Łukasz Rogojsz, Interia: Podczas wizyty na Wyspach Brytyjskich Donald Trump powiedział, że „więź łącząca Amerykę i Wielką Brytanię jest bezcenna i trwała”. Te słowa padają kilka dni po jego bardzo niepokojącym liście do europejskich partnerów z NATO. Ten list to próba umycia rąk od problemów, odpowiedzialności, oczekiwań?
Dr Marcin Terlikowski, kierownik Biura Badań i Analiz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: – Trump chce zasygnalizować, że nie będzie naciskał dalej na Rosję ani militarnie, ani gospodarczo, bo – w jego ocenie – państwa europejskie same nie są gotowe do prowadzenia takiej polityki, wciąż współpracując gospodarczo z Rosją.
– Ten list to także próba wyjaśnienia przez Trumpa sytuacji międzynarodowej w Europie jego wyborcom. Nie bez powodu pojawił się on na platformie Truth Social, która jest głównym kanałem komunikacji Trumpa z jego elektoratem. To oczywiście wiadomość do sojuszników z NATO, ale jednak w jeszcze w większym stopniu do Amerykanów popierających Trumpa i do całego ruchu MAGA (ang. Make America Great Again, czyli „Uczyńmy Amerykę Znów Wielką”, kluczowe hasło wyborcze Trumpa – przyp. red.).
Mówi pan o „próbie wyjaśnienia sytuacji międzynarodowej” przez Trumpa. Co konkretnie Trump chce wyjaśnić swoim zwolennikom?
– Chce usprawiedliwić, dlaczego Stany Zjednoczone nie będą eskalować napięcia z Rosją, podejmować drastycznych kroków, jeśli chodzi o sankcje, wsparcie wojskowe dla Ukrainy czy działania wojskowe przeciwko Rosji (wzmacnianie potencjału odstraszania i obrony NATO). A powód jest taki, że w perspektywie Amerykanów Europa sama nie ma spójnej polityki wobec Rosji, ale nie ma też spójnej ze Stanami Zjednoczonymi polityki wobec Chin. I dlatego Trump musi odrzucić apele zachodnich sojuszników oraz amerykańskiego Kongresu, żeby Stany Zjednoczone, z nim samym na czele, przewodziły w polityce dokręcania śruby Kremlowi i doprowadzenia Rosji do porażki w Ukrainie. Także jeśli chodzi o stanowcze sankcje gospodarcze.
Ostre sankcje wobec Rosji były ponadpartyjnym projektem w Kongresie, a sam Trump ochoczo go podchwycił, żeby kilkukrotnie straszyć Kreml. To jego własna inicjatywa, nikt mu tego do gardła nie wciskał.
– Zgadza się. Widzimy tutaj jednak to, co jest charakterystyczne dla administracji Trumpa w drugiej kadencji, czyli zmienność decyzji – zapowiedź podjęcia jakiś działań i wycofywanie się z nich niedługo później; groźbę, a chwilę po niej zapowiedź negocjacji. Możemy założyć, że gdy Trump groził Kremlowi ostrymi sankcjami chodziło o wywarcie dodatkowej presji na Rosję i Putina, żeby uzyskać szybki, polityczny sukces, na którym Trumpowi niezmiernie zależało. Tym sukcesem byłaby jakaś forma zawieszenia broni i zatrzymania działań wojennych w Ukrainie.
Trump już wie, że ta jego retoryczna presja wobec Rosji jest skazana na niepowodzenie? Ma świadomość, że Putin rozgrywa go od początku jego drugiej kadencji – zwodzi, komplementuje, obiecuje różne rzeczy, a potem i tak robi wszystko po swojemu?
– Z jego wypowiedzi można wnioskować, że rzeczywiście jest rozczarowany stanowiskiem Rosji i samego Putina. Co więcej, nie rozumie, z czego to stanowisko wynika, nie rozumie realiów strategicznych i realiów bezpieczeństwa w Europie.
W Departamencie Stanu, Pentagonie i amerykańskich służbach są tysiące wybitnych analityków od tych spraw. Jak Trump może nie rozumieć, z czego wynika działanie Rosji?
– Rzecz w tym, że administracja Trumpa bardzo mocno pomija proces interagencyjny, pomija instytucje państwa amerykańskiego. Wypracowuje decyzje polityczne w wąskim gronie zaufanych doradców prezydenta Trumpa, którzy w większości wywodzą się z ruchu MAGA. A ostateczne decyzje i tak zawsze podejmuje sam Trump.
Sam pan powiedział, że Trump jest rozczarowany Putinem i działaniami Kremla. Dlaczego nie zdecyduje się na ostre sankcje wobec Rosji? Kosztów po swojej stronie dużych nie ma, a w razie sukcesu zyskałby potężne narzędzie wpływu na Moskwę.
– Rozczarowanie Trumpa poskutkuje raczej nie odwetem, ale wycofaniem się z zaangażowania w zatrzymanie wojny w Ukrainie. List do członków NATO sugeruje, że reakcją na brak konstruktywnej postawy Rosji nie będzie wykorzystanie środków nacisku, które Stany Zjednoczone posiadają, tylko niemal całkowite, albo dosłownie całkowite, wycofanie zaangażowania politycznego USA z Europy, z prób zatrzymania rosyjskiej agresji na Ukrainę. Być może włącznie z wycofaniem wsparcia wojskowego dla Ukrainy.
Nie rozumiem tego. Co tak bardzo zmieniło się w ciągu tych kilku tygodni, że od grożenia druzgocącymi sankcjami Trump doszedł do machnięcia ręką na całą wojnę?
– Kluczowe są dwie kwestie. Po pierwsze, prezydent Trump i jego doradcy nadal obawiają się Rosji wojskowo. Boją się, że w razie wzmocnionego wsparcia amerykańskiego dla Ukrainy czy zwłaszcza rozmieszczenia sił amerykańskich w Ukrainie po zawieszeniu broni Rosja może eskalować konflikt w Europie poza Ukrainę i tym samym dać początek trzeciej wojnie światowej. Te obawy u Trumpa i jego najbliższych doradców były wyrażane niemal wprost kilkukrotnie. Po drugie, jeśli chodzi o same sankcje, to tutaj znaczenie ma to, że w nurcie MAGA Rosja jest postrzegana – dodam: szkodliwie i błędnie – przez wielu polityków, doradców i influencerów jako kraj ideologicznie bliższy Ameryce Trumpa niż Europa.
Amerykanie nie widzą wartości w sojuszu wojskowym z Europejczykami. (…) Jeśli Europejczycy w ogóle mogą zainteresować czymś Amerykanów, to wyłącznie wspólną polityką wobec Chin
– Rosja jawi się jako kraj konserwatywny, kraj przewidywalny, kraj tzw. starego porządku. Rosja to dla nich państwo, z którym Ameryka rządzona przez ruch MAGA może się dogadać. Jeśli takie myślenie dominuje w wąskim kręgu doradców Trumpa – oni kompletnie nie rozumieją i nie chcą zrozumieć Rosji, jej historii, jej imperialnej polityki w Europie – to logiczną konsekwencją jest niechęć do gospodarczego uderzenia w takiego perspektywicznego partnera. Partnera, z którym może uda się wynegocjować pewne intratne umowy – np. w sektorze wydobycia ropy, gazu czy tzw. metali ziem rzadkich.
Nie uciekniemy tutaj od kontekstu, a ten jest taki, że Rosja dopiero co dokonała największej prowokacji wojskowej wobec kraju NATO w ostatnich dekadach. Jak Europa ma teraz rozumieć list Trumpa? Tak, że za chwilę zostanie sama?
– Wniosek z tego listu jest dla Europy prosty: trzeba jeszcze przyspieszyć przezbrajanie państw europejskich. Większe wydatki, szybsze zakupy, sprawniejsza odbudowa zdolności produkcyjnych. Stany Zjednoczone niemal na pewno nie będą wspierać Ukrainy wojskowo po zakończeniu działań zbrojnych.
A kraje NATO na wschodniej flance będą wspierać? Dla wszystkich jest jasne, że rosyjska prowokacja z dronami była pierwszą, a nie ostatnią tego typu. Dane wywiadowcze państw NATO mówią, że widmo konfrontacji zbrojnej z Rosją to perspektywa maksimum trzech lat.
– Byłbym ostrożny z ferowaniem dat, ponieważ zależy to od zbyt wielu czynników. Co do wsparcia bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO i UE, to Amerykanie jednak dalej będą to robić. W innej formie i w inny sposób, ale będą. Z administracji Trumpa płynie przekaz, że Amerykanie nie porzucają NATO, nie wycofują się ze swoich zobowiązań sojuszniczych, ale chcą całkowicie przedefiniować, co to ma oznaczać.
– Możemy mieć mniej amerykańskich sił w krajach wschodniej flanki NATO, a na pewno na terytorium Europy. Jednocześnie nie będzie towarzyszyć temu żadna deklaracja, że Amerykanie porzucają realizację zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO. Najczarniejszy scenariusz – rozpadu NATO – można zatem wykluczyć.
Wycofywanie amerykańskich wojsk z Europy, gdy Rosja coraz mocniej eskaluje militarnie konflikt z Zachodem, to i tak bardzo czarny scenariusz. Europa może to jakoś zatrzymać?
– Jeśli Europejczycy w ogóle mogą zainteresować czymś Amerykanów, to wyłącznie wspólną polityką wobec Chin. To największa i najsilniejsza dźwignia, która pozwoliłaby lewarować pozycję Europejczyków wobec Amerykanów. Dlatego Trump w liście pisze też o wspólnej polityce wobec Chin.
Dzisiaj Trump oczekuje od Europy, że ta zrobi to, na co jemu zabrakło odwagi i wytrwałości – pójdzie na długoterminową wojnę gospodarczą z Chinami.
– To żądanie nie zostanie spełnione, bo tak szalone poziomy ceł nie są możliwe do utrzymania w dłuższej perspektywie czasu. Rzecz w tym, że jeśli chodzi o Chiny, to Europa nie ma więcej opcji na stole. Europejczycy próbowali już rozmawiać z Trumpem o tym, co NATO mogłoby dać Ameryce w kontekście potencjalnej eskalacji militarnej w regionie Indopacyfiku. Zarówno oficjalna, jak i nieoficjalna odpowiedź Stanów Zjednoczonych była taka, że nie potrzebują ani Europejczyków, ani NATO, żeby poradzić sobie z Chinami militarnie, stabilizować region politycznie i odstraszać Chiny od eskalacji zwłaszcza w kwestii Tajwanu.
To zaskakujące, bo wydawało się, że Trump próbuje budować globalną antychińską koalicję.
– Amerykanie nie widzą wartości w sojuszu wojskowym z Europejczykami. Jedyne, czym Europa może zainteresować Amerykę i administrację Trumpa, to przynajmniej sektorowe przeciwdziałanie szkodliwym chińskim praktykom w handlu i redukowanie zależności od Chin w technologiach krytycznych. Te kwestie mogą być przedmiotem negocjacji z Amerykanami, mogą dać jakieś polityczne zyski Europie i utrzymać relacje transatlantyckie na przynajmniej podstawowym poziomie.
Jeśli Ameryka nie widzi sensu w sojuszu wojskowym z Europą, to zwłaszcza w kontekście rosyjskiej eskalacji wobec NATO powinniśmy się niepokoić.
– Stany Zjednoczone uważają, że Europa się rozbroiła, że nie ma żadnych zasobów wojskowych, nie jest w stanie działać samodzielnie nawet w zakresie zabezpieczenia własnego podwórka. Ameryka nie postrzega państw europejskich jako wartościowego sojusznika wojskowego. Natomiast ze względu na to, że Europa zawsze była objęta gwarancjami bezpieczeństwa płynącym z art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego obecna administracja amerykańska chce wykorzystać tę zależność, żeby przedefiniować, czym są gwarancje bezpieczeństwa.
Mówiąc wprost: Waszyngton chce wystawić Europie rachunek za bezpieczeństwo?
– I tak, i nie. Chodzi o zmuszenie Europy, żeby w kwestii bezpieczeństwa i wojskowości robiła więcej sama. To rozwiązałoby Amerykanom ręce w kwestiach strategicznych. W komentarzach medialnych często pojawiała się narracja o tym, że uzgodnione nasz szczycie w Hadze 5 proc. PKB na obronność oznacza tyle, że Trump chce, żeby państwa NATO „płaciły Amerykanom za obronę”. To nieprawda. Chodzi o to, żeby Amerykanie nie musieli nadrabiać za Europę, zapewniać niemal samodzielnie potencjału odstraszania i obrony przed Rosją – np. systemów zwiadu satelitarnego i elektronicznego, obrony przeciwlotniczej, artylerii rakietowej, samolotów transportu strategicznego i tankowania w powietrzu etc. Te wszystkie zdolności wojskowe Europa ma teraz sfinansować sobie sama, bo w oczach Stanów Zjednoczonych jest wystarczająco bogata, aby jej się to udało.
– Oczywiście jest też oczekiwanie, że coraz większy kawałek tortu, czyli rosnącego europejskiego budżetu na zakupy uzbrojenia, przypadnie amerykańskim firmom. Amerykanie mocno promują zakupy swojego uzbrojenia w Europie, także dla Ukrainy. Jednak Trump chce przede wszystkim móc powiedzieć swoim wyborcom, że nikt nie wykorzystuje i nie wyzyskuje Stanów Zjednoczonych, jak to – jego zdaniem – było za czasów demokratycznych poprzedników, a on pilnuje, żeby w NATO nikt nie „jechał na gapę”.