Miało być lepiej, a jak na razie wygląda to tak, jak pięć i dziesięć lat temu.

Ostatnie miesiące to w życiu Magdaleny Biejat prawdziwa huśtawka nastrojów. W ubiegłym roku rzuciła rękawice Rafałowi Trzaskowskiemu w wyborach na prezydenta Warszawy, ale jej start zakończył się klapą. Pół roku później odeszła z macierzystej partii Razem i dołączyła do Nowej Lewicy. Minęło kilka miesięcy i kolejny przewrót – Nowa Lewica zdecydowała, by to ona startowała w wyborach prezydenckich.

Ale nie była główną faworytką wewnątrz partii. Dużo większe nadzieje wiązano z minister rodziny Agnieszką Dziemianowicz-Bąk, ale ta nie chciała zwalniać resortowego stanowiska. – Wolała skupić się na pracy w ministerstwie i przede wszystkim to zdecydowało, że nie chciała podjąć tego wyzwania – mówi nam Małgorzata Prokop-Paczkowska, posłanka Lewicy w ubiegłej kadencji. Po długich tygodniach Nowa Lewica postawiła na Biejat. – Jest bardzo dobrą kandydatką, bo mimo młodego wieku jest poważną, odpowiedzialną, uczciwą polityczką – uważa Prokop-Paczkowska.

Sęk w tym, że sondaże Biejat dołują, a potencjalni wyborcy zdają się nie podzielać opinii, że wicemarszałkini Senatu jest „bardzo dobrą kandydatką”. Wręcz przeciwnie, z większości badań wynika, że piąta lokata w tym wyścigu to jej szczyt możliwości. Sztabowcy Lewicy to widzą, dlatego też coraz częściej przy polityczce pojawia się Dziemianowicz-Bąk, bardziej rozpoznawalna i wpływowa minister rodziny. To wraz z nią Biejat zapowiedziała likwidację Funduszu Kościelnego, obie panie chwaliły w mediach społecznościowych wprowadzenie dłuższego urlopu macierzyńskiego, a w dniu prezentacji zebranych ponad 400 tys. podpisów Dziemianowicz-Bąk stała ramię w ramię obok Biejat.

– W tej sytuacji sondażowej zasada musi być już tylko jedna: wszystkie ręce na pokład. Swojego zdania od roku nie zmieniam, że wspólny kandydat koalicyjny byłby lepszy. Ale teraz bardzo dobrze, że Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wspiera Biejat – uważa natomiast senator Piotr Woźniak z klubu Lewicy.

Wybory 2025. Magdalena Biejat jak Magdalena Ogórek i Robert Biedroń?

Wszyscy nasi rozmówcy przekonują, że przed kandydatką Lewicy arcytrudne zadanie. Częściej niż o walce o najwyższe lokaty słychać głosy o podzieleniu przez nią losu Magdaleny Ogórek i Roberta Biedronia. Przypomnijmy, że dziesięć i pięć lat temu kandydaci lewicy w wyborach prezydenckich osiągnęli katastrofalne wyniki na poziomie 2 proc. A pamiętajmy, że mówimy o partii, która umiała grać w tę grę – przez 10 lat prezydentem z ramienia tej formacji był Aleksander Kwaśniewski, do dziś najlepiej oceniana głowa państwa po 1989 roku.

Dziś o wynikach osiąganych przez Kwaśniewskiego jakikolwiek lewicowy polityk może tylko pomarzyć. I choć oficjalnie działacze tej formacji wychwalają zdolności Biejat, w kuluarach mówią wprost, że ich kandydatka „idzie na protokół 2 proc.”, czyli powtórzenie wyniku Biedronia i Ogórek.

– To efekt niewyciągania wniosków i myślenia życzeniowego. Od wielu lat moja formacja myśli życzeniowo. Jeśli jest ktoś ładny, miły i sympatyczny, to spełnia kryteria. Nie, bo prezydent powinien być opoką. Nasi kandydaci nie mieli takich walorów. Szefem sztabu wyborczego Magdaleny Ogórek był Włodzimierz Czarzasty, sztabu Roberta Biedronia również, a teraz jest szefem partii. To pokazuje, że liderzy źle odczytują oczekiwania społeczne i źle na nie reagują – mówi Interii Marek Balt, do niedawna europoseł, od ponad 20 lat działacz SLD, który w ostatnim roku był skonfliktowany z obecnym kierownictwem Nowej Lewicy.

– Biejat to zła kandydatura, która nie odpowiada oczekiwaniom społecznym. Ludzie oczekują kogoś, komu można zaufać, powierzyć swoje bezpieczeństwo. Kogoś, kto będzie dla nich opoką. Biejat nie wypełnia tych oczekiwań, ale w Nowej Lewicy są tacy kandydaci – dodaje Balt.

Wybory prezydenckie. Troje kandydatów lewicy

Na szeroko pojętej lewicy jest dokładnie troje kandydatów. To Biejat, Adrian Zandberg, ale też Joanna Senyszyn, która niedawno ogłosiła, że zebrała ponad 100 tys. podpisów. I nawet jeśli wydawało się, że polityczka o charakterystycznej barwie głosu jest już daleko od „pierwszej ligi”, może okazać się inaczej.

– Jestem zaskoczony, że pani profesor udało się złożyć podpisy. Niewątpliwie jest charakterystyczną i rozpoznawalną postacią. A to w polityce ma znaczenie. To wszystko może spowodować jeszcze większe rozdrobnienie głosów po stronie lewicowej. Jej start po prostu oznacza mniejszą liczbę głosów na Magdalenę Biejat i Adriana Zandberga. To pewne jak dwa razy dwa – nie ma wątpliwości senator Woźniak.

– Nie będę kłamał i powiem wprost, że jest bardziej rozpoznawalna niż Magda Biejat. Zwłaszcza w tym elektoracie dawnego SLD – dodaje.

– Joanna Senyszyn jest wyrazistą polityczką. Ma grono swoich wielbicieli, o czym świadczy to, że zebrała podpisy. Myślę jednak, że Polacy stawiają na młodsze osoby w tym wyścigu – uważa natomiast Małgorzata Prokop-Paczkowska.

Prof. Senyszyn jest dużo poważniejszym kandydatem niż Biejat. Nie wykluczam, że nawet i ona zdobędzie więcej głosów lewicowych. Co więcej, prof. Senyszyn może zdobyć największą liczbę głosów na Lewicy. Adrian Zandberg nie jest akceptowalny przez środek lewicy, lewicę starego typu, ale ma swoje poparcie. Może być tak, że Biejat w tej trójce zajmie trzecie miejsce – zastanawia się Marek Balt.

Elektorat lewicowy na pewno podzieli się jeszcze bardziej, bo już teraz badania pokazują, że część wyborców Lewicy zamierza oddać głos nie tylko na Biejat, Zandberga i Senyszyn, ale po prostu na Trzaskowskiego. Wewnętrzna rywalizacja w lewicy jest jednak bardzo ciekawa, bo mamy tutaj kilka pojedynków: doświadczenia (Senyszyn) z młodością (Biejat, Zandberg), prestiżowe starcie byłych współliderów Razem (Zandberg, Biejat), a także lewicę gospodarczą (Zandberg) z lewicą prokobiecą (Biejat, Senyszyn).

– Realnie nikt z lewicy nie ma szans na wejście do drugiej tury: ani Biejat, ani Zandberg, ani Senyszyn – mówi nam senator Woźniak. Gra toczy się więc o coś innego. – Jeśli okaże się, że wynik Biejat jest gorszy od wyniku Zandberga, to może się okazać, że długofalowo lewicowy wiatr będzie wiał w stronę partii Razem. A to może oznaczać poważne tąpnięcie – uważa.

Nasz rozmówca uważa natomiast, że w skali makropolityki wewnętrzna rywalizacja w lewicy nie ma większego znaczenia. – Od roku stoję na stanowisku w swoim klubie, by wystawić wspólnego kandydata w ramach koalicji rządzącej – przypomina Woźniak. – Już wtedy mówiłem, że pójście w kierunku narracji o odróżnieniu się w rządzie nie jest dobrym pomysłem. Ta narracja, o której mówię, niestety przepadła. Widzimy, że teraz koalicjanci obrzucają się błotkiem, więc pytanie, kto na tym zyskuje? W mojej opinii zyskuje największy gracz po stronie rządu, czyli Koalicja Obywatelska, ale też Konfederacja – dodaje.

Wybory prezydenckie 2025. Lewica podzielona

Senator Woźniak przekonuje, że próbował uzmysłowić swoim kolegom z klubu, że słaby wynik ich kandydata może sprowokować pytania wśród wyborców, po co w ogóle jest Nowa Lewica? W jego opinii wystawienie kandydata, który nie może liczyć na kilkanaście procent poparcia, wiązało się z większym ryzykiem niż taki start, jak obecnie.

– W niekonwencjonalnych czasach trzeba podejmować niekonwencjonalne decyzje. Jeśli Lewica podjęłaby decyzję o wsparciu kogoś, kto ma największe szanse na zwycięstwo, to wyborcy uznaliby to za dowód dojrzałości. Wybrano strategię inną – uważa Woźniak.

Czy zatem Nowa Lewica powinna odpuścić wybory prezydenckie?

Prokop-Paczkowska: – Partia polityczna, która chce się liczyć na rynku, musi wystawiać swojego kandydata. Tym sposobem prezentuje swój program. Nawet jak nie osiągnie zwycięstwa, musi starać się odcisnąć swoje piętno w kampanii. Tak trzeba.

Marek Balt: – Lewica powinna mieć swojego kandydata, ale powinien być to człowiek, który będzie budził zaufanie społeczne. Biejat to kandydatka, której bałbym się powierzyć dwie kulki od łożyska, bo jedną by zgubiła, a drugą zepsuła.

Kto powinien być kandydatem Lewicy? „Uciekanie od odpowiedzialności”

Były europoseł wskazuje, że w Lewicy są kandydaci, którzy mogliby wystartować w takich wyborach i bardziej odpowiadaliby na potrzeby społeczeństwa niż Biejat. Bezsprzecznie jednak uważa, że to lider partii powinien brać większą odpowiedzialność.

– Zawsze uważałem, że lider partii powinien być kandydatem na prezydenta i kandydatem na premiera. Po to jest się liderem, by sprawować władzę i realizować program partii. Bycie coachem i uciekanie od odpowiedzialności za wyniki swojej formacji jest niepoważne. Poparcie dla lewicy pokazuje wyraźnie, że wyborcy lewicy nie czują się związani z partią, źle oceniają władze – dodaje Balt.

Senator Woźniak: – Jeśli mam być szczery, to dużo lepszym kandydatem – z punktu widzenia politycznego, nie personalnego – byłby przewodniczący Czarzasty. Stało się inaczej. Mam nadzieję, że sondaże Biejat, którą znam, bardzo lubię i szanuję, jeszcze wzrosną, bo to byłoby dobre również dla Trzaskowskiego przed drugą turą.

Balt dodaje: – Jeżeli wygra Trzaskowski to dla Lewicy będzie trudny czas. Nie wykluczam, że w konsekwencji część polityków klubu wystartuje w kolejnych wyborach z list KO.

Tymczasem stawka, o jaką toczy się gra, jest jeszcze większa, bo tuż po wyborach ma dojść do zapowiadanej przez Donalda Tuska dużej rekonstrukcji rządu. W jej konsekwencji Polska ma mieć jednak z najmniejszych gabinetów w Europie. Pozostaje pytanie, jak mocne karty w rozmowach koalicyjnych po wyborach będzie miała Nowa Lewica.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział
Exit mobile version