– W 2022 roku udało im się obronić niepodległość. Teraz nie ma egzystencjalnego zagrożenia, a wojna toczy się daleko na wschodzie Ukrainy. Wschodzie, do którego wielu Ukraińców z zachodu i centrum kraju ma wręcz pogardliwy stosunek. Nie brakuje więc głosów „po co ja mam za to ginąć?” i „po co nam ten wschód?” – opisuje dziennikarz, który zaczął jeździć do Ukrainy jako korespondent jeszcze podczas pierwszej rosyjskiej agresji w 2014 roku.

Oficjalnie wola walki jest, ale nastroje opadły

Poziom deklaracji woli dalszej walki w badaniach opinii publicznej pozostaje jednak niezmiennie wysoki. Rzędu 80 procent. – W praktyce poziom motywacji do walki systematycznie spada. Ochotników do wstąpienia do wojska od miesięcy praktycznie już nie ma. Stąd konieczność przymusowego poboru – mówi Ogdowski. Nastrój społeczeństwa ukraińskiego miał odczuwalnie przygasnąć. – Jeszcze w lutym po raz pierwszy więcej ankietowanych odpowiedziało, że sytuacja na Ukrainie zmierza w złym kierunku. Wcześniej, przez dwa lata po inwazji, przeważali ci patrzący w przyszłość z optymizmem – stwierdza Maria Piechowska, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

W odczuciu Ogdowskiego zima była okresem wyraźnego dołka morale Ukraińców. Aktualnie ma być nieco lepiej, głównie za sprawą odblokowania w kwietniu pomocy finansowej USA. – Wcześniej było poczucie, że świat Ukrainę porzucił. Dzisiaj poziom motywacji ogólnie pozostaje wyższy niż wśród Rosjan, ale jednak zmierza w dół i ku wyrównaniu – uważa były korespondent wojenny. W ocenie Piechowskiej też nie ma co liczyć na poprawę nastrojów Ukraińców. Przewaga pesymistów jej zdaniem utrzyma się już na stałe. – Pomimo ważnego symbolicznego znaczenia odblokowania pomocy z USA – stwierdza.

Nie przekłada się to jednak na razie na defetyzm i oficjalne deklaracje wzywające do ustąpienia Rosjanom. – Głosów wzywających do poddania się i rozmów pokojowych praktycznie nie ma. Większość ankietowanych systematycznie odpowiada, że wierzy w zwycięstwo Ukrainy, choć może nie jest to logiczne spójne z jednoczesnym spadkiem deklarowanego optymizmu – mówi Piechowska. Dla polityka zasugerowanie zaprzestania walki byłoby wyrokiem politycznej śmierci.

Znaczna część kraju żyje względnie normalnie

W prywatnych rozmowach postawy mają być jednak mniej zdeterminowane. Ogdowski opisuje przykład znajomego ze wschodu Ukrainy, którego nazywa „autentycznym ukraińskim patriotą”. – Choć w latach 2014-15 ochotniczo walczył z Rosjanami i dla zasady nauczył się ukraińskiego, ostatnio powiedział, że może jest już czas dogadać się z Rosją. Zawrzeć pokój, jaki by on nie był. Nawet przystać na okupację części kraju, byle przestali strzelać, zabijać i niszczyć. Bo ten wschód kraju jest naprawdę strasznie zrujnowany – opisuje dziennikarz.

Obciążenie kraju wojną nie jest jednak równomierne. Na jego znacznym obszarze jej skutków nie odczuwa się bezpośrednio. – Czasem coś przyleci i spadnie, ale poza tym życie toczy się swoim rytmem. Po nadzwyczajnej mobilizacji pierwszych miesięcy wojny nie ma śladu i to już od dawna. Polityka wróciła, system oligarchiczny generalnie trwa, korupcja jest i ta ogólna postsowiecka wyuczona pasywność ma się dobrze. Stare wróciło. Konsekwencji wieków rusyfikacji i dekad sowietyzacji nie jest łatwo się pozbyć – uważa Ogdowski.

Dodatkowo jego zdaniem Rosjanie poprawili się, jeśli chodzi o postępowanie na terenach okupowanych. Nie ma już doniesień o bestialstwie i prześladowaniach. – To powoduje, że znikł jeden z czynników wcześniej silnie mobilizujących Ukraińców, czyli że jak przyjdą, „to nas wymordują jak w Buczy” – opisuje Ogdowski.

Mobilizacja wywołuje emocje

Pomimo wygaśnięcia patriotycznego zrywu i nadzwyczajnej mobilizacji przed śmiertelnym zagrożeniem pozostaje jednak znaczna doza fatalistycznej determinacji. Widać to po podejściu do wywołującej emocje nowej fali mobilizacji. – Większość ankietowanych twierdzi, że jest konieczna. Ci faktycznie wcielani teraz do wojska mogą mieć inne zdanie, ale nie ma jakiegoś aktywnego buntu. Ludzie się z tym godzą, bo jednak wiedzą, o co chodzi w tej wojnie i że jeśli Ukraina ma przetrwać jako państwo, a Ukraińcy jako naród, to nie ma innego wyboru, jak walczyć – opisuje Piechowska. Jak zaznacza analityczka, przypadki aktywnego oporu, buntu i związane z tym incydenty na pewno będą częstsze, co jest oczywistym efektem przymusowego charakteru mobilizacji. – Ci, którzy chcieli się zaciągnąć, już dawno to zrobili. Jednak nic nie świadczy o powszechności oporu przed mobilizacją – opisuje.

Emocje związane z ukraińskimi mężczyznami w wieku poborowym, którzy mieszkają za granicą, zdaniem obu rozmówców Gazeta.pl są sztucznie napompowane. Odebrano im dostęp do usług konsularnych, co znacznie komplikuje życie na obczyźnie, dopóki nie uregulują swojego stosunku z wojskiem. Efektem były spięcia i kłótnie w konsulatach, których nagrania rozpalały emocje w Ukrainie. – Skupianie się na „uchylaczach”, czyli tych 650 tysiącach mężczyzn w wieku poborowym, którzy wyjechali na zachód, to moim zdaniem próba skanalizowania przez polityków frustracji społeczeństwa. Bo mężczyzn w Ukrainie jest dość, żeby wypełnić potrzeby wojska. Ci za granicą nie są krytycznym problemem – stwierdza Ogdowski. – Chodziło o pokazanie, że państwo wszystkich traktuje równo. Także tych, którzy wyjechali za granicę. To było istotne dla morale tych, którzy pozostali w kraju – uważa Piechowska.

Niezależnie od tego mobilizacja postępuje i będzie postępować, choć w jej wyniku wojsko nie dostanie już rekruta ani wysoce zmotywowanego, ani mającego jakiekolwiek doświadczenie wojenne. Tacy byli na początku inwazji. Wielu z nich walczy ponad dwa lata i są wyczerpani, jednak ze względu na ich doświadczenie oraz wartość dla wojska w trakcie prac nad ustawą mobilizacyjną wykreślono z niej gwarancje zwolnień ze służby po określonym czasie. To nie poprawiło nastrojów ani na froncie, ani na zapleczu, wśród rodzin żołnierzy. Tak samo jak procedowanie nad ustawą przez prawie pół roku, choć było wiadomo, jak krytyczna jest sytuacja z brakiem ludzi w wojsku. – Moje osobiste wrażenie jest takie, że politycy w Kijowie byli przekonani, iż jakoś uda się tę wojnę zakończyć w 2023 roku przy pomocy tych zasobów, które udało się zmobilizować na jej początku. Stąd opieszałość w zarządzaniu kolejnej fali mobilizacji – stwierdza Ogdowski.

Zmiana oficjalnej narracji

Analityczka PISM zwraca uwagę, że w oficjalnej narracji władz zaszła zauważalna zmiana. – Ukraińcy długo byli bombardowani urzędowym optymizmem. To może być przyczyną ciągle wysokiej wiary w zwycięstwo – mówi Piechowska. Po serii sukcesów w 2022 roku narracja o wielkiej kontrofensywie w 2023 roku i wypchnięciu Rosjan z Krymu, Zaporoża czy Donbasu była nieustanna i mogąca wydawać się realistyczną. Potem przyszło jednak fiasko kontrofensywy, przejęcie inicjatywy przez Rosjan i trudne do zignorowania sygnały wyczerpania ukraińskiego wojska. Narracja polityków musiała się więc zmienić.

– W wypowiedziach władz coraz rzadziej jest mowa o odzyskaniu całego terytorium i granicach z 1991 roku. Teraz raczej podkreślane są takie rzeczy jak obrona suwerenności, konieczność ochrony życia ludzkiego oraz sprawiedliwy pokój. Nie znaczy to, że Ukraina akceptuje możliwość trwałej utraty terytorium, ale raczej przygotowywany jest grunt pod różne możliwości – mówi Piechowska.

– Wydaje mi się, że w tej wojnie nie będzie już wielkich zmian i rozstrzygnięć. Obie strony są wyczerpane, bo rosyjska narracja o nieograniczonych zasobach to tylko propaganda. Trwa więc walka o jak najlepszą pozycję negocjacyjną podczas nieuniknionych rozmów dyplomatycznych – uważa natomiast Ogdowski.

Udział
Exit mobile version