Zacznijmy od rzeczy najważniejszej, czyli przepisów prawa. Art. 26. par. 1 pkt 2 ustawy o Sądzie Najwyższym mówi, że „stwierdzanie ważności wyborów i referendum, a także spraw, w których złożono środki odwoławcze od uchwał Państwowej Komisji Wyborczej” należy do kompetencji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN.
Z kolei art. 244 par. 1 precyzuje, że do stwierdzenia ważności wyborów dochodzi „na podstawie sprawozdania z wyborów przedstawionego przez Państwową Komisję Wyborczą oraz opinii wydanych w wyniku rozpoznania protestów”. – Od decyzji izby nie ma już żadnej drogi odwoławczej – podkreśla w rozmowie z Interią Wojciech Hermeliński, były szef PKW i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego.
Nasz rozmówca podkreśla też, że IKNiSP SN może stwierdzić nieważność wyborów tylko w sytuacji, gdy „merytoryczna zawartość protestów wyborczych, merytoryczna zawartość zarzutów jest zasadna”. Co ważne, nie chodzi o jakiekolwiek protesty. – W protestach można podnosić tylko kwestie związane z głosowaniem i liczeniem głosów. Tymczasem w większości protestów wskazywane jest naruszenie równości w trakcie kampanii, a to nie jest brane pod uwagę przez sędziów – precyzuje sędzia Hermeliński.
Dodaje też drugie kryterium dotyczące protestów, które decyduje o tym, czy mogą one stanowić podstawę do unieważnienia wyniku wyborów. – To muszą być protesty dotyczące skali ogólnokrajowej, a nie lokalnej czy zwłaszcza jednostkowej. Jeżeli członkowie izby dojdą do wniosku, że nawarstwienie zarzutów zawartych w protestach ma tak istotne znaczenie, że przekracza dopuszczalną granicę, wtedy sąd uzna, że wybory są nieważne – konkluduje były szef PKW.
Wybory prezydenckie 2025. Gordyjski węzeł prawny, którego nie przecięto
Tyle litera prawa, bo w grę wchodzi także twarda, partyjna polityka. Organ odpowiadający za stwierdzenie ważności wyborów, czyli IKNiSP SN, budzi ogromne emocje. W ocenie wielu prawników w Polsce, a także w myśl orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, wspomniana izba została powołana z naruszeniem obowiązujących przepisów, przez co nie może być uznawana za sąd.
Odpowiadający za reformę Sądu Najwyższego politycy Prawa i Sprawiedliwość kategorycznie się z tą oceną nie zgadzają i uznają legitymację izby do działania. Z kolei obecny obóz władzy, nie mogąc liczyć na poparcie prezydenta Andrzeja Dudy, nie jest w stanie zmienić obowiązujących przepisów o Sądzie Najwyższym. Efektem jest polityczny impas i dualizm prawny – izba co prawda funkcjonuje, ale rządzący jej nie uznają, a wydawane przez nią wyroki uznają wybiórczo, czego doświadczyliśmy przy okazji rozstrzygania losów mandatów poselskich Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika czy przyszłości subwencji dla PiS-u.
Dlatego pod koniec ubiegłego roku Szymon Hołownia wyszedł z propozycją zmian w prawie. Celem było bezsporne rozstrzygnięcie o ważności wyborów prezydenckich. W zamyśle marszałka Sejmu miałyby się tym zajmować Izba Cywilna, Izba Karna oraz Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Chodziło o to, żeby decyzję podejmowali sędziowie, co do statusu których nie ma żadnych wątpliwości prawnych.
Jakby mnie pan zapytał pół roku temu, czy ktoś może podważyć wynik wyborów, to powiedziałbym, że absolutnie nie dopuszczam takiej możliwości. Tylko ostatnie czasy w polskiej polityce pokazały, niestety, że nasza wyobraźnia musi się bardzo poszerzyć. (…) Znaleźliśmy się w miejscu, w którym jeszcze nie byliśmy
Ostatecznie propozycja marszałka ewoluowała, a jej ostateczną formą była przyjęta przez Sejm pod koniec stycznia tzw. ustawa incydentalna. Dokument zakładał, że decyzję o ważności tegorocznych wyborów prezydenckich wyda skład 15 sędziów Sądu Najwyższego z najdłuższym stażem. Ponadto, protesty wyborcze oraz sprawy, w których odwołano się od uchwał Państwowej Komisji Wyborczej miał rozpatrywać trzyosobowy skład sędziowski, losowany spośród wspomnianych 15 sędziów. Rzecz w tym, że ustawę zawetował prezydent Andrzej Duda, więc problem legitymizacji organu orzekającego o ważności wyborów prezydenckich nie został rozwiązany.
Wybory prezydenckie 2025. Marszałek głową państwa? Tak, ale tymczasowo
Pod koniec skrajnie ostrej i spolaryzowanej kampanii prezydenckiej ponownie w debacie publicznej pojawiły się głosy o tym, czy wobec takich emocji i tak wielkiej stawki głosowania obie strony uznają jego wynik w razie porażki. Gdyby się tak nie stało, uruchomiłoby to cały łańcuch wydarzeń.
W przypadku hipotetycznego nieuznania ważności wyborów przez IKNiSP SN, obowiązki głowy państwa przejąłby tymczasowo marszałek Sejmu. W ciągu 14 dni musiałby ogłosić nowy termin wyborów prezydenckich, a samo głosowanie musiałoby się odbyć w ciągu 60 dni od dnia ogłoszenia.
W międzyczasie marszałek Sejmu dysponowałby wszystkimi kompetencjami prezydenta z wyłączeniem tej do rozwiązania parlamentu. W teorii Sejm i Senat mogłyby zatem raz jeszcze przegłosować tzw. ustawę incydentalną, którą Hołownia by podpisał, a o ważności nowych wyborów prezydenckich zdecydowałoby już gremium 15 sędziów Sądu Najwyższego z najdłuższym stażem.
Tu odniesienie do jednej z pojawiających się w przestrzeni publicznej teorii spiskowych, wedle której rządzący nie mogliby nie uznać ważności wyborów stwierdzonej przez Sąd Najwyższy w razie wygranej Karola Nawrockiego. Jak mówi sędzia Wojciech Hermeliński, w takiej sytuacji rządzący nie mieliby żadnych narzędzi prawnych do uargumentowania i wyegzekwowania swoich racji.
Wybory prezydenckie 2025. „Znaleźliśmy się w miejscu, w którym jeszcze nie byliśmy”
W ostatniej dekadzie prawo niejednokrotnie ustępowało jednak miejsca woli politycznej i było naginane w drodze od osiągnięcia określonych celów. Przy tak brutalnej i bezpardonowej kampanii jak ta obecna, kluczowe jest więc pytanie właśnie o wolę polityczną. Do uznania ważności wyborów albo podważenia ich wyniku. Zapytaliśmy o to w obu rywalizujących w wyborczej dogrywce obozach politycznych.

– Nigdy nie było takiego tematu. Nie wyobrażamy sobie takiej sytuacji. Jeśli wygra Nawrocki, to wygra, trudno. Na chwilę obecną nie widzimy żadnych podstaw do podważania wyniku wyborów – twierdzi jeden ze sztabowców Rafała Trzaskowskiego. Jak dodaje, tego samego spodziewa się po drugiej stronie: – Zakładam, że do czegoś takiego nie dojdzie. Nie zdobędą się na to, jeśli to my wygramy wybory. Nie ma takiej opcji.
Mówi doświadczony polityk Platformy: – Mamy łże-izbę Sądu Najwyższego, ale nie słyszałem po naszej stronie nawet pół poważnego głosu, że to miałaby być przeszkoda w uznaniu wyniku wyborów. Z tą samą łże-izbą przejechaliśmy już przez kilka wyborów, ze zwycięskimi dla nas wyborami z października 2023 roku na czele. Czym innym jest kwestionowanie legalności wyboru i działalności samej izby, a czym innym podważanie wyniku wyborów.
Pytani o to samo ważni politycy PiS-u przed udzieleniem odpowiedzi wskazują, że granice tego, co w polskiej polityce jest wyobrażalne, mocno w ostatnich miesiącach się przesunęły. Jeden z naszych rozmówców przytacza przykład unieważnionych wyborów prezydenckich w Rumunii, niewyjaśnionego zagranicznego wsparcia dla Rafała Trzaskowskiego, o którym pisali dziennikarze Wirtualnej Polski, czy oskarżeniach NASK o to, że w kampanii Karola Nawrockiego widać rosyjskie wpływy.
Nigdy nie było takiego tematu. Nie wyobrażamy sobie takiej sytuacji. Jeśli wygra Nawrocki, to wygra, trudno. Na chwilę obecną nie widzimy żadnych podstaw do podważania wyniku wyborów
– Jakby mnie pan zapytał pół roku temu, czy ktoś może podważyć wynik wyborów, to powiedziałbym, że absolutnie nie dopuszczam takiej możliwości – mówi Interii jeden z posłów PiS-u. Szybko dodaje jednak: – Tylko ostatnie czasy w polskiej polityce pokazały, niestety, że nasza wyobraźnia musi się bardzo poszerzyć. Dlatego jeśli zapytałby mnie pan, czy dam sobie za to uciąć rękę, to… szkoda byłoby ręki. Znaleźliśmy się w miejscu, w którym jeszcze nie byliśmy.
Inny z naszych rozmówców z PiS-u przypomina wypowiedzi marszałka Sejmu Szymona Hołowni o tym, że w razie nieuznania ważności wyborów to on zostałby tymczasowo głową państwa. – Ostatnio te głosy nie były powtarzane i dlatego mam nadzieję, że i po naszej, i po drugiej stronie zwycięży jednak duch propaństwowości, a wynik wyborów zostanie uszanowany. Ja nie mam w sobie poważnej obawy, że będzie inaczej. Na razie nic na to nie wskazuje – uspokaja ważny polityk z Nowogrodzkiej.
Podkreśla przy tym, że kwestia stwierdzania ważności wyborów to jeden z ostatnich bastionów polskiej demokracji, które nadal respektuje każda ze stron sporu politycznego. – Wiele z tych bastionów polskiej demokracji ostatnio zniszczono. Ten jest ostatni albo jeden z ostatnich. Jeślibyśmy go zniszczyli, to w zasadzie możemy już w ogóle zrezygnować z wyborów, bo to nie będzie mieć sensu – ocenia polityk. I przestrzega: – Zniszczenie tego bastionu doprowadziłoby do wyjścia ludzi na ulice i groziłoby wojną domową. Dlatego myślę i mam nadzieję, że żadna ze stron się na to nie zdecyduje.
Wybory prezydenckie 2025. Rafał Trzaskowski kontra Karol Nawrocki. Kiedy druga tura?
Pierwsza tura wyborów prezydenckich nie przyniosła rozstrzygnięcia. Konieczne jest zatem ponowne głosowanie, które odbędzie się 1 czerwca.
W drugiej rundzie walki o fotel prezydencki zmierzą się Rafał Trzaskowski (kandydat KO) i Karol Nawrocki (kandydat wspierany przez PiS). W pierwszej turze Trzaskowski zdobył 31,36 proc. głosów, a Nawrocki 29,54 proc.
Najnowsze informacje o wynikach i przebiegu głosowania publikujemy w naszym raporcie specjalnym – Wybory prezydenckie 2025.