Powiedzieć, że sytuacja w Koalicji 15 Października jest obecnie napięta, to nic nie powiedzieć. Wygrana Karola Nawrockiego z Rafałem Trzaskowskim oznacza, że przez najbliższe ponad dwa lata rząd Donalda Tuska będzie codziennie walczyć o przetrwanie. W sytuacji, w której obóz władzy nie jest w stanie przeprowadzić żadnej gruntownej reformy ani zrealizować żadnej kluczowej obietnicy wyborczej – trudno zakładać, że nowy prezydent pozwoli im zrobić coś, na czym mogliby się politycznie zbudować – rząd będzie raczej zarządzać, niż rządzić.
Do tego dochodzi jeszcze konieczność obrony większości w Sejmie, która wcale nie jest przytłaczająca. Wynosi zaledwie 12 mandatów, ponieważ po przejściu Razem do opozycji Koalicja 15 Października dysponuje w izbie niższej parlamentu 242 „szablami”. Będące na fali Prawo i Sprawiedliwość z pewnością będzie tę większość testować, kusząc poszczególnych posłów i posłanki do przejścia na drugą stronę.
Tusk jest świadomy powagi sytuacji i czyhających na jego rząd zagrożeń. Dlatego już w powyborczy poniedziałek zareagował i wygłosił kilkuminutowe orędzie do narodu. Zapewnił w nim m.in., że rząd nie zamierza się poddawać mimo trudnej sytuacji i dołoży wszelkich starań ze swojej strony, żeby zrealizować to, na co umówił się z Polakami.
– Ruszymy z robotą, bez względu na okoliczności, bo po to zostaliśmy wybrani. Będziemy przedkładać gotowe już projekty ustaw, ale jeśli trzeba, będziemy rządzić i podejmować decyzje, także przy próbującym blokować dobre zmiany prezydencie. Doświadczenie już mamy – zapewnił Tusk. Premier zapowiedział, że jego gabinet jest otwarty na współpracę z nowym prezydentem, ale jest również przygotowany na wariant znacznie mniej optymistyczny. – Plan awaryjny, zakładający trudną kohabitację, jest przygotowany – podkreślił.
Zapowiedź Tuska nie opisuje jednak wszystkiego, o czym mniej lub bardziej otwarcie spekuluje się w koalicji rządzącej. Scenariuszy jest znacznie więcej. I nie są to scenariusze pozytywne dla obozu władzy.
Donald Tusk po wyborach. Scenariusz pierwszy: Wotum zaufania
Na pierwszy plan wybija się to, o czym sam Donald Tusk powiedział we wspomnianym wystąpieniu. Chodzi o uzyskanie wotum zaufania dla rządu. Głosowanie w tej sprawie zostało już zaplanowane na środę 11 czerwca.
W co gra Tusk? Stosuje jeden ze swoich ulubionych politycznych manewrów, czyli tzw. ucieczkę do przodu. Zdaje sobie sprawę, że dla rządu nadchodzą trudne czasy, a jego polityczny Nemezis czyha na chwilę słabości, żeby rozbić Koalicję 15 Października. Uzyskanie wotum zaufania ma pokazać, że w parlamencie to wciąż Tusk rozdaje karty. Ma też związać ręce koalicjantom tak, żeby ci nie próbowali żadnej wolty.
PiS na bank będzie próbowało teraz rozmontować koalicję, bo są w srogim uderzeniu, udało im się coś wielkiego, mają znowu prezydenta
– Donald wie, że to jest jeszcze moment, gdy wszyscy są w szoku, więc karnie zagłosują. Dlatego tak mu zależało, żeby przeprowadzić głosowanie nad wotum zaufania jak najszybciej. Chce złapać koalicjantów w pułapkę: poparliście ten rząd już po porażce Rafała, więc nie możecie zdradzić, bo się zeszmacicie – dosadnie komentuje ruch Tuska doświadczony polityk Platformy.
Tajemnicą poliszynela jest bowiem to, że PiS wykorzysta każdą okazję do przeciągnięcia na swoją stronę posłów i posłanek z Koalicji 15 Października. Do zdobycia większości w Sejmie brakuje PiS-owi, Konfederacji i przystawkom tylko i aż 13 „szabel”. Teoretycznie to sporo, ale kiedy notowania partii koalicyjnych zaczną jeszcze mocniej pikować, a termin wyborów parlamentarnych majaczyć na horyzoncie, koalicjanci mogą przedłożyć własny polityczny interes nad interes rządu. A jeśli nie koalicjanci, to poszczególni posłowie i posłanki.
Z rozmów Interii wynika, że Koalicja Obywatelska najmocniej obawia się o lojalność Polski 2050. – Sklep z posłami jest u Hołowni – obrazowo opisuje sytuację jeden z polityków KO. – To są w większości „świeżaki”, poza tym część z nich ma też prawicowe poglądy. Łatwo będzie ich kupić. To nie są gracze wagi ciężkiej. Widzą, co się dzieje, jakie poparcie ma Hołownia, więc zaraz zaczną kombinować, co zrobić, żeby utrzymać się w Sejmie – analizuje nasz rozmówca.
Scenariusz drugi: Rekonstrukcja rządu
Pomysł z wotum zaufania nieco przykrył wcześniejszą koncepcję Donalda Tuska, czyli rekonstrukcję rządu. Premier zapowiadał, że dojdzie do niej po wyborach prezydenckich. Pozostawało pytanie o skalę zmian. Ta miała być zależna w dużej mierze właśnie od tego, czy Koalicja 15 Października będzie mieć w Pałacu Prezydenckim partnera czy rywala.
Rzecz w tym, że rekonstrukcja rządu wywołuje bardzo sprzeczne emocje wśród koalicjantów. Tusk widzi w niej szansę na nowe otwarcie i przejęcie inicjatywy przed polityczną jesienią. Koalicjanci obawiają się natomiast tego, że premier zechce okroić ich strefy wpływów, a także – sam przyznał to majowym wywiadzie dla TVP Info – renegocjować umowę koalicyjną. O ile przy wygranej Rafała Trzaskowskiego to Tusk miałby w rękach mocniejsze karty, o tyle wobec jego porażki PSL, Polska 2050 i Lewica nie zamierzają ustępować.

– My uważamy, że ci ministrowie, których delegowaliśmy do rządu, dobrze pełnią swoje funkcje. Oczywiście trzeba czasem popracować nad komunikacją tego, co robią, bo robią bardzo dużo rzeczy, tylko nie zawsze może we właściwy sposób to jest komunikowane, odpowiednio intensywnie – tak do pomysłu rekonstrukcji odniósł się marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Z kolei Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister cyfryzacji, zapowiedział, że rozmowy na temat zmian w rządzie nie odbędą się w najbliższych tygodniach.
Mówi polityk Koalicji Obywatelskiej: – Rekonstrukcja była fajnym pomysłem w przypadku wygranej. Wtedy można by się bawić tą szachownicą. W sytuacji, gdy przegraliśmy prezydenta, Donald nie może bawić się szachownicą, bo zaraz mu się koalicja rozjedzie i skończy się przedterminowymi wyborami.
Donald chce złapać koalicjantów w pułapkę: poparliście ten rząd już po porażce Rafała, więc nie możecie zdradzić, bo się zeszmacicie
„Rzeczpospolita” informuje natomiast, że do rekonstrukcji ma dojść w sierpniu, już po zaprzysiężeniu Karola Nawrockiego na urząd prezydenta. Skala zmian ma być poważna i dotyczyć nawet ośmiu ministerstw. Zwłaszcza tych, które powstały po wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Premier ma brać pod uwagę m.in. stworzenie gospodarczego super resortu, a także połączenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z Ministerstwem Edukacji Narodowej.
Scenariusz trzeci: Wymiana premiera
O tym, że mniejsi koalicjanci wcale nie zamierzają chować głowy w piasek i bezwarunkowo wykonywać poleceń Donalda Tuska, świadczy rozkręcająca się dyskusja o możliwej wymianie premiera. Temat podsycają politycy PSL, zwłaszcza poseł Marek Sawicki, wicemarszałek Senatu Michał Kamiński oraz wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski.
– Uważam, że jeśli Tusk chce wotum zaufania dla rządu, to niech zaproponuje konstruktywne wotum nieufności i zmieni premiera. To będzie jakieś normalne podejście, bo ja uważam, że niestety po powrocie z Brukseli Tusk nie nadąża za sytuacją – ocenił Sawicki w rozmowie z serwisem wPolityce. Wbił też Tuskowi wyraźną szpilę: – Każdemu politykowi, który był w Brukseli, wydaje się, że pracować nie trzeba, a pieniądze same z nieba kapią. Niestety to lenistwo Tuska i brak zainteresowania pracami rządu było cały czas widoczne.
Nowy premier miałby przede wszystkim zapewnić chociaż cień szansy na współpracę z Pałacem Prezydenckim. To natomiast miałoby nieco podreperować szanse Koalicji 15 Października w kontekście wyborów w 2027 roku. Kto zatem miałby zastąpić Tuska? Tu zaskoczenia wielkiego nie ma. – Jeżeli miałaby być jakakolwiek wymiana premiera, to stawiałabym na Władysława Kosiniaka-Kamysza – przyznał na antenie Radia Zet wicemarszałek Zgorzelski.
W Platformie nikt jednak nie wierzy w wariant z wymianą premiera. Po pierwsze, bo sam Tusk nigdy się na to nie zgodzi. W ocenie naszych rozmówców z partii szef rządu uważa walkę z PiS-em za swoją dziejową misję i jest przekonany, że obecnie nikt nie podoła zadaniu lepiej od niego. Poza tym nie zamierza kończyć swojej politycznej kariery, wywieszając białą flagę. Po drugie, oddanie fotela premiera oznaczałoby kapitulację Koalicji Obywatelskiej, zdecydowanie największej i najsilniejszej partii w obozie władzy. Gdyby jeszcze zamiana okazała się sukcesem, polityczna przyszłość KO rysowałaby się w czarnych barwach.
Wyniki wyborów prezydenckich. Scenariusz czwarty: Rozłam w koalicji
Jednym z fundamentalnych pytań, podnoszonych po wygranej Karola Nawrockiego, jest: czy Koalicja 15 Października dotrwa do końca kadencji. W obozie władzy prawie nikt nie dałby sobie dzisiaj za to uciąć ręki.
Sytuacja jest bardzo napięta. Porażka Rafała Trzaskowskiego oznacza, że rządzący będą mieć gigantyczne problemy z realizacją swojego programu. Ryzykiem jest rosnąca frustracja społeczna, która może odbić się w następnych wyborach. Coraz więcej sondaży już dzisiaj nie daje mniejszym koalicjantom miejsca w parlamencie przyszłej kadencji. Wniosek jest więc prosty: nikt nie będzie umierać za rząd ani tym bardziej za Donalda Tuska.
Politycy Koalicji Obywatelskiej najbardziej obawiają się lojalności posłów i posłanek Polski 2050, o czym napisaliśmy powyżej. Dużo więcej wiary pokładają w PSL. – Ludzie Hołowni mają jeszcze jakąś drogę ucieczki, bo PiS będzie starało się ich pojedynczo wybierać. Co innego PSL. Oni pierwszy raz w historii są w sytuacji bez wyjścia na scenie politycznej, są niepotrzebni – mówi Interii doświadczony sztabowiec Platformy.
Inny z naszych rozmówców z obozu władzy podkreśla, że zwrot PSL w stronę PiS-u również nie wchodzi w grę. – Ludowcy byli najbardziej niszczoną przez PiS partią w ciągu ostatniej dekady. PSL chce żyć, chce przetrwać, a jeżeli zaangażuje się w jakikolwiek sposób w koalicję z PiS-em, to najstarsza partia w Polsce zniknie w pół roku. Oni doskonale o tym wiedzą. Poziom nienawiści do PiS-u jest w PSL wystarczająco wysoki, żeby nie martwić się o PSL – słyszymy.
Rekonstrukcja była fajnym pomysłem w przypadku wygranej. Wtedy można by się bawić tą szachownicą. W sytuacji, gdy przegraliśmy prezydenta, Donald nie może bawić się szachownicą, bo zaraz mu się koalicja rozjedzie i skończy się przedterminowymi wyborami
Największe pole manewru ma dzisiaj Lewica. Chociaż jej sytuacja również wygląda nieciekawie – rozwód z Razem, sondaże na granicy progu wyborczego, majaczące na horyzoncie wybory władz Nowej Lewicy. Do tego prezydent Nawrocki, który jest gwarantem tego, że żadne fundamentalne dla Lewicy sprawy obyczajowe i prawno-człowiecze nie zostaną zrealizowane.
Mimo tego w Koalicji Obywatelskiej uważają, że to Lewica ma „najlepszą sytuację, o ile będzie potrafiła to rozegrać”. – Mają największe pole manewru. Wiedzą, że mamy razem jako koalicja około 48 proc. poparcia i ono topnieje, a nie rośnie. Mogą wyjść z rządu i do wyborów budować się w kontrze tak do Tuska, jak i do rządu – analizuje jeden z naszych rozmówców.
Scenariusz piąty: przedterminowe wybory
Pytanie o wotum zaufania politycy koalicji rządzącej są bardzo spokojni. Tusk nie zdecydowałby się na ten krok, gdyby miał choć cień wątpliwości. Tylko co dalej? Tu politycy, z którymi rozmawiała Interia, nie mają w sobie aż tyle optymizmu. Dość zgodnie przyznają, że formacja Jarosława Kaczyńskiego nie będzie zasypiać gruszek w popiele i zechce obalić rząd jeszcze przed wyborami w 2027 roku. Powód: chociażby chęć zatrzymania rozliczeń i możliwych skazań ludzi z poprzedniej ekipy, a także pokazywania przez rządzących opinii publicznej rzeczy, które mogłyby kompromitować PiS.
– PiS na bank będzie próbowało teraz rozmontować koalicję, bo są w srogim uderzeniu, udało im się coś wielkiego, mają znowu prezydenta – słyszymy od jednego z polityków KO. – Pierwsza szansa na wywrócenie tego rządu jest za nieco ponad pół roku, przy okazji głosowania nad budżetem na 2026 rok – dodaje inny z naszych rozmówców z obozu władzy.
Jeszcze w kampanii prezydenckiej dyskutowany publicznie był wariant z rozpisaniem przedterminowych wyborów przez samą koalicję rządzącą. Wówczas politycy z rządu i okolic mówili wprost: sami nie mamy możliwości skrócenia kadencji Sejmu, musiałaby nas w tym poprzeć nie tylko Konfederacja, ale także część posłów PiS-u. I mieli rację, bo Koalicja 15 Października dysponuje w Sejmie 242 mandatami, a do rozwiązania parlamentu potrzebne jest ich co najmniej 307 (większość kwalifikowana dwóch trzecich).
Kilka tygodni temu politycy z rządu mówili Interii, że ani Konfederacja, ani PiS nie mają interesu w skracaniu kadencji Sejmu w razie porażki Rafała Trzaskowskiego. Zamiast tego mogą pozwolić się wykrwawiać rządowi i patrzeć, jak wobec braku reform i realizacji programu topnieje poparcie dla partii koalicyjnych. Dzisiaj nie są już tak pewni tego, że PiS i Konfederacja nie poparłyby przedterminowych wyborów. Jak mówią nasi rozmówcy: PiS jest w uderzeniu i mógłby zechcieć zagrać o pełną pulę już teraz.