„W demokracji łatwiej przeforsować kontrowersyjne środki jeżeli wcześniej wykreuje się zagrożenie – jakąś grupę, którą trzeba opanować”. To słowa… Roberta Bąkiewicza, lidera Ruchu Obrony Granic, które wypowiada w świeżej rozmowie z Ludwikiem Pęziołem z „Tygodnika Solidarność”.
Powinni ją przeczytać zwłaszcza ci, co w Bąkiewiczu widzą najnowszą inkarnację „wiecznego faszysty”. Kto to taki ten „wieczny faszysta”? Jest to figura obecna w polskiej publicystyce liberalnej od samego początku transformacji. Figura bardzo potrzebna do sprawowania władzy i chętnie przez liberalny establishment wykorzystywana. Za twórcę „wiecznego faszola” zwykło się uważać Adama Michnika, który w serii esejów „Diabeł naszego czasu” z przełomu lat 80 i 90 dał wykładnię nowego wroga dla „oświeconej” części dawnej opozycji demokratycznej. Oto w III RP tym wrogiem nie będzie już komuna. O nie, one miała być w nowej rzeczywistości wręcz sojusznikiem. A wróg? W to miejsce wprowadzono „neoendecję” i „nowy faszyzm” skrystalizowany u nas pod postacią wszelkiej maści „prawicy”. Taką prawicą w wolnej Polsce mógł zostać każdy, któremu nie po drodze było wizją Polski według liberalnego establishmentu. I zostawał, jak tylko liderzy opinii uznawali to za potrzebne oraz pożyteczne.
Jaki jest dzisiejszy obraz Robert Bąkiewicz
Dziś Robert Bąkiewicz jest więc owego „wiecznego faszysty” wcieleniem najnowszym. I trzeba przyznać, że do tej roli nadaje się znakomicie. Nawet wygląda dokładnie tak, jak sobie faszystę wyobrażają (coraz mniej liczni, ale za to coraz bardziej fanatyczni) czytelnicy „Gazety Wyborczej” albo widzowie TVNu. I jeszcze do tego te narodowe poglądy. Plus umiejetność gromadzenia wokół swojej sprawy ludzi. No faszysta jak z obrazka.
Oczywiście takiego „faszysty” nie wolno pod żadnym pozorem dopuszczać do głosu. Zabronionym jest dawanie mu mikrofonu, bo jeszcze by się okazało, że ten potwór-troglodyta nie jest żadnym potworem troglodytą. No a jakże to? Faszysta który nie jest troglodytą?? Na dodatek mógłby jeszcze kogoś przekonać wyjaśniając racje stojące za aktywnością takiego Ruchu Obrony Granic. Nagle mogłoby się okazać, że to Bąkiewicz (a nie Wyborcza czy TVN) wyrażają dziś to, co o migracji sądzi zdecydowana większość polskiej społeczeństwa. Które to społeczeństwo jest – co widać w sondażach – tejże migracji zdecydowanie przeciwne. I które boi się, że rząd Donalda Tuska w sprawie migracji mydli opinii publicznej (nawet tej swojej) oczy. Z jednej strony wysyłając uspakajające sygnały, że na granicy nic się nie dzieje i że cały kryzys został wymyślony przez złych prawicowców. Ale z drugiej nie robiąc nic (a przynajmniej nic skutecznego) by zablokować wejście w życie Paktu Migracyjnego, który już niebawem (od czerwca 2026 roku) postawi polskie państwo przed diabelskim wyborem – albo przyjmujecie migrantów ale płacicie surowe kary. Tertium non datur.
Rządzący polską liberałowie są w kwestii migracji faktycznie w pozycji wielce ekwilibrystycznej.
Tak naprawdę zdecydowana większość ich własnych wyborców migracji nie chce i uważa, iż należy położyć jej kres. Z drugiej jednak strony znajdują się uśmiechnięci pod olbrzymią presją Brukseli i Berlina, które pomogły im odzyskać władzę w Polsce w roku 2023. Nie po to przecież, by „ich Donald” stał teraz na pozycjach „skrajnie prawicowych”. Cisną też własne elity opiniotwórcze, które od tylu lat wyspecjalizowały się w pouczaniu ciemnego ludu w temacie właściwej, europejskiej i moralnie słusznej polityki promigracyjnej, że nie mogą teraz tak po prostu ogłosić, że tego wszystkiego nie było. Plączą się więc i kluczą koncertowo. A jak tylko zobaczą na horyzoncie jakiegoś „wiecznego faszystę” to rzucają się na niego jak tonący na brzytwę. Licząc, że znów uda się przekierować uwagę z uzasadnionej obawy przed migracją (uzasadnionej choćby lekcjami z problemów społecznych jakie mają z migracją kraje zachodnie) na sztucznie wykreowane i rozdmuchane zagrożenie „odrodzeniem faszyzmu” w Polsce.
„Świadomość stąpania po bardzo cienkim lodzie”
Ale jest we wszystkich rozmowach z Robertem Bąkiewiczem coś jeszcze. Jest tam świadomość stąpania po bardzo cienkim lodzie. Jest przekonanie, że premier Tusk i minister Bodnar cały czas szukają tylko wystarczająco silnego pretekstu, by takich niewygodnych aktywistów jak Bąkiewicz (niewygodnych, bo kierujących swą aktywnością uwagę tam, gdzie państwo Tuska jest bezradne) ustrzelić.
„Jesteśmy przedstawiani jako ludzie skrajni, niezrównoważeni, oderwani od rzeczywistości. Taki obraz ma uzasadnić ataki. Najpierw medialne a być może i prawne. To klasyczna taktyka: najpierw trzeba stworzyć obraz ludzi szalonych, złych i niemających poparcia… żeby łatwiej ich zneutralizować” – to słowa Bąkiewicza z tego samego wywiadu.
I w tym momencie pojawia się prezydent Duda ze swoim aktem łaski wobec Bąkiewicza. Dziś wygląda na to, że ta prezydencka akcja mocno pokrzyżowała rządzącym plan neutralizacji ROG. Odwieszenie Bąkiewiczowi zawiasów za atak na „Babcię Kasię” otwierał przecież drogę do zawinięcia go z granicy. W nadziei, że pozostali albo się wykrusza albo przestraszą. A nawet jeśli nie, to by przynajmniej pokazać swojemu obozowi sprawczość oraz determinację w osaczaniu „wiecznego faszola”.
Prezydent Duda i jego otoczenie wykazali się więc refleksem. Robiąc dokładnie to, po co instytucja łaski została wymyślona. To znaczy, by przemoc prawna nie była nadużywana i aby nie rodziła w społeczeństwie przekonania o prawie jako – wyłącznie – bezdusznym narzędzi do opresji systemowo słabszych. W tym wypadku ruchu społecznego, który jest obecnej władzy wyjątkowo nie w smak.
- „Duda kończy w marnym stylu” vs. „miał powody”. Komentarze po ułaskawieniu Bąkiewicza
- Bąkiewicz odgryzł się premierowi. „Wylądujesz pod jedną celą”