
Porozumienie paryskie stworzyło wspólny język raportowania przemian, ale nie wspólne reguły działania. Nawet gdyby wszystkie państwa w pełni wdrożyły własne deklaracje, globalne emisje w 2030 r. byłyby niższe zaledwie o 2,6 proc. względem 2019 r. – wobec 43 proc. wymaganych, by utrzymać cel ocieplenia na poziomie 1,5 st. C.
W praktyce globalna polityka klimatyczna coraz bardziej przypomina kontrolowanie szkód, a nie ich usuwanie. Kolejne scenariusze przesuwają głęboką dekarbonizację na lata 60. i 70. XXI w., redefiniując opóźnienie jako postęp.
Klimat jako strategia przemysłowa
Erozja współpracy nie oznacza jednak bezczynności. Poudineh zauważa w swoim tekście na portalu The Conversation, że wielkie gospodarki zaczęły redukować emisje przede wszystkim z myślą o bezpieczeństwie energetycznym, przewagach przemysłowych i wpływach geopolitycznych.
Inwestycje w czystą energię sięgnęły w 2024 r. ok. 2,2 bln dolarów, skoncentrowanych głównie w Chinach, USA i UE. Powstał nowy porządek: wyścig dekarbonizacyjny, w którym sukces mierzy się udziałem w rynku zielonych technologii, a nie łącznym globalnym skutkiem.
Rywalizacja USA i Chin przeniosła się na obszar standardów technologicznych i łańcuchów dostaw. W ślad za nią idą ograniczenia eksportowe, spory handlowe i malejąca gotowość do dzielenia się technologiami.
Drugą odsłoną wyścigu jest walka o surowce krytyczne – od litu po metale ziem rzadkich – bez których nie powstaną turbiny, panele ani baterie. Państwa coraz częściej sięgają po strategie nacjonalizacji zasobów i partnerstw surowcowych, dystansując się od globalnej współpracy.
Chronić gospodarkę zamiast planety
Kolejny element tej nowej epoki to mechanizmy takie jak graniczne opłaty węglowe, wprowadzane, by chronić przemysł przed ucieczką emisji do krajów o słabszych regulacjach. Te instrumenty mają wspierać transformację, ale również pogłębiają podziały.
Państwa rozwijające się uważają, że bogate gospodarki nie wywiązały się z obietnic finansowania klimatycznego i transferu technologii – filarów porozumienia paryskiego. Zaufanie eroduje, a system zaczyna działać w sposób, który – jak pisze Poudineh – „korzysta z uprzywilejowanych i ogranicza możliwości najbiedniejszych”.
Mimo rekordowych inwestycji emisje nadal rosną, bo obecne narzędzia zarządzania klimatem nie nadążają za skalą i złożonością globalnego systemu energetycznego. Świat nie odchodzi od Paryża dlatego, że chce – lecz dlatego, że ramy oparte na dobrowolności zawodzą w warunkach silnej konkurencji gospodarczej.
Między adaptacją a transformacją
Wyścig po zieloną energię przyniósł innowacje i potężny ruch kapitału, ale bez wspólnego kierunku transformacja jest nierówna. Najbliższe lata pokażą, czy globalne instytucje odzyskają zdolność do budowania zaufania i wspólnej strategii.
Jeśli logika „zarządzanych emisji” stanie się normą, ludzkość – pisze Poudineh – może stać się mistrzem adaptacji, rezygnując z prawdziwej zmiany. A na szczycie klimatycznym COP30 stawką nie jest już nowy zestaw obietnic, lecz ocalenie wiary, że wspólne działanie nadal ma sens.

