Zaczynało się obiecująco – po raz pierwszy w polskim rządzie pojawiły się osobne ministerstwa ds. równości, społeczeństwa obywatelskiego i polityki senioralnej. Jak Justin Trudeau, gdy na pytanie, dlaczego w jego rządzie jest parytet, odpowiadał: „Bo jest 2015 rok”, tylko à la polonaise. Czyli nie było parytetu, umowę koalicyjną podpisywało pięciu zadowolonych panów, ale pojawiła się jaskółka zmian.

Przez jakiś czas wydawało się, że ten wiatr przywieje realne zmiany. W kampanii nie było spotkania z wyborcami, na którym Donald Tusk nie mówiłby o prawie do aborcji i ustawie o związkach partnerskich, formalizacja związków dla par różno- i jednopłciowych pojawiła się w słynnych „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów”, premier deklarował też ekspresowe procedowanie sprawy tuż po zaprzysiężeniu rządu. Ministerka Katarzyna Kotula miała dostać od Tuska zielone światło na wprowadzenie bardzo długo oczekiwanych zmian i pracowała nad ustawą, konsultując ją ze społecznością i przekonując niechętnych posłów.

Zobacz wideo Tusk ogłosił rekonstrukcję rządu! Zaapelował do dziennikarzy

Gdy posłowie PSL stanęli okoniem i nie tylko nie chcieli poprzeć ustawy, ale nawet oburzali się, że taki projekt mógłby wyjść z rządu, Kotula zaczęła ustawę przycinać. Wydawało się, że PSL oczekuje wycięcia z projektu przysposobienia dzieci (nie adopcji, tej nigdy tam nie było), ale pojawiały się kolejne żądania, np. absurdalny sprzeciw ludowców przeciwko uroczystości w urzędzie stanu cywilnego. Ostatecznie chodziło o to, żeby związków partnerskich pozbyć się w całości, tylko w białych rękawiczkach, dlatego jednocześnie majaczono o pracach nad ustawą o statusie osoby najbliższej (którym Karol Nawrocki chciał związywać się z panem Jerzym). Być może w PSL zdawano sobie sprawę, jak duże niezadowolenie wywołało odrzucenie ich głosami ustawy dekryminalizującej przerywanie ciąży, dlatego sprawę przeciągano, by nie dopuścić do głosowania nad związkami partnerskimi.

Skręt rządu w prawo

– Wszystko, co wiem o społeczeństwie polskim, wszystko, co pokazują badania, mówi mi, że teza zgłaszana przez Władysława Kosiniaka-Kamysza, Marka Sawickiego czy w bardziej miękkiej wersji przez Donalda Tuska – że polskie społeczeństwo jest konserwatywne i rząd musi skręcić w tę stronę – jest po prostu błędna – mówił w rozmowie z „Polityką” prof. Radosław Markowski.

Rządowi wydaje się, że jeśli słupki rosną Prawu i Sprawiedliwości, to rząd musi być bardziej jak Prawo i Sprawiedliwość. Jeżeli rośnie Konfederacji, to – pamiętamy z kampanii przed wyborami prezydenckimi – trzeba spróbować przytulić się do Konfederacji. Ale wyborcy, jeśli chcą zagłosować na prawicę, to zagłosują na prawdziwą prawicę, a nie Rafała Trzaskowskiego, który przebiera się za kolegę Sławomira Mentzena. Na kolegów Mentzena nie chce też głosować centrum i lewica, ten cały elektorat, który jesienią 2023 roku postanowił dać szansę rządowi Tuska. Ten elektorat wyobrażał sobie legalizację aborcji, związki partnerskie, troskę o klimat i rozliczenie PiS. Bo – o tym też mówił prof. Markowski – „badania Europejskiego Sondażu Społecznego, najlepsze, jakie są dostępne, pokazują, że (…) polskie społeczeństwo wcale nie jest konserwatywne i nacjonalistyczne, wręcz przeciwnie: jest raczej liberalne, progresywne i kosmopolityczne, opowiada się za różnymi postępowymi rozwiązaniami w proporcjach 2 do 1, w najgorszym przypadku 5 do 4″.

Dane wydają się jednak nie przemawiać do Donalda Tuska i całej koalicji. Wybierają więc gorączkowe ruchy w sprawach bieżących i dalszy skręt w prawo. Zdymisjonowanie ministerek Kotuli, Okły-Drewnowicz i Porowskiej, nawet jeśli wszystkie trzy zostaną „tylko” zdegradowane i pozostaną w KPRM w randze sekretarzy stanu, to kolejny jego przejaw. A taki był rząd prawie ładny, prawie kanadyjski. 

Udział
Exit mobile version