Wielka eksplozja. Zdjęcia pokazują skalę ukraińskiego ataku na rosyjską Warszawiankę

Atak na okręt typu Warszawianka, stojący przy nabrzeżu bazy floty w Noworosyjsku, wydarzył się 15 grudnia. Operację przeprowadziła Służba Bezpieczeństwa i Marynarka Wojenna Ukrainy przy pomocy nowego drona podwodnego „Sub Sea Baby”. Na udostępnionym nagraniu eksplozji (z kamery na jednym z budynków bazy) widać, że była ona duża i nastąpiła blisko rufy okrętu. Na tym jednak koniec pewników, natomiast wkrótce po wybuchu zaczęła się bitwa propagandowa o to, jakie są skutki ataku.

Przekonujących dowodów brak

Ukraińcy w pierwszym oświadczeniu stwierdzili, że okręt odniósł „krytyczne” uszkodzenia i został na długo wyłączony ze służby. Pojawiły się sugestie o istotnych zniszczeniach w rufowej części okrętu i zalaniu kilku skrajnych przedziałów wodoszczelnych (okręty podwodne w uproszczeniu są w środku długą rurą podzieloną na kolejne przedziały, oddzielone wodoszczelnymi grodziami i włazami, które można w ramach potrzeby zamknąć, aby ograniczyć zalewanie wnętrza). Na dostępnym nagraniu nic takiego z oczywistych względów nie widać. Jeśli uszkodzenia rzeczywiście są, to dowody na to znajdują się pod powierzchnią wody i we wnętrzu kadłuba.

Zdjęcie satelitarne wykonane po ataku. Zaatakowany okręt jest w centrum zdjęcia w basenie o kształcie litery U. Stojący wcześniej niedaleko niego inny okręt tego typu jest już gdzie indziej, na samej górze zdjęciaFot. REUTERS/Planet Labs Pbc

Zdjęcie w większej rozdzielczości

Na doniesienia Ukraińców natychmiast odparowali Rosjanie. Opublikowali oświadczenie Floty Czarnomorskiej, która potwierdziła atak. Zaprzeczyła jednak, aby jakikolwiek okręt stojący w bazie w Noworosyjsku został uszkodzony. Dodatkowo wojskowa telewizja „Gwiazda” opublikowała krótki filmik, na którym przedstawiciel floty powtarza ten komunikat na tle ocenzurowanego zdjęcia. Ma ono przedstawiać zaatakowany okręt, stojący przy pirsie, jakoby bez uszkodzeń. Nie ma jednak pewności, kiedy je wykonano.

Ze strony zwolenników Ukrainy pojawiły się w sieci komentarze, że widoczne na filmie ciężkie łańcuchy, biegnące od nabrzeża w kierunku okrętu, to dowód na to, że uszkodzenia są poważne i Rosjanie musieli je dospawać, aby ustabilizować jednostkę. To jednak nieprawda. Łańcuchy są stałym elementem nabrzeża. Montowane do wykonanych z gumy odbijaczy, chronią okręty przed uderzeniem o beton. Na nagraniu kiepskiej jakości stały się prawie niewidoczne na tle również czarnego kadłuba.

Rosyjskie nagranie trudno jednak uznać za definitywny dowód na brak uszkodzeń okrętu. Nie widać na nim samej rufy, blisko której doszło do eksplozji. Nie widać też wnętrza. Pewne jest, że okręt nie został zniszczony i większość kadłuba zewnętrznego jest nienaruszona. Można to było wywnioskować już z ukraińskiego nagrania samej eksplozji. Jednak okręty mają to do siebie, zwłaszcza podwodne, że mogą na pozór wyglądać, jakby były nienaruszone, ale faktycznie być ciężko uszkodzone.

To, co najważniejsze, może być ukryte

Pierwszą wskazówką, która przemawia za pewnym sukcesem ataku Ukraińców, jest to, że Rosjanie nie ruszyli okrętu z miejsca. Zdjęcia satelitarne, wykonane już po fakcie, pokazują, iż stojący w tym samym basenie portowym inny okręt typu Warszawianka zacumował prowizorycznie kilkaset metrów dalej, przy innym pirsie. To raczej normalna procedura, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy w miejscu ataku nie pozostał jakiś niewybuch i czy nie ma zagrożenia. To mogą stwierdzić dopiero po pewnym czasie nurkowie. Zastanawiające jest jednak, że drugi okręt typu Warszawianka, znajdujący się najbliżej miejsca wybuchu, pozostał jednak na swoim miejscu.

Kolejną przesłanką jest skala eksplozji widoczna na nagraniu. Zdjęcia satelitarne pokazują, iż wyrwała sporą dziurę w nabrzeżu w odległości 10-20 metrów za widoczną nad wodą końcówką okrętu. Szkopuł w tym, że w przypadku takich jednostek zakończenie rufy ze sterami i śrubą znajduje się niecałe 10 metrów dalej, pod powierzchnią wody. To oznacza, że znajdowałoby się około 10 metrów od epicentrum eksplozji. Woda ma to do siebie, że na krótkich dystansach bardzo dobrze przenosi energię wybuchów. Nie wiadomo, jaki konkretnie ładunek znajdował się w ukraińskim dronie. Jednak nawet jeśli był względnie niewielki – 150 kilogramów – to detonacja na głębokości kilku metrów oznacza powstanie pod wodą kuli ognia i gazów o średnicy sześciu-siedmiu metrów. Silne fale uderzeniowe rozchodziły się w promieniu dziesiątek metrów, a dodatkowo były wzmacniane przez odbijanie się od bliskiego dna i betonowego nabrzeża. Widać tego efekt w postaci znacznej wyrwy w pirsie.

Ten szczegółowy opis pokazuje, iż rufa okrętu ze śrubą i sterami, koniecznymi do jego poruszania, która znajdowała się blisko eksplozji, mogła doznać znaczących uszkodzeń. Dodatkowo wstrząs mógł naruszyć inne elementy wyposażenia albo spowodować przecieki. Jednocześnie właściwy kadłub mógł pozostać nienaruszony. Okręty typu Warszawianka mają bowiem dwa kadłuby (współczesny standard). Jeden,  zewnętrzny o lekkiej konstrukcji, jest tylko obudową kryjącą część elementów wyposażenia. Woda morska swobodnie pod niego wpływa i z niego wypływa. Dopiero pod nim znajduje się tak zwany kadłub sztywny, zrobiony z grubej i wytrzymałej stali, chroniący suche wnętrze okrętu. Ma on być z zasady maksymalnie odporny na ciśnienie. Trudno go przerwać, choć pobliskie eksplozje mogą spowodować rozszczelnienia i przecieki. Głęboko pod wodą oznaczałoby to koniec okrętu, ale na powierzchni przy nabrzeżu już nie. Wszystko to sprowadza się do wniosku, że bliska eksplozja może spowodować mnóstwo niewidocznych problemów dla takiego okrętu. Zwłaszcza dla śruby, sterów, wału i silników elektrycznych, znajdujących się w skrajnym rufowym przedziale.

Flota Czarnomorska się nie popisuje

Nawet jeśli sam okręt trzyma się bez problemu na powierzchni i większość jego systemów jest sprawna, to i tak mógł się on stać dla Rosjan na długo bezużyteczny. W Noworosyjsku nie ma wyspecjalizowanej stoczni, która mogłaby przeprowadzić kompleksowe naprawy okrętu typu Warszawianka. Najbliższa jest w Sankt Petersburgu, gdzie okręty tego typu powstają. Ewentualnie jest jeszcze stocznia wojenna w Sewastopolu, ale ta znajduje się w zasięgu ukraińskich rakiet. W 2023 roku zaatakowali oni tam znajdujący się akurat w suchym doku inny okręt typu Kilo i przy okazji okręt desantowy. Oba zostały poważnie uszkodzone i pomimo bagatelizowania skutków przez Rosjan oba do dzisiaj nie nadają się do użytku. Okręt podwodny ciągle stoi w doku, przykryty gęstymi siatkami maskującymi. Można założyć, że w Sewastopolu po prostu nie ma zdolności do kompleksowych napraw takiej jednostki. Wyprowadzić uszkodzonych okrętów z Morza Czarnego Rosjanie natomiast nie mogą, bo Turcy na mocy konwencji z Montreaux zamknęli dla okrętów wojennych Rosji i Ukrainy cieśniny czarnomorskie. 

Choć więc ewidentnie Ukraińcy nie zniszczyli w Noworosyjsku Warszawianki, to mogli ją na dłuższy czas wyłączyć ze służby. Oznacza to, że na Morzu Czarnym Rosjanom zostały cztery okręty tego typu (z siedmiu nominalnie). Przy czym jeden jest starszym poradzieckim wariantem, używanym pierwotnie do testów nowego rodzaju napędu. Niezależnie od wszystkiego na wiele one się Rosjanom nie przydają. Nie ma ukraińskich okrętów, na które mogłyby polować, nie atakują też statków handlowych zmierzających do ukraińskich portów. Ich główna funkcja to dozór i odpalanie rakiet manewrujących Kalibr na Ukrainę.

W tej historii znaczący jest fakt, że Ukraińcom udało się stworzyć podwodny dron uderzeniowy i użyć go tak, że zdołał się prześlizgnąć do głównej bazy nieprzyjaciela, położonej w linii prostej 600 kilometrów od ukraińskiego wybrzeża. To pierwszy przypadek w historii i kolejny przykład na istotne sukcesy Ukraińców w rozwoju bezzałogowej broni morskiej. Wiele też mówi o jakości zabezpieczenia rosyjskich baz, które przecież od lat są pod presją dronów nawodnych, a Ukraińcy sami już dawno temu mówili, że pracują nad takimi podwodnymi. Wymowny jest też fakt, że ukraińskie służby miały dostęp do kamery, która pokazywała im na żywo widok z głównej bazy floty wroga, i to zamontowanej na jednym z budynków bazy. Musieli albo włamać się do jakiejś rosyjskiej, co jest bardziej prawdopodobne, albo jakimś sposobem zamontować swoją. Wszystko to razem zdecydowanie nie przysparza laurów Flocie Czarnomorskiej, która od początku wojny wykazuje się praktycznie nieustanną niekompetencją. Najpierw musiała porzucić bliską blokadę wybrzeża Ukrainy (straciła swój okręt flagowy krążownik Moskwa), potem główną bazę w Sewastopolu (po serii ataków rakietowych w 2023 roku), a teraz jeszcze nie jest w stanie skutecznie zabezpieczyć swojej ostatniej bazy na Morzu Czarnym.

Share.
Exit mobile version