Sędzia Monika Makowska-Kralka z Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy nie dała się poznać jako gospodarz, któremu zależy na sprawnym zakończeniu postępowania. Pierwsze mowy końcowe w sprawie przeciwko Piotrowi R. wygłaszane były dwa lata temu. Od tego czasu w sprawie nie wydarzyło się nic istotnego: spadające terminy, odraczanie z powodu wniosków obrońców, które wbrew nazwie, nie wnosiły niczego. Wyczekiwanego finału strony doczekały się w ostatni piątek czerwca 2025 roku. Wyrok zapadł po siedmiu latach od otwarcia przewodu sądowego. I tyle samo lat pozbawienia wolności sędzia Makowska-Kralka wymierzyła głównemu podsądnemu.

Dawno, dawno temu

Wiosną 2016 roku, w pomieszczeniu dla osób zatrzymanych na terenie Sądu Okręgowego w Warszawie Piotr R. poznaje Rafała M. Ten drugi zwierza się nowemu znajomemu, że jego przygoda za kratkami dobiega końca. Cieszy się i martwi się, bo zewnątrz czekają na niego tylko ogromne długi, w które popadł przed odsiadką. Wtedy R. proponuje pomoc. – Powiedział, że ma kilka firm i potrzebuje kogoś takiego ogarniętego jak ja. Mówił, że dzięki niemu wyjdę na prostą, spłacę długi. Dał mi numer do swojego obrońcy, z którym miałem się skontaktować, jak wyjdę – opowie później M.

Zdesperowany mężczyzna postępuje zgodnie ze wskazówkami. Wychodzi na wolność w styczniu i natychmiast dzwoni do mecenasa Daniela G. Dzięki łącznikowi Piotr R. zdobywa numer do Rafała i może swobodnie do niego dzwonić z oficjalnego telefonu stacjonarnego w areszcie śledczym. Piszą też do siebie liściki, które potajemnie przekazuje adwokat albo ówczesna partnerka R., Katarzyna. O tym, co do siebie piszą, prokuratura dowiaduje się niestety za późno. Dziś jest pewne, że R. i M. miesiącami szczegółowo omawiali plan ucieczki.

W 2016 roku Piotr R. odsiaduje karę, która ma się skończyć dopiero w 2029 roku. Nie ma szans wyjść przed czasem, był wcześniej siedmiokrotnie karany, m.in. za oszustwa. W owijaniu sobie ludzi wokół palca ma wyjątkowy talent. Od początku udaje mu się przekonać Rafała M., że powinien zniknąć, bo jest prześladowany przez służby specjalne. Twierdzi, że ma pendrive z archiwami Wojskowych Służb Informacyjnych, na którym są materiały mogące pogrążyć czołowych polityków. – Dzięki temu miał sobie wyczyścić kartotekę. Uwierzyłem, że mógł mieć kontakt z takimi ludźmi – powie wiele miesięcy później M. Jest wkręcony, tym bardziej, że za pomoc ma dostać niemałe pieniądze, już w czasie przygotowań przez jego kieszeń przewija się około 10 tysięcy złotych. Widzi, że R. jest słowny i dobrze sytuowany.

M. kupuje atrapę pistoletu pneumatycznego, a od Katarzyny, z którą umawia się pod Galerią Łódzką, otrzymuje prawdziwą broń: Parabellum kaliber 9 mm oraz 58 sztuk naboi. Z kolei Piotr R. dostaje przemycony w listach lek rozszerzający źrenice, który będzie ważnym elementem dywersji. W połowie maja 2017 roku partnerka przynosi mu jeszcze kartę SIM, którą on montuje w smartwatchu. Dziś już pewnie nikogo nie dziwi, że z zegarka można zadzwonić, napisać SMS-a czy maila, ale osiem lat temu nasi strażnicy więzienni podobne numery widzieli tylko w amerykańskich filmach. Tym sposobem osadzony w areszcie na warszawskiej Białołęce Piotr R. nie musi już pisać listów. Może bezpośrednio z celi zadzwonić, żeby udoskonalić numer, o którym wkrótce będzie głośno w całej Europie.

Dzień próby

Plan jest tak doskonały, zakłada nawet próbę generalną. 15 maja Piotr R. jest doprowadzony z aresztu do prokuratury przy ul. Wiślickiej. Ma składać zeznania jako świadek, ale nie pojawia się tam jego obrońca, by można było odroczyć przesłuchanie. W tym czasie R. „bada” teren. Kolejny termin prokurator Natalia Zajc wyznacza na 26 maja. To będzie ten dzień.

Rafał jest przygotowany. Melduje się w hotelu, umawia sobie dzień wcześniej taksówkę, którą będzie krążył po mieście, pojedzie między innymi pod prokuraturę. Jest godzina 10:50. – Piotr R. zadzwonił do mnie, zapytał czy jestem. Powiedział, że wprowadza właśnie krople rozszerzające źrenice do oczu i będzie wzywana karetka – opowie Rafał M. Przesłuchanie dobiega końca o 11:07. Gdy R. wraca z toalety, uskarża się na ból głowy i problemy z widzeniem. Faktycznie, oczy ma jakieś dziwne. Mecenas sugeruje, by wezwać karetkę. Prokurator Natalia Zajc nie sprzeciwia się, choć nie wydaje jej się, by była podstawa do angażowania służb ratunkowych.

Piotr R. nie jest skuty, już wcześniej – w areszcie – symuluje kontuzję nogi i porusza się o kulach. To idealne zagranie. Nikt kulawego i niedowidzącego mężczyzny w średnim wieku nie będzie podejrzewał o planowanie takiego numeru.

Gdy pada hasło „szpital”, jego wspólnik zamawia kolejną taksówkę, kierowcą jest Andrzej P. Ten przypadkowo wyznaczony przez korporację kierowca, wkrótce okaże się darem losu. M. i P. jadą razem do szpitala na Banacha. Taksówkarz ma czekać pod wejściem na SOR, a Rafał idzie na zwiady. Widzi Piotra na wózku inwalidzkim w asyście dwóch policjantów. Znów wychodzi na zewnątrz, takie instrukcje dostaje na bieżąco od R. Dzwoni z toalety, symulując przed policjantami problemy gastryczne.

Odbijany

Zbliża się godz. 17. Lekarze diagnozujący Piotra R. stwierdzają, że nic mu nie jest i może wracać do celi. Wtedy jeden z policjantów idzie po radiowóz, a do akcji wkracza Rafał M. – Wbiegłem na pierwsze piętro, zobaczyłem, że R. stoi na korytarzu około dwa metry ode mnie, a korytarz jest pusty, pokazał mi głową, że to teraz. Wyjąłem z torby broń, podałem mu ją, on w tym czasie odrzucił kule, wymierzył w stronę policjanta i krzyczał coś o akcji Polski Podziemnej – powie M. rok później przed sądem. Świadkowie zapamiętają, że R. krzyczy do policjanta „Oddaj broń, psie!”, funkcjonariusz chowa się w rejestracji na oddziale. Piotr R. i Rafał M. uciekają z budynku i wsiadają do taksówki, są gotowi grozić Andrzejowi P., żeby tylko wywiózł ich jak najdalej. Ale grozić nie muszą. „Co zajeb***ście, chłopaki?” – pyta ich rozbawiony kierowca. Milczą, przerażeni. Wtedy słyszą od P., że „nie takie rzeczy w życiu robił” i mogą liczyć na jego pomoc. Dla byłego członka gangu ożarowskiego ucieczka z miejsca przestępstwa nie była pierwszyzną. Rozstają się na ulicy Ustrzyckiej w Warszawie. R. i M. kolejną taksówką uciekają do Poznania, zostają tam kilka dni.

Rafał M. jest tak pomocny, że angażuje swojego ojca, by przywiózł im ubrania i pieniądze. – Piotr obiecywał, że jak wszystko pójdzie dobrze, to zapłaci mi 500 tysięcy złotych. Już wtedy, do Poznania jego adwokat miał nam przywieźć 200 tysięcy złotych. Oczywiście nie przyjechał, a R. uciekł, zabrał też pieniądze od mojego ojca – wyjaśni w prokuraturze M., który dopiero 1 czerwca 2017 roku orientuje się, że był tylko pionkiem w nieuczciwej grze Piotra R. Jego zleceniodawca ucieka z hotelu o świcie, zabierając ze sobą Parabellum. Policja zatrzymuje go później w Hotelu Oliwskim w Gdañsku. Przy łóżku ma przeładowaną broń, w reklamówce naboje. Gdy wchodzą mu do pokoju, leży na łóżku i ogląda telewizję, w której bez przerwy pokazywana jest jego twarz.

Zatrzymanie/zdjęcie ilustracyjneMateriały prasowe policji

Zbieg jest zameldowany jako Xavier Trzebiatowski i ma podrobione belgijskie dokumenty. Jeszcze zabawniej jest, gdy policja pobiera mu odciski palców i w systemie AFIS pasują one do Rafała Drewińskiego. To już trzecia tożsamość Piotra R.

Ona nic nie wiedziała

Prokurator zarzuca mu m.in. dokonanie samouwolnienia, czynną napaść na funkcjonariusza policji z użyciem broni palnej i nielegalne posiadanie broni i amunicji. W toku śledztwa jest ośmiokrotnie przesłuchiwany. Początkowo nie przyznaje się do czynnej napaści ani do korzystania z broni palnej. Mówi, że w szpitalu korzystał wyłącznie z atrapy pistoletu zakupionej przez Rafała M., a pistolet Parabellum, który miał przy sobie w Gdańsku, znalazł na cmentarzu wraz z dyskiem zawierającym „Archiwa WSI”. Zmienia wyjaśnienia dopiero, gdy orientuje się, że prokurator ma zeznania świadków, opinie biegłych, logowania telefonów wszystkich podejrzanych.

Wbrew zebranemu materiałowi dowodowemu, R. zapewnia, że ani jego partnerka Katarzyna, ani Andrzej P. nie są niczemu winni, nie wiedzieli o planie ucieczki. Był tylko on, Rafał M. i jakiś Robert, prawdopodobnie postać zmyślona. Początkowo zarzuty ułatwienia ucieczki przedstawiono również adwokatowi Danielowi G. i aplikantowi adwokackiemu Jackowi W., ostatecznie ten wątek umorzono.

Proces ma ruszyć wiosną 2018 roku, ale łapie spore opóźnienie jeszcze na samym początku. Oskarżony Piotr R. jeszcze przed jego rozpoczęciem składa wniosek o wyłączenie ze sprawy oskarżyciela publicznego. Twierdzi, że prokurator Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie (dziś rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej), sfałszował obciążające go dowody. Nie udaje się, więc R. walczy o wyłączenie jawności procesu. Mówi, że ujawnienie w mediach informacji o tej sprawie skompromituje policję, a w szczególności funkcjonariuszy, którym nie udało się go upilnować. Sędzia Monika Makowska-Kralka ten wniosek również odrzuca. Ostatecznie okazuje się, że nie trzeba było prowadzić procesu za zamkniętymi drzwiami, by skutecznie pozbyć się publiczności. Wystarczyło prowadzić ją w sposób, który zamienił ciekawą i dość prostą sprawę, w nudnego tasiemca.

Prima aprilis

Jest 10 sierpnia 2023 roku, gdy strony wygłaszają mowy końcowe. Wyrok ma zapaść osiem dni później. W sali rozpraw pojawia się prokurator, ale ani jednego obrońcy, nie ma też oskarżonych. Nie muszą pojawiać się w sądzie, stawiennictwo nie jest obowiązkowe. Sędzia Makowska-Kralka wzdycha i oznajmia, że jednak nie będzie wyroku, bo rozważa zmianę kwalifikacji czynu. Komu? Na jaką? Nie informuje, bo brakuje przedstawicieli stron. Wyznacza termin za trzy miesiące i stwierdza: powiem w listopadzie. W listopadzie rozprawa spada z wokandy. Sąd nie informuje wszystkich, więc prokurator czeka pod pustą salą. Sędzia odnajduje się w bufecie. Tłumaczy, że prosiła o odtworzenie części akt i „kolega tego nie zrobił”, więc nie mogła procedować. Przez niemal cały 2024 rok sprawy spadają z wokandy, bo oskarżona Katarzyna B. przesyła do sądu zwolnienia lekarskie. Wiosną 2025 roku przewód sądowy zamykany jest po raz drugi. Ogłoszenie wyroku przypada na 1 kwietnia. Dostaję wtedy wiadomość od jednego z obrońców.

„Czy sąd miał ogłosić wyrok w sprawie Piotra R.? Tak. Czy 1,5 roku temu wznowił przewód sądowy, bo miał uprzedzić o zmianie kwalifikacji? Tak. Czy to zrobił? Nie. Czy sędzia Makowska-Kralka wznowiła po raz kolejny przewód? Tak, wznowiła” – czytam. Nikt nie woła: prima aprillis! Sprawa ciągnie się jeszcze do czerwca. Siedem lat.

27 czerwca 2025 roku sąd ogłasza wyrok, uznaje wszystkich czworo oskarżonych za winnych. Piotr R. zostaje skazany na siedem lat bezwzględnego pozbawienia wolności, a jego wspólnik Rafał M. na dwa lata. Była partnerka Piotra R. ma przez dwa lata wykonywać prace społeczne, a Andrzej P. powinien odbyć ośmiomiesięczną odsiadkę. Dla tego ostatniego to najmniejszy problem, bo w międzyczasie – w innym procesie – został skazany na dożywotnie pozbawienie wolności za zlecenie zabójstwa ciotki.

Wyrok w tej sprawie nie jest prawomocny.

Udział
Exit mobile version