Łukasz Rogojsz, Interia: Ilość przejdzie w jakość?
Dr Bartosz Rydliński, politolog, współzałożyciel Centrum im. Ignacego Daszyńskiego, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego: – Idąc tym tropem można powiedzieć, że prawica ma dziewięciu albo i 10 kandydatów. I ta pobieżna matematyczna analiza pokazuje jak bardzo w prawo wychylona jest nasza scena polityczna.
Troje kandydatów lewicy – mówimy o środowisku, które w sondażach partyjnych balansuje na granicy progu wyborczego – to trochę dużo.
– Wielość lewicy jest czymś naturalnym. U naszych zachodnich sąsiadów mamy trzy lewice w parlamencie, na Słowacji dwie, we Francji w parlamencie mamy socjalistów, komunistów i zielonych. Oczywiście Polska to inne studium przypadku, ale to, że lewicę w tych wyborach reprezentują Magdalena Biejat, Adrian Zandberg i Joanna Senyszyn nie świadczy ani dobrze, ani źle o socjaldemokracji w naszym kraju.
– Każdy w tych wyborach gra o coś innego. Biejat opuszczając partię Razem i startując z rekomendacji Nowej Lewicy walczy o to, by stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polityczek lewej strony na lata. Innymi słowy: Biejat może chcieć zająć w zbiorowej świadomości miejsce Barbary Nowackiej, która do dzisiaj jest bardziej rozpoznawalna i kojarzona z lewicą aniżeli Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy Anna Maria Żukowska.
– Zandberg swój pierwszy cel już osiągnął: Jest kandydatem w tych wyborach. Razem, pomimo niezbyt rozbudowanej struktury i bez państwowego finansowania, z łatwością zebrało podpisy, umożliwiające start swojemu liderowi, a dodatkowo prowadzi świetną kampanię. W wielu miejscach na spotkaniach Zandberga są prawdziwe tłumy, co pokazuje że Razem udało się wytworzyć pewną społeczną emocję, szczególnie wśród młodych wyborców.
– Z kolei start prof. Senyszyn to swoisty polityczny „ostatni taniec”, mecz honorowy.
Mamy dwie lewice – tę koalicyjną i tę opozycyjną. Dla której stawka jest wyższa?
– Z pewnością z większymi zagrożeniami mierzy się lewica koalicyjna. Po półtora roku w rządzie Tuska trudno dostrzec spektakularny sukces Nowej Lewicy. Nie ma ustawy liberalizującej prawo do przerywania ciąży, nie ma ustawy o związkach partnerskich, program społecznych mieszkań na wynajem jest w powijakach, renta wdowia weszła w dość ograniczonej wersji. W czasie kampanii prezydenckiej dodatkowo rząd, przy sprzeciwie Nowej Lewicy, przyjął ustawę o obniżce składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, w wyniku której 16-17 mln etatowych pracowników płaciłoby więcej na ochronę zdrowia aniżeli 2 mln przedsiębiorców. Bez dobrego wyniku Biejat, bez zaznaczenia swojej odrębności, Lewicy grozi wejście w rolę politycznego wasala Tuska i proszenie o wpuszczenie na listy wyborcze Koalicji Obywatelskiej przy kolejnych wyborach do Sejmu.
W lewicy koalicyjnej mówią wprost, że celem jest niepowtórzenie tragicznych wyników Magdaleny Ogórek z 2015 (2,38 proc.) i Roberta Biedronia z 2020 roku (2,22). Tyle że od wyborów parlamentarnych w 2023 roku ich wyniki wyborcze są coraz gorsze.
– Poprzeczka jest zawieszona bardzo nisko, więc powtórzenie tak złego wyniku byłoby naprawdę katastrofalne. Jest natomiast coś, co na wejściu łączy Ogórek, Biedronia i Biejat. Wszyscy oni byli spoza SLD.
Dobry wynik Zandberga może zrestartować Razem i stworzyć nowy mit założycielski dla lewicy nieeseldowskiej
– Dla klasycznej struktury partyjnej taki kandydat bądź kandydatka to ktoś spoza ich środowiska, dlatego tak w 2015, 2020, jak i 2025 roku w tradycyjnie eseldowskich bastionach ciężko było zobaczyć banery tych kandydatów. Tak jest dla przykładu w moim rodzinnym Nowym Dworze Mazowieckim, dawnym mieście garnizonowym, w którym kiedyś SLD i Aleksander Kwaśniewski totalnie dominowali. Banerów Biejat jest jak na lekarstwo. Jednak wicemarszałkinię Senatu wyróżnia coś szczególnego: jest integralnie socjaldemokratyczna.
– W temacie praw pracowniczych, praw człowieka, państwa dobrobytu, polityki zagranicznej, podejścia do Unii Europejskiej mówi tak, jak powinna – jak książkowa polityczka lewicy.

„Książkowa polityczka lewicy” została rzucona do zadania, którego nikt inny z potencjalnych nowych liderów/liderek Lewicy – m.in. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy Krzysztof Gawkowski – nie chciał się podjąć, wiedząc, że to samobójcza misja.
– Tym gorzej to świadczy o tych, którzy chcą być liderami lewicy w Polsce. Oni wszyscy albo nie chcieli, albo bali się wystartować. Wielu polityków i polityczek tego ugrupwania, którzy sprawują ministerialne funkcje w rządzie, zachowuje się tak, jakby za wszelką cenę chcieli utrzymać swoje teki.
To coś złego? Lepiej być ministrem w rządzie niż zrobić 2 proc. w wyborach prezydenckich.
– Tyle że to jest myślenie krótkoterminowe, świadczące o małych ambicjach i marzeniach. Bo jeśli Gawkowski czy Dziemianowicz-Bąk chcieliby by być w przyszłości prezydentem albo premierką, to już teraz powinni zachowywać się jak Aleksander Kwaśniewski, który w ich wieku nie migał się od startowania.
Biejat, opuszczając partię Razem i startując z rekomendacji Nowej Lewicy, walczy o to, by stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polityczek lewej strony na lata
Wyżej poprzeczki zawiesić im pan już chyba nie mógł.
– Ale taka jest prawda. Na przykładzie Kwaśniewskiego widać, że był to przepis na sukces. Kwaśniewski w 1989 roku przegrał wybory do Senatu, osiągnął 101. wynik na 100 mandatów. Sześć lat później został pierwszym obywatelem RP.
Tylko może tu wcale nie chodzi o ambicje i marzenia liderów i liderek Lewicy, a o twardą partyjną politykę? Może Biejat spłaca u Włodzimierza Czarzastego dług za pozostanie wicemarszałkinią Senatu, mimo rozpadu lewicowej koalicji?
– Na pewno utrata funkcji wicemarszałkini Senatu byłaby dla Biejat problemem, szczególnie że odnajduje się w tej roli – za sprawą znajomości języków obcych reprezentuje Senat podczas wielu formatów międzynarodowych. Zakładam jednak, że nie był to kluczowy argument wyjścia z Razem. Biejat w pewnym momencie miała lepsze wyniki w wyborach wewnętrznych w partii niż Zandberg i pozostała grupa założycieli tej formacji, była twarzą bardziej pragmatycznej polityki. Zakładam, że jako prawdziwa socjaldemokratka nie pała miłością do Donalda Tuska, ale uważała że Razem powinno spróbować wejść do rządu i powalczyć o zmianę systemu od wewnątrz. Jednak tę bitwę przegrała i zdecydowała się na rozstanie z Razem, co musiało być dla niej trudną i osobiście ciężką decyzją.
A może rozpoczyna się już gra o schedę po Biedroniu i Czarzastym? Jesienią tego roku Nowa Lewica ma wybrać nowe władze.
– Obserwując politykę Czarzastego zakładam, że istnieje realny scenariusz, w którym na jesieni znów będzie chciał powalczyć o utrzymanie przewodnictwa w Nowej Lewicy.
Fakt, że nie odcina się od takiej możliwości równie mocno co jeszcze rok temu. Tylko jak wytłumaczyć działaczom, że coraz gorsze wyniki Lewicy w kolejnych wyborach to przepis na lepszą przyszłość?
– Wynik Lewicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego był najgorszym w historii lewicy w III RP. Potrafię jednak założyć, co powie Czarzasty podczas Kongresu w przypadku ubiegania się o ponowny wybór: „Dzięki mnie wróciliśmy do Sejmu w 2019 roku, dzięki mnie wróciliśmy do władzy w 2023 roku, dzięki mnie będziemy mieć najlepszego zawodnika w rozmowach z Tuskiem. To trudna, ale jedyna koalicja, jeśli jej nie utrzymamy, to już za moment wygra PiS z Konfederacją”.
Senyszyn ma swoje prywatne porachunki z Czarzastym. (…) Zaś możliwość zadrwienia z obecnego kierownictwa Nowej Lewicy zapewne daje jej największą satysfakcję
I ludzie to kupią? Taki minimalizm?
– Tu kluczowe jest pytanie, czy Gawkowski, Dziemianowicz-Bąk albo Tomasz Trela są w stanie zaprezentować członkiniom i członkom Nowej Lewicy bardziej porywającą wizję przyszłości i nadzieję, że socjaldemokracja w Polsce ma jeszcze historyczną rolę do odegrania.
Zostawmy Lewicę. O co gra Zandberg? Trudno posądzać go o to, że marzy mu się zostanie prezydentem.
– Zandbergowi na pewno chodzi o dotarcie ze starą, razemową maksymą „Inna polityka jest możliwa” do jak największego grona potencjalnych wyborców. Na tę chwilę poparcie dla jego formacji idzie do góry i nie wykluczone, że w przyszłości zobaczymy wyniki Razem w okolicy 5 proc. To byłaby w pewnym sensie rewolucja, gdyż wejście razemitów do Sejmu w 2019 i 2023 roku było możliwe dzięki taktycznemu sojuszowi z SLD, Wiosną i PPS. Gdyby Razem było w stanie zawalczyć o samodzielne wejście do Sejmu, to wtedy Zandberg mógłby powiedzieć, że wykonał 120 proc. swojego planu.
Nie chodzi tu o pojedynek z Biejat i wyrównanie rachunków za rozłam w partii?
– Gdyby chodziło o pojedynek z Biejat, to wycieczek pod jej adresem byłoby w jego kampanii o wiele więcej. Na tę chwilę bitwa na lewicowość odbywa się nie tyle między Zandbergiem a Biejat, co raczej między ich sztabowcami i zwolennikami w mediach społecznościowych.
– Na pewno start w wyborach prezydenckich Zandberga buduje jego i Razem prestiż, rozpoznawalność, ale nade wszystko daje możliwość zaistnienia w opinii publicznej ideowej i odważnej socjaldemokracji. Tak było w przypadku sprzeciwu wobec obniżenia składki zdrowotnej. To Marcelina Zawisza miała najbardziej płomienne wystąpienie w Sejmie w tej kwestii, a Zandberg jako pierwszy spotkał się z prezydentem Andrzejem Dudą w sprawie zawetowania tej ustawy.
Jeśli Zandberg w wyborach przepadnie, nikt nie będzie zdziwiony. A co, jeśli okaże się najmocniejszym z trójki lewicowych kandydatów?
– Wtedy Razem będzie mogło śmiało mówić: „Jeśli chcecie prawdziwej lewicy w Polsce, to chodźcie z nami!”. I zakładam, że to może wyzwolić podobny efekt jak przy powstaniu Razem w 2015 roku, kiedy część osób zniechęconych do SLD po raz pierwszy zaangażowała się politycznie i partyjnie. Innymi słowy: dobry wynik Zandberga może zrestartować Razem i stworzyć nowy mit założycielski dla lewicy nieeseldowskiej.
Obserwując politykę Czarzastego zakładam, że istnieje realny scenariusz, w którym na jesieni znów będzie chciał powalczyć o utrzymanie przewodnictwa w Nowej Lewicy
Na ile start w wyborach to dla Zandberga karta przetargowa przed 2027 rokiem i wyborami parlamentarnymi?
– W gronie doświadczonych działaczy Nowej Lewicy i Razem można czasem spotkać się z przekazem: „Towarzysze, nie obrażajmy się zbyt mocno, bo w 2027 roku i tak spotkamy się na wspólnych, lewicowych listach do Sejmu”. Ale może być to zbyt anegdotyczne. Gdyby wybory na szefową Lewicy wygrała Dziemianowicz-Bąk, będąca kiedyś w Razem, to niewykluczone, że do takich rozmów dojdzie, ale jeśli wygra ktoś, kto będzie optować za bliższą i taktyczną współpracą z Platformą Obywatelską, to wtedy Razem nie będzie miało wyjścia i będzie musiało wystartować samodzielnie, w o wiele cięższych wyborach do Sejmu.
Zostaje Joanna Senyszyn, najbardziej zaskakująca z trójki lewicowych kandydatów. Wróciła z politycznej emerytury i, jak mówi, startuje w wyborach, bo nie ma na kogo oddać głosu. Gdzie tu logika?
– Senyszyn ma swoje prywatne porachunki z Czarzastym. Gdy powiedziała że chce startować w tych wyborach, wiele osób z otoczenia Czarzastego drwiło z niej. Senyszyn nie tylko udało się zebrać podpisy, w co wielu wątpiło, ale dodatkowo swoim stylem i ironią przyćmiła nawet Krzysztofa Stanowskiego, który chciał być Stańczykiem tych wyborów. Senyszyn trolluje w pewnym sensie Czarzastego, pojawiając się podczas debat wyborczych z widocznym logiem SLD. Logiem, które obecne kierownictwo Lewicy miało chronić, zakładając specjalną fundację. Start pani profesor traktuję zatem jako formę widowiskowego zakończenia kariery politycznej, w typowym dla niej barwnym stylu. Zaś możliwość zadrwienia z obecnego kierownictwa Nowej Lewicy zapewne daje jej największą satysfakcję.
Rozmawał Łukasz Rogojsz