Choć ta szczerość mogłaby być od ręki podważona, wsłuchując się w przekaz byłego reprezentanta Polski, właściwie już na samym początku dokumentu, którego jest głównym bohaterem. Skoro bowiem, jak sam przyznaje, nigdy nie udzielił szczerego wywiadu, a tym razem chciałby zrobić wyjątek, to albo kolejny raz blefuje, albo faktycznie widzowie dostaną od Prime Video coś wyjątkowego.

„Szczęsny”. Szczera opowieść, która mogła wydarzyć się tylko raz

Pojęcie „coś wyjątkowego” jest wyświechtane i tak właściwie można je znaleźć, w co drugiej recenzji, niezależnie od treści przedstawianej w danym filmie fabularnym, dokumencie, etc. Wyjaśniam jednak, dlaczego tym razem to określenie jest faktycznie ujęte we właściwym kontekście. Ze sporymi nadziejami podchodziłem do opowieści o Wojciechu Szczęsny i to z kilku względów. Przede wszystkim rocznikowo dzieli nas tylko rok, więc czasy początków „Szczeny” i przebijanie się Polaka w wymarzonej przez cały piłkarski świat Premier League, dosyć dobrze pamiętam.

Kolejny aspekt to osobowość samego bramkarza, który – umówmy się – pod względem swojej błyskotliwości, wydaje się bić na głowę większość piłkarzy reprezentacji Polski z ostatniej, przynajmniej dekady. Niektórzy nie przepadają za takim stylem, ja za to wręcz przeciwnie, bardzo doceniam, kiedy sportowiec jest więcej niż jakiś. Najlepiej dokładając do tego jeszcze dystans i zdania podszyte dobrym, zgrabnym poczuciem humoru.

Do tego zamiana życiowego kierunku z Anglii, nazywanej najlepszą pod względem ligowym (i najbardziej przepłaconą, przy okazji…), na dużo mi bliższy Półwysep Apeniński, Serie A, czy to Rzym, czy Turyn. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że choć Szczęsny pochodzi z Warszawy, to sportowo stał się w młodym wieku londyńczykiem. Miłość do Kanonierów od pierwszego wejrzenia. A jego ostateczne rozstanie z Arsenalem, lekko mówiąc, było niezbyt przyjemne. Podobnym trybem poszedł zresztą później Juventus. Więc Szczęsny nie miał w karierze łatwo, ba, wręcz przeciwnie, musiał swoje udowadniać. Złamane obie ręce? Cóż, słyszałem o bardziej udanych pierwszych krokach w karierze na dużej scenie dla bramkarza.

A na koniec, to, co wydaje się być największą wartością dokumentów, nie tylko traktujących o sporcie. Najtrudniejsze momenty i rozmowy. Tak, Maciej Szczęsny pojawił się i opowiedział o swoim punkcie widzenia. Tę samą sytuację opisał również Szczęsny, w tym wypadku, junior przy byłej gwieździe, której blask najmocniej świecił za czasów gry dla Legii Warszawa – choćby w Lidze Mistrzów lat 90. XX wieku. Scena na plaży i ta szczerość ze strony bramkarza FC Barcelony – to jedna z mocniejszych – i tych, które zapadły mi w pamięć. Przede wszystkim ze względu na brak upiększania.

Dodam jeszcze jedną, którą zapamiętałem, mianowicie rozmowę po latach Szczęsnego z francuskim „budowniczym” kariery Polaka. Obecnie panem z UEFA. Fajnie, że udało się do takiego spotkania doprowadzić.

Ostatecznie recenzja nie jest bowiem od tego, żeby streszczać całość, a jedynie spojrzeć nieco szerzej, na faktyczną jego wartość. Czy dowiedziałem się o kulisach rozstania z Londynem? Tak. Czy poznałem Szczęsnego trochę od innej strony? Ponownie odpowiadam twierdząco. Wojciech Szczęsny jako tancerz? Jak najbardziej, zobaczycie!

Gdybym szukał jakiejś dodatkowej przestrzeni, którą można by zagospodarować, być może bardziej zaakcentowałbym wątek reprezentacyjny. Choć klamra symbolicznej dekady jest wyraźna, a wspomniane zapotrzebowanie wynika być może z nieco piłkarskiego patriotyzmu. Ostatecznie jednak obrazek zatrzymanego Leo Messiego na mistrzostwa świata, przeszedł do globalnej historii. Nie tylko tej polskiej, ale też mundialowej, bo Argentyńczyk przecież nie zwykł marnować karnych. Bądź przegrywać pojedynków oko w oko z bramkarzem, bo to bardziej Szczęsny obronił, aniżeli genialny następca Diego Maradony – zmarnował „jedenastkę”.

Dokument „Szczęsny”, podobnie jak losy polskiego bramkarza, mogły wydarzyć się tylko raz. Ta opowieść właściwie układała się tak, że kwestia poskładania scenariusza była zapewne wyjątkowo prosta. Właściwie wystarczyło tylko spojrzeć na to, co działo się w życiu „Szczeny”, dzieje się nadal i zapewne jeszcze przez najbliższe lata podzieje. Bo nie wydaje mi się, żeby Szczęsny dał łatwo o sobie zapomnieć.

Co więcej, liczę, że tak nie będzie, bo jego zagospodarowanie – niezależnie jakby się zapierał rękoma czy nogami – to powinien być punkt honoru dla medialnych gigantów. Ale to już opowieść na zupełnie inną, niedokumentalną historię. Najpierw warto zajrzeć do „Szczęsnego”, a następnie spoglądać w stronę stolicy Katalonii.

Coś mam wrażenie, że polski bramkarz jeszcze nacieszy kibiców swoimi występami do końca sezonu 2026/27.

Udział
Exit mobile version