– Jesteśmy dzisiaj na rozdrożu historii – powiedział w wywiadzie dla telewizji BBC, już po spotkaniu z europejskimi przywódcami, premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer. Podkreślił również, że rozmowy w Londynie pokazały „europejską jedność na niesłychanie wysokim poziomie, niewidzianym od długiego czasu”.
– Musimy wyciągnąć naukę z błędów przeszłości, nie możemy zaakceptować słabego porozumienia, które Rosja z łatwością złamie. Zamiast tego każdy pokój musi być poparty siłą – zaznaczył brytyjski polityk. Jak powiedział, „Europa musi tutaj wykonać ciężką pracę”, przy czym każde porozumienie musi mieć poparcie Stanów Zjednoczonych i uwzględniać Rosję, aczkolwiek Kreml nie ma prawa dyktować warunków pokoju.
„Koalicja chętnych” 2.0. Polski brak
Namacalnym dowodem jedności, o której powiedział Starmer, ma być powstanie tzw. koalicji chętnych. Chodzi o grupę państw, na czele z Francją i Wielką Brytanią, która weźmie na siebie główny ciężar zapewnienia gwarancji bezpieczeństwa Ukrainie. Najprawdopodobniej to właśnie te kraje wyślą do Ukrainy swoje wojska na misję stabilizacyjną, gdy rozmowy pokojowe Kijowa z Moskwą dobiegną końca.
Sformułowanie „koalicja chętnych” nie padło z usta Starmera przypadkowo. Najsłynniejszą tego typu koalicją była ta sformowana przez amerykańskiego prezydenta George’a W. Busha, gdy w 2003 roku Stany Zjednoczone prosiły swoich sojuszników z Europy i NATO o wsparcie w interwencji zbrojnej przeciwko Irakowi. Bushowi udało się zebrać 31 państw, chociaż później grupa rozrosła się do 38.
W obecnym przypadku będzie to znacznie mniej, zapewne tylko kilka państw. Chociaż Starmer nie podał składu, to w „koalicji chętnych” na pewno znajdą się Francja i Wielka Brytania jako dwie siły przewodnie całego przedsięwzięcia i jedyne mocarstwa jądrowe na Starym Kontynencie. Z nieoficjalnych informacji wynika, że dołączą do nich najpewniej państwa bałtyckie i Finlandia, a niewykluczony jest także udział Włoch i Kanady.
Wszyscy rozumieją, że najlepiej byłoby przekazać te fundusze na cele obronne Ukrainy. Są jednak obawy o negatywne konsekwencje takiego kroku dla strefy euro i systemu bankowego. (…) Musimy skupić się na przedłużeniu sankcji, ponieważ one naprawdę działają
Największymi nieobecnymi tej koalicji są Polska i Niemcy, czyli największa armia Europy oraz najsilniejsza gospodarka kontynentu, a także Hiszpania. Polska, ustami Donalda Tuska, już ponad dwa tygodnie temu oświadczyła, że swoich żołnierzy do Ukrainy nie wyśle. W Niemczech rząd Olafa Scholza stał na podobnym stanowisku. Czy gabinet Friedricha Merza będzie to stanowisko podzielać – czas pokaże. Najpierw zwycięska w niedawnych wyborach CDU/CSU musi utworzyć nowy rząd. Z kolei Hiszpania uważa, że deklaracje dotyczące uczestnictwa w jakiejkolwiek misji pokojowej przed faktycznym wypracowaniem tego pokoju są bezzasadne.
Szczyt w Londynie. Cztery główne konkluzje
Omawiając w rozmowie z dziennikarzami najważniejsze ustalenia weekendowego mini szczytu, Starmer skupił uwagę zwłaszcza na czterech punktach.
Po pierwsze, kluczowe jest utrzymanie przez kraje europejskie pomocy militarnej dla Ukrainy, żeby utrzymać zdolności obronne tamtejszej armii. Równolegle państwa Starego Kontynentu zamierzają cały czas zwiększa swoją gospodarczą presję na Rosję, żeby utrudniać jej pozyskiwanie funduszy na dalsze prowadzenie walk.
Po drugie, wynegocjowany pokój musi być sprawiedliwy i trwały, a to oznacza, że musi gwarantować Ukrainie suwerenność i bezpieczeństwo. Ukraina musi być też obecna przy wszelkich rozmowach pokojowych.
Po trzecie, w obliczu podpisania porozumienia pokojowego, państwa europejskie koncentrują się na wzmocnieniu zdolności obronnych Ukrainy. Celem jest zabezpieczenie przyszłości tego kraju tak, żeby nie padł ofiarą inwazji w przyszłości.
Po czwarte, państwa europejskie utworzą wspomnianą już „koalicję chętnych”, która po podpisaniu przez Ukrainę i Rosję pokoju będzie gwarantować jego przestrzeganie, wysyłając siły stabilizacyjne na terytorium Ukrainy.
Wśród głównych ustaleń europejskich przywódców nie znalazło się to dotyczące wprowadzenia miesięcznego zawieszenia broni na Ukrainie. Rozwiązanie postulowała zarówno Francja, jak i Wielka Brytania, ale oba państwa nie doszły do porozumienia, jeśli chodzi o szczegóły ewentualnego rozejmu.
Po spotkaniu 17 europejskich liderów oraz premiera Kanady Ukraina wie natomiast, że ma do wykorzystania ok. 2 mld dolarów z brytyjskiego funduszu eksportowego. Wspomniane środki zostaną przeznaczone na zakup 5 tys. pocisków przeciwlotniczych LMM, które wyprodukują zakłady zbrojeniowe w Belfaście. To nowy „dodatek” do zatwierdzonej pod koniec ubiegłego roku i opiewającej na 2,8 mld dolarów pomocy wojskowej dla Ukrainy, która będzie finansowana z odsetek od rosyjskich funduszy „zamrożonych” w europejskich bankach.
Poważne luki w planie „koalicji chętnych”
Szczyt w Londynie nie przyniósł jednak przełomu w żadnej z kluczowych kwestii dotyczących przyszłości Ukrainy.
Jesteśmy dzisiaj na rozdrożu historii. (…) Musimy wyciągnąć naukę z błędów przeszłości, nie możemy zaakceptować słabego porozumienia, które Rosja z łatwością złamie. Zamiast tego każdy pokój musi być poparty siłą
Przede wszystkim, zabrakło decyzji zezwalającej na przekazanie Ukrainie bądź wykorzystanie w celu jej dozbrojenia wspomnianych już „zamrożonych” przez kraje europejskie rosyjskich funduszy. To, wedle różnych szacunków, 300-350 mld dolarów, z czego ponad połowa (190 mld) została zablokowana przez belgijskie instytucje finansowe.
W Europie ani w ramach NATO nie ma jednak zgody co do przekazania tych środków Ukrainie albo sfinansowania za nie pomocy wojskowej dla Kijowa. Powody? W dyplomatycznych kuluarach wymienia się kilka głównych „przeciw” takiej decyzji. Z jednej strony, miałoby to stanowić pogwałcenie międzynarodowego prawa, czyli sięgnięcie przez Zachód po metody Kremla. Z drugiej, osłabiłoby pozycję negocjacyjną Ukrainy w rozmowach pokojowych, bowiem Kijów nie mógłby już grać kartą „zamrożonych” aktywów. Wreszcie przejęcie rosyjskich rezerw miałoby destrukcyjnie wpłynąć na europejski system bankowy i strefę euro, podważając ich wiarygodność w oczach światowych inwestorów – doszłoby bowiem do precedensu konfiskaty czegoś, co formalnie nie należy do banków.
– Wszyscy rozumieją, że najlepiej byłoby przekazać te fundusze na cele obronne Ukrainy. Są jednak obawy o negatywne konsekwencje takiego kroku dla strefy euro i systemu bankowego – przyznał premier Polski Donald Tusk po spotkaniu w Londynie. – Musimy skupić się na przedłużeniu sankcji, ponieważ one naprawdę działają – zaapelował, nawiązując do czerwcowej daty, gdy wygaśnie blokada wspomnianych 300-350 mld dolarów rosyjskich aktywów.

Po londyńskim szczycie nie dowiedzieliśmy się również, jak, kiedy i w jakiej kwocie Unia Europejska zamierza zwiększyć zdolności inwestycyjne swoich państw, jeśli chodzi o bezpieczeństwo i obronność. Podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa taki krok zapowiedziała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, ale jak dotąd nie poznaliśmy konkretów.
Konkretów zabrakło także w dwóch innych palących dla Europy kwestiach. Zaprezentowania choćby zrębów strategii przeciwdziałania wojnie handlowej, którą UE grozi Donald Trump. Europejscy przywódcy nie powiedzieli też ani słowa na temat tego, czy i jak zamierzają zareagować na ocieplające się z każdym dniem relacje amerykańskiego prezydenta z Władimirem Putinem.
Polsce ucieka czas. Karta atutowa wymyka się z rąk
Być może przynajmniej na część tych pytań odpowiedzi poznamy po zaplanowanym na 6 marca nadzwyczajnym szczycie Rady Europejskiej z udziałem ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Unijni przywódcy zajmą się wówczas takimi tematami jak zwiększenie zdolności obronnych i możliwości przemysłu zbrojeniowego państw UE, zapewnieniem dalszej pomocy gospodarczej i wojskowej Ukrainie, rozmowy pokojowej między Ukrainą i Rosją, a także polityce Donalda Trumpa wobec Unii.
Administracja prezydenta Zełenskiego sugeruje również gotowość do powrotu do rozmów ze stroną amerykańską, jeśli chodzi o podpisanie dwustronnej umowy dotyczącej eksploatacji ukraińskich złóż metali ziem rzadkich. Do podpisania dokumentu miało dojść podczas wizyty ukraińskiego przywódcy w Białym Domu 28 lutego, ale spotkanie z prezydentem Trumpem i wiceprezydentem J. D. Vance’em zakończyło się bezprecedensową awanturą, po której Zełenski został wyproszony z Białego Domu.
Najbliższe dni będą też trudnym i ważnym czasem dla polskiego rządu i polskiej dyplomacji. Chociaż Polska przez trzy lata była jednym z wiodących głosów w dyskusji o przyszłości Ukrainy i zagrożeniu ze strony Rosji, ostatnie tygodnie pokazały, że Warszawa coraz mocniej ustępuje miejsca „starym potęgom” takim jak Francja, Wielka Brytania czy nawet Włochy.
Dwa pierwsze kraje to liderzy „koalicji chętnych” i mają decydujący głos, jeśli chodzi o gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Włochy, a zwłaszcza włoska premier Giorgia Meloni, cieszą się bardzo dobrymi relacjami z nową amerykańską administracją, co ma być atutem UE w najbliższym czasie podczas trudnych rozmów z Amerykanami.
Z kolei Polska, chociaż jest największą armią Europy i wydaje na obronność najwięcej w całym NATO, zadeklarowała, że do Ukrainy swoich wojsk na misję stabilizacyjną nie wyśle. A było i jest wobec niej takie oczekiwanie ze strony europejskich partnerów. Tym bardziej, że premier Tusk mocno grał kartą bezpieczeństwa i zbrojeń od momentu objęcia władzy. Miał to być złoty bilet Polski do grona kluczowych europejskich decydentów. Na razie bardziej zanosi się na to, że ten bilet zaraz straci ważność, a Polska, mimo intensywnych wcześniejszych starań, utknie w drugim rzędzie unijnej polityki i będzie tylko przyglądać się kluczowym decydentom. Tym bardziej, że atutu w postaci nadzwyczaj bliskich relacji z administracją Trumpa polski rząd w ręku z pewnością nie posiada.