- 
Estońskie władze wprowadzają nowe przepisy, które zobowiązują właścicieli gruntów do aktywnego zwalczania inwazyjnych gatunków roślin. 
- 
Regulacje mają zapobiegać rozprzestrzenianiu się niebezpiecznych gatunków, takich jak rdestowiec czy trojeść amerykańska, zagrażających rodzimej przyrodzie. 
- 
Planowane są łagodne kary i kampania informacyjna, ale właściciele gruntów obawiają się konfliktów sąsiedzkich i problemów z rozpoznawaniem tych roślin. 
- 
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Przepisy w tej sprawie opracowało estońskie ministerstwo klimatu jako poprawki do tutejszej ustawy o ochronie przyrody. Jeżeli parlament Estonii zatwierdzi te regulacje, a jest to niemal pewne, Estonia stanie się pewną awangardą w walce z inwazyjnymi gatunkami rujnującymi jej przyrodę.
Tutejsi przyrodnicy uznali, że problem jest już na tyle poważny, że zagraża przyrodzie kraju i należy ją chronić bardziej stanowczo. Do tej pory ustawa o ochronie przyrody stanowiła, że właściciele gruntów nie mogą jedynie uprawiać niektórych roślin. Teraz zaś będą zobowiązani do ich zwalczania, jeżeli takowe inwazyjne gatunki pojawią się na ich terenie np. jako samosiejki.
Przepisy na razie opracowane zostały z myślą o kilku pierwszych gatunkach, szczególnie panoszących się w kraju. Są to: trojeść amerykańska, niecierpek gruczołowaty (rodem z Himalajów), erechtites jastrzębcowaty z Ameryki oraz trzy gatunki niezwykle ekspansywnego rdestowca, który jest plagą także i w Polsce. To ta roślina o twardniejących łodygach, która rośnie w mgnieniu oka.
Wyrośnie ci inwazyjna roślina, wtedy masz kłopot
Regulację mają doprowadzić do znacznego ograniczenia rozrostu tych roślin, których wpływ na estońską przyrodę jest zabójczy. Zdaniem przyrodników, tylko aktywne (a nie jedynie bierne) włączenie się społeczeństwa w walkę z inwazjami daje szanse na powodzenie.
Pomysł jednak już spotkał się z oporem i wieloma słowami krytyki. Mowa w nich o tym, że jest fikcją i że trudno będzie właścicielom gruntów rozpoznać inwazyjny gatunek, o ile się na tym nie znają i nie są botanikami. Twórcy przepisów uważają jednak, że ignorancja i brak wiedzy nie mogą być żadnym usprawiedliwieniem dla działań, które uderzają w bezpieczeństwo przyrodnicze kraju. Stowarzyszenie Właścicieli Ziemskich w Estonii z kolei obawia się potencjalnych sporów sąsiedzkich, ponieważ właściciele mogą zacząć wchodzić w konflikty o to, kto doprowadził do rozrostu roślin na granicznych gruntach i kto za nie odpowiada. Przepisy mogą także być źródłem wielu donosów, uważa stowarzyszenia.

Stąd władze estońskie na początku nie planują bardzo ostrych kar i natychmiastowego wszczynania inspekcji ogrodów i działek oraz posesji. Procedura zakłada najpierw kampanię informacyjną, następnie inspekcje, które mają prowadzić do upomnień i pouczenia właścicieli. Dopiero, gdy nie zareagują i nie usuną groźnych roślin, wlepiona zostanie kara. Rozważane jest także zatrudnienie zewnętrznych firm, które odgórnie usuwałyby takie gatunki, na koszt właścicieli gruntów.
Polska ma swoje przepisy w sprawie roślin
Polska także ma przepisy zakazujące uprawy roślin inwazyjnych pod karą grzywny, a nawet więzienia. Do takich roślin należą, chociażby barszcz Sosnowskiego, barszcz Mantegazziego, nawłoć kanadyjska, rdestowiec japoński i wiele innych. W Polsce zakazana jest uprawa, ale też sprzedaż, a nawet posiadanie niektórych roślin inwazyjnych. Dotyczy to zarówno właścicieli ogrodów, jak i sprzedawców w centrach ogrodniczych. Złamanie tych przepisów może skończyć się naprawdę poważnie.
Maksymalna kara to nawet milion złotych grzywny lub 5 lat więzienia. Nie ma natomiast przepisów zmuszających właścicieli gruntów do aktywnego trzebienia roślin inwazyjnych rosnących na ich terenie.


