle dotkliwie nękać Rosję uderzeniami w głębi jej terytorium, czy to w infrastrukturę, czy przemysł zbrojeniowy, że dalsza wojna stanie się dla Kremla zbyt droga i nie mająca sensu. To by najpewniej doprowadziło do rozejmu i zawieszenia broni. Nie trwałego pokoju.

Wariant pesymistyczny jest taki, że wojna trwa, Ukraina się wykrwawia i na tyle słabnie, że jest zmuszona nie tyle nawet przez partnerów, ale poprzez sytuację na froncie do przyjęcia części rosyjskich żądań. Można też sobie oczywiście wyobrazić wiele wariantów pośrednich. Jednak w gruncie rzeczy analiza scenariuszy sprowadza się to do tego, że w wariancie optymistycznym możemy liczyć na rozejm, nie pokój.

Czyli ścieżki do realnego pokoju właściwie nie ma?

W teorii jest i biegnie poprzez zmuszenie Rosji do wyrzeczenia się jej celów wojennych wobec Ukrainy. Natomiast nie widzę woli politycznej ani w Europie, ani w Stanach Zjednoczonych do tego, żeby wywrzeć na Rosję odpowiednią presję. Bo przecież Rosja sama z siebie tego nie zrobi. W tej sytuacji ten wspomniany przeze mnie scenariusz optymistyczny zakłada, że Rosja swoich celów nie zdoła osiągnąć. To jest bardzo ważne rozróżnienie, które nie zawsze się pojawia w debacie publicznej: rosyjskie cele to jedno, ale rosyjska zdolność do ich osiągnięcia to drugie. Rosjanie mogą nigdy nie pogodzić się z samodzielnością Ukrainy, ale mogą też nie mieć sił, żeby ją sobie podporządkować.

Jak do tego doprowadzić? Jeszcze więcej sankcji? Jak potem zagwarantować Ukraińcom spokój?

Tu są dwie strony tego samego medalu. Pierwsza to ograniczanie możliwości Rosji, a druga to zwiększanie możliwości Ukrainy. Budowanie ukraińskiego potencjału militarnego to jest to, co może najbardziej się przysłużyć obronie niezależności Ukraińców. To jest fundament tej niezależności, to jest też realna gwarancja bezpieczeństwa. Bo dyskutowane w kontekście Ukrainy międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa miałyby być inne niż te rozumiane klasycznie, czyli zakładające gotowość innego państwa, sojusznika, do przyłączenia się do wojny w naszej obronie.

To jakie są te realne gwarancje, które można dać Ukrainie?

Sformalizowanie długookresowej pomocy wojskowej i finansowej, na przykład w postaci międzynarodowych porozumień traktatowych zaaprobowanych przez parlamenty krajowe. Na wiele większą skalę niż to się dzieje teraz. Choć to w tym momencie czysta teoria. Tak czy inaczej, członkostwo Ukrainy w NATO, czy dwustronna umowa o gwarancjach bezpieczeństwa z USA, w obecnym momencie nie są w ogóle rozważane.

A jakieś gwarancje w rodzaju tych, o których wspominają teraz Rosjanie, że udzielają ich wszyscy członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ, czyli Chiny, Francja, Rosja, Wielka Brytania i USA?

Rosja to się może zobowiązać do czego chce. Nie sądzę, żeby było w ogóle warto zwracać na to uwagę. Propozycje, że oni sobie do konstytucji wpiszą zapewnienie, że nikogo już więcej nie zaatakują, nie mają absolutnie żadnej wartości. Przecież oni i tak twierdzą, że nikogo nie napadają, tylko działają we własnej obronie. Nie trzeba mieć bujnej wyobraźni, żeby zrozumieć, że to trolling Amerykanów.

Ustaliliśmy już, że pokoju ″nyet″, bo byłby on niezgodny z celami Rosji, których ta sama z siebie nie zmieni, a nikt nie jest chętny jej do tego zmuszać. Co by musiało się stać, żeby jednak sama zmieniła? Krach ekonomiczny? Śmierć Putina?

Jest tylko jeden cel ważniejszy niż podbicie Ukrainy. To jest utrzymanie systemu władzy w Rosji. Tutaj dochodzimy do dyskusji, która robi się bardzo niewygodna politycznie dla wszystkich naszych sojuszników na zachodzie. Coś, co rzeczywiście mogłoby przyczynić się do zrewidowania rosyjskich celów wojennych, to stworzenie zagrożenia dla stabilności reżimu rosyjskiego. Innymi słowy, gdyby z jakiegokolwiek powodu zaczął sypać się reżim putinowski w Rosji, to wówczas nawet Ukraina nie byłaby ważna. Tylko to by wymagało zupełnie innych działań społeczności międzynarodowej, na przykład działań ofensywnych na terytorium Rosji, obliczonych na zdestabilizowanie sytuacji w kraju. Żeby było jasne, to w ogóle nawet nie jest rozważane. To nierealne.  

Zatem jedyny realny scenariusz to scenariusz udaremnienia rosyjskiego zwycięstwa, czyli po prostu doprowadzenia do sytuacji patowej na linii frontu. Tak żeby dla Rosji kontynuowanie wojny stało się bezcelowe. Trzeba sobie uzmysłowić, że my – jako wspólnota międzynarodowa – naprawdę daliśmy Ukrainie ułamek zdolności wojskowych, którymi dysponujemy. Przegapiliśmy też okno, które pojawiło się w drugiej połowie 2022 roku, kiedy to rosyjska armia w nieładzie się cofała. Wtedy można było rzeczywiście zadać jej dotkliwy cios, ale zabrakło odwagi – tak samo liderom europejskim, jak i ówczesnej administracji Joe Bidena. Tego straconego czasu już nie odzyskamy. To co możemy zrobić teraz, to uzbroić Ukrainę po zęby i umożliwić jej nękanie Rosji. Wtedy mogłoby się okazać, że nawet Rosja ma próg bólu, który zmusiłby ją do szukania zawieszenia broni. 


Daniel Szeligowski – koordynator programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Interesuje się głównie sprawami związanymi z Ukrainą. Zna biegle język ukraiński. Z wykształcenia doktor nauk o polityce i administracji, ekonomista i politolog. Na swoim profilu na X regularnie zamieszcza interesujące oceny i opinie dotyczące wojny w Ukrainie.

Rosjanie zniszczyli ciężarówkę z pomocą dla najbardziej potrzebujących cywilów w Chersoniu i okolicach. Naprawmy ją. Wesprzyj zbiórkę Fundacji PCPM >> TUTAJ. Liczy się każda złotówka.

Udział
Exit mobile version