Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Podczas środowej telekonferencji z udziałem Donalda Trumpa i europejskich przywódców, Polskę reprezentował prezydent Karol Nawrocki. Wcześniejsze wypowiedzi rzecznika rządu, Adama Szłapki, sugerowały jednak, że to premier Donald Tusk będzie uczestniczył w rozmowach. Później okazało się, że Tusk brał udział tylko w pierwszej części spotkania, bo Amerykanie skorygowali ustalenia we wtorek przed północą. Zdziwiło pana całe to zamieszanie?
Gen. Roman Polko: W sytuacji, gdy mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a dowódca wojsk NATO w Europie gen. Alexus Grynkewich ostrzega, że za dwa lata może wybuchnąć konflikt zbrojny skierowany przeciwko Zachodowi, nie ma miejsca na polityczne podziały. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby panowie (prezydent i premier – red.) w cztery oczy ustalili: „Ty masz lepsze kontakty w USA, więc z nimi rozmawiaj, a ja będę pilnował Europy. Działamy razem dla bezpieczeństwa Polski”. Tak się nie stało, więc Amerykanie sami wybrali rozmówcę.
Uważa pan, że chodzi o zaszłości, czyli krytyczne wypowiedzi Donalda Tuska o prezydencie USA? A może jest tak, jak twierdzi szef kancelarii prezydenta, Zbigniew Bogucki, że ze strony rządu Donalda Tuska brakuje aktywności w stosunkach transatlantyckich?
Tu nie chodzi o żadne zaszłości, ale o dworactwo. Prezydent Trump nie interesuje się tym, co Tusk o nim mówił. Raczej czerpie wiedzę z podszeptów polityków PiS, którzy – jak Dominik Tarczyński – opowiadają dziwne historie za oceanem. To przekłada się na uprzedzenia w obustronnych relacjach. Jakoś prezydent Joe Biden nie miał oporów przed normalnymi kontaktami z prezydentem Dudą, który bardzo opóźniał złożenie mu gratulacji po wygranych wyborach.
Natomiast Karol Nawrocki wytknął ostatnio Donaldowi Tuskowi fakt, że ten do tej pory nie złożył mu gratulacji po wygranej w wyborach prezydenckich.
To jest śmieszne, podobnie jak kazanie Tuskowi czekać na siebie w pałacu prezydenckim. Wydawało mi się, że epokę rozbiorów mamy już za sobą. Niestety nie odrobiliśmy lekcji z historii. Nikt na świecie nie będzie traktował nas poważnie, jeśli będziemy toczyć wewnętrzne spory.
Czy to pana zdaniem kwestia niedojrzałości politycznej Karola Nawrockiego czy Donalda Tuska, a może ich obu?
Po pierwsze, premier przyszedł na spotkanie, które zresztą zostało zorganizowane na jego prośbę. Po drugie, Donald Tusk powiedział, że w sprawach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej trzeba się dogadać. Licytacja o to, kto powinien umawiać się na rozmowy – prezydent z premierem czy premier z prezydentem – jest szokująca. Prezydent skarżył się, że szef rządu nawet nie skontaktował się z nim po zaprzysiężeniu, ale przecież każdy rozsądny człowiek, obejmując nowe stanowisko, musi znaleźć sposób poruszania się w świecie dyplomacji.
Korona by mu z głowy nie spadła, gdyby wziął telefon i zadzwonił. Skoro miał odwagę, by wejść do sektora kibiców na meczu Lechii Gdańsk, nic by mu się nie stało, gdyby pojechał do premiera. Nie ma co udowadniać sobie nawzajem, kto jest ważniejszy.
A więc to wina prezydenta?
Skoro uważa, że jego rola jest dominująca, tym bardziej powinien czynić wysiłki, by dbać o dobre relacje i komunikację z rządem. Jak mówił minister Sikorski, Polska musi stać na dwóch nogach – w relacjach z USA i UE – aby zakopywać wzajemne spory i wzmacniać Unię w kwestiach bezpieczeństwa oraz inwestycji w przemysł obronny. USA nie mogą być jedynym gwarantem naszego bezpieczeństwa.