Wprowadzenie zaplanowanego na 2027 rok nowego systemu handlu emisjami (ETS) dla paliw i ogrzewania staje się przedmiotem rosnącej krytyki. Eksperci oraz przedstawiciele części państw członkowskich alarmują, że unijny mechanizm może wywołać poważne skutki społeczne i gospodarcze, szczególnie dotkliwe dla najuboższych.

– Pomysł wprowadzenia nowego systemu ETS dla paliw i ogrzewania od 2027 r. budzi poważne obawy – zarówno społeczne, jak i ekonomiczne. Taki mechanizm może doprowadzić do skokowego wzrostu cen energii i paliw, co najmocniej uderzy w mniej zamożne gospodarstwa domowe – ostrzega w rozmowie z „Wprost” Piotr Juszczyk, główny doradca podatkowy inFakt.

Nowy unijny podatek może podnieść rachunki za ogrzewanie domowe nawet o 41 proc.

Ekspert: „Zielona transformacja nie może służyć łataniu dziur”

Donald Tusk wezwał do opóźnienia wdrożenia systemu handlu emisjami dla samochodów i domów. Jak zauważa ekspert, apel premiera o przesunięcie terminu wdrożenia jest w pełni uzasadniony.

– Potrzebujemy czasu na przygotowanie mechanizmów osłonowych i inwestycje w efektywność energetyczną. Zielona transformacja jest ważna, ale nie może odbywać się kosztem bezpieczeństwa socjalnego ani służyć łataniu dziury w europejskim budżecie. Tu nie chodzi o sprzeciw wobec ekologii, lecz o sprawiedliwe i realne tempo ewentualnych zmian – podkreśla Juszczyk.

Co to jest podatek węglowy?

Podatek węglowy, zaproponowany przez Komisję Europejską w 2021 r., ma działać na zasadzie rozszerzonego systemu ETS, który dziś obejmuje sektor energetyczny i przemysł. Nowy mechanizm objąłby m.in. dostawców paliw, którzy musieliby kupować uprawnienia do emisji CO2 – a koszty te byłyby przenoszone na konsumentów. Przewiduje się, że przy rosnącej cenie emisji – nawet do 149 euro za tonę w 2030 r. – całkowite wpływy z systemu w latach 2027–2035 mogą sięgnąć 705 mld euro.

Udział
Exit mobile version