Narażę się tym, którzy mają Formułę 1 we krwi, ale przyznaję, że ja takowej nie mam. Co więcej. Ja nie mam nawet prawa jazdy, a prowadzenie pojazdu – od ponad 35 lat – po prostu pozostawiam innym.

Pocieszające jest jednak to, że na szczęście ten tekst nie będzie o mnie.

Zajmując się zawodowo sportem, również F1 było miejscem, do którego wielokrotnie zaglądałem. Jeszcze będąc dzieckiem, kochając się w czerwieni Ferrari i legendzie Michaela Schumachera. A kiedy pojawił się Robert Kubica, już nie tylko samo oglądanie, ale rozumienie wyścigów – postawiłem sobie za punkt honoru. Co z czasem, z tygodnia na tydzień, okazało się być wyjątkowo wciągające.

Belgijskie szaleństwo cenowe F1 kontra całkiem przystępna Kolonia

Obecność krakowianina wśród najlepszych kierowców na świecie odcisnęła piętno na dziejach polskiego sportu. Spoglądając szerzej na przebogatą historię F1, to był jednak raczej czasowy akcent, aniżeli dzieje trwające dekady. Do takowego akcentu zawsze miło jest powrócić, ale chcąc nie chcąc – erę Kubicy właśnie w tym szczególnym gronie – trzeba potraktować w kategoriach przepięknej, ale przeszłości. Życząc sobie po cichu, żeby na pohybel rzeczywistości motosportu w Polsce, pojawiły się kolejne takie postaci, tak wyjątkowe, utalentowane i przede wszystkim zdeterminowane – co pan Robert pokazuje nawet w 2025 roku wygrywając słynny wyścig Le Mans.

Dlaczego wybór debiutu na F1 padł akurat na Belgię? Wymieszały się argumenty cenowe (mniej więcej środek stawki GP pod tym względem), historyczne (o tym za chwilę), aż w końcu typowo geograficzne. Z istotną adnotacją. Jak łatwo można się domyślić, weekend F1 w samym Spa czy jego belgijskich okolicach, zamykał się w kwotach – w przeliczeniu na złotówki – dwucyfrowych. Mowa o samym noclegu. Dużo to i mało, w zależności od zasobności portfela, do którego nikomu nie mam tu zamiaru zaglądać.

Skoro jednak można było przy okazji zagranicznego wyjazdu (docelowo prezent dla szanownego teścia Marka, miłośnika F1) zahaczyć o jeszcze jeden kraj, dodatkowo całkiem przyjemne miasto, położone niedaleko docelowego toru, to czemu nie?

Wybór padł na Niemcy, konkretnie Kolonię. Ze słynną wizytówką miasta, gotycką katedrą (Kölner Dom), muzeum czekolady (Imhoff-Schokoladenmuseum), czy wreszcie płynącym przez miasto Renem. Nadrenia Północna-Westfalia da się lubić. A z liczącą ponad milion mieszkańców Kolonią, to kierunek godny polecenia. Dla fanów F1 to też dobry wybór, bo finansowo realia były normalne – a nie podbite aurą szaleństwa Grand Prix – plus odległość od niemieckiego miasta do Spa zamykała się w 1,5 godziny drogi autostradą. Gdzie tak naprawdę nieodczuwalne jest, że Niemcy zamieniasz na Belgię i choć trasa prowadzi przez dziwnie znajomo brzmiącą trasę A4, to zapewniam, że pasów do jazdy jest więcej niż w polskim, dwupasmowym standardzie, rodem z południowej części kraju.

Spa-Francorchamps – tor z ogromną historią, również tą tragiczną

Pierwsze zawody na torze Spa-Francorchamps zostały rozegrane w 1922 roku. Gdyby szukać za to premierowej imprezy rangi Grand Prix, na belgijskim torze rozegrana została trzy lata później, tj. 1925. Nie było takiego planu, ale pojawienie się w tym miejscu akurat na stulecie od tamtego wydarzenia, dodawało dodatkowej rangi. W uzupełnieniu, z dziennikarsko-kronikarskiego obowiązku, sto lat temu na torze Spa-Francorchamps zwyciężył Antonio Ascari, prowadząc Alfę Romeo. Wówczas była to rywalizacja nazywana Mistrzostwami Świata Konstruktorów AIACR.

Ascari zginął niespełna miesiąc później podczas Grand Prix Francji na torze Autodrome de Linas-Montlhéry. Niestety śmierć i groźne wydarzenia na belgijskim torze to również nieodłączny element ponad stuletniej historii tego jednego z „dinozaurów” F1. A ściganie już typowo „formułowe”, to równe 75 lat w tym miejscu.

W kalendarzu Grand Prix pozostały już tylko cztery tak klasyczne tory: brytyjski Silverstone, monakijski Circuit de Monaco, włoski Autodromo Nazionale di Monza i właśnie belgijski Spa-Francorchamps. Aż trudno uwierzyć, ale przed laty i tak najdłuższy tor w cyklu GP liczył… dwa razy więcej kilometrów swojej długości. Wiązało się to z faktem prowadzenia trasy przez malutkie mieściny, okalające główną arenę zmagań. W dzisiejszy realiach można ten teren przejechać własnym autem, co dodatkowo dodaje niesamowitego klimatu. Pokazując przy tym, jak niebezpieczne były wyścigowe realia w dawnych czasach. Wąskie dróżki prowadzące między budynkami, ryzykowne przewyższenia, po prostu coś wręcz niewyobrażalnego.

To właśnie tu, podczas belgijskiego Grand Prix, doszło do jednego z najtragiczniejszych weekendów w dziejach F1. W 1960 roku podczas wyścigu zginęło dwóch kierowców. Najpierw na 20. okrążeniu życie stracił Chris Bristow, tracąc panowanie nad samochodem w Malmedy (miejscowość obok, ówczesny rejon toru). Kierowca uderzył w ponad metrowy nasyp, po czym wypadł z bolidu i wylądował na drucie kolczastym, który pozbawił go głowy. Pięć okrążeń dalej, podczas tego samego wyścigu, zginął Alan Stacey. W jego przypadku doszło do tragicznego w skutkach uderzenia w twarz przez nadlatującego ptaka, koło Masty (również ówczesny rejon starego toru). Kierowca stracił panowanie nad maszyną i ogromną prędkością wypadł z trasy, lądując w polu. Tam jego auto zapaliło się, a Stacey uwięziony w aucie, spłonął żywcem.

W 1992 roku legendarny Ayrton Senna uratował za to życie na torze Spa-Francorchamps jednemu ze swoich konkurentów. Brazylijczyk, którego podobiznę bez trudno odnalazłem na kilku koszulkach nieco starszych kibiców będących na belgijskim GP, rzucił się na pomoc Erikowi Comasowi podczas kwalifikacji. Uratowany przyznał, że tylko natychmiastowe wsparcie od Senny, uratowało mu życie. Brazylijczyk wygrywał zresztą aż pięciokrotnie na torze w Belgii.

Takim samym wynikiem może się pochwalić nadal jeżdżący Lewis Hamilton, obecnie kierowca Ferrari. Rekordzista jest za to sześciokrotny triumfator GP Belgii Michael Schumacher, przed laty absolutny dominator we włoskim, czerwonym zespole. Co więcej, Niemiec debiutował właśnie na torze Spa-Francorchamps w F1, a w 1992 zanotował tu swoje premierowe zwycięstwo w GP. Jak głosi legenda, Schumacher tor Spa-Francorchamps poznawał początkowo jadąc po nim… na rowerze, jeszcze w roli zupełnie nieznanego szerzej publiczności żółtodzioba. Tak właśnie późniejszy wielki mistrz poznawał tajniki tego szczególnego dla siebie miejsca.

Bilans wspomnianych tragedii w Belgii niestety, pomimo skrócenia toru i gruntownego zabezpieczenia, nadal się zwiększa. W 2023 roku podczas rywalizacji w Formule Regional European Championship by Alpine doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Rywalizacja odbywała się przy obfitych opadach deszczu. Bolid, który prowadził Dilano van’t Hoff obróciło, a przy minimalnej widoczności, w maszynę Holendra ze sporą prędkością wjechał Adam Fitzgerald. Tego pierwszego, mającego zaledwie 18 lat, nie udało się uratować.

Cztery lata wcześniej życie stracił na torze Spa-Francorchamps za to Anthoine Hubert, w rywalizacji kierowców w Formule 2.

Prawie 400 tysięcy kibiców i święto F1 w Belgii. To wyjątkowe miejsce!

Rok 2025 okazał się być ponownie wymagającym w kontekście warunków atmosferycznych w belgijskim kurorcie. Nazwa Spa to nie przypadek, jest tu bowiem wyjątkowy mikroklimat – którego sławne nazewnictwo wywodzi się właśnie stąd i wykorzystywane jest praktycznie na całym świecie. Urok toru Spa-Francorchamps tkwi jednak w tym, że skoro mowa o mikroklimacie, to na tak dużym terenie w jednej części będzie świeciło słońce, a w drugiej będzie tęga ulewa. A zmiany pogodowe następują praktycznie co kilkanaście minut, ze skrajności w skrajność.

Tak właśnie było w niedzielę 27 lipca. Choć będąc na miejscu, można odnieść wrażenie, że nawet ulewny deszcz niewielu przeszkadza. Mając bilety do tzw. brązowej strefy, trzeba było – akurat w naszym przypadku – przejechać trasę z parkingu w Malmedy, z którego kibiców do lokalizacji dowożą już bezpośrednio autobusy. Tu miła niespodzianka, choć ludzi było mnóstwo, oczekiwanie i sam przejazd, nie odbył się w scenariuszu pt. „Ciasnota poprawiona korkiem”. Służby odpowiednio zarządzały tłumem, mając już wiele lat doświadczeń, co do organizacji tego typu wydarzeń.

A warto zauważyć, że tegoroczna frekwencja była rekordowa. Łącznie przez kilka dni na terenie Spa-Francorchamps pojawiło się aż 389 tysięcy osób, co jest o 9 tysięcy lepszym wynikiem od rekordu z poprzedniego roku. Lepsze w obecnym sezonie pod względem frekwencyjnym są tylko GP Wielkiej Brytanii (500 tys.) i GP Australii (465 tys.) – co pokazuje, o jakiej skali zainteresowania i wyjątkowości mowa.

Warto również zauważyć, że choć liczba 110 tysięcy w trakcie niedzielnego wyścigu na ternie całego obiektu, brzmi bardzo poważnie, to nie było mowy o tłoku. No, może jedynie przy ogrodzeniu okalającym obiekt, gdzie każdy szukał jakiegoś miejsca, żeby wcisnąć wzrok i móc dostrzec wyczekiwany bolid, słysząc chwilę wcześniej jego ryczący silnik.

Stałym, ale nadal ujmującym obrazkiem są również najwierniejsi fani, którzy spędzają na terenie – w tym wypadku toru Spa-Francorchamps – kilka ładnych dni, np. na krzesełkach wędkarskich, przyniesionych pod pachą. Co bardziej zorganizowani znajdowali również miejsca na wzniesieniach okalających obiekt od strony lasu. Przepiękne drzewa dodawały nie tylko uroku czy chroniły przed ulewnym deszczem (wiem, bo sam korzystałem!), ale też stanowiły bardzo dobry punkt obserwacyjny rywalizacji F1 dla największych śmiałków.

Tegoroczny wyścig był popisem dwóch postaci. Z jednej strony triumfator, Oscar Piastri, którzy zapewnił wraz z drugim na mecie Lando Norrisem – trzecie z rzędu podwójne zwycięstwo McLarenowi. „Pomarańczowi” zdominowali rywalizację w F1, najczęściej pokazując konkurentom tylko swoje plecy.

Kierowcą wyścigu mianowano za to Lewisa Hamiltona. Choć Brytyjczyk zajął dopiero siódme miejsce, po fatalnych kwalifikacjach. Hamilton startował zresztą z alei serwisowej z powodu zmiany silnika. Dokonał zatem spektakularnego odwrotu złej karty w Belgii, potwierdzając, że na torze Spa-Francorchamps czuje się wyjątkowo dobrze.

Największa dramaturgia miała za to miejsce… jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji. Zanim kierowcy ruszyli do walki na 44. kółkach, pod znakiem zapytania stało to, czy wyścig tak naprawdę ruszy. Opady deszczu sprawiły, że tor był bardzo mokry, a po tzw. okrążeniu formującym przerwano jazdę ze względu na bardzo słabą widoczność.

Mając w pamięci wiele tragicznych zdarzeń, trudno się było dziwić wyjątkowej ostrożności organizatorów. Ludzie chcą igrzysk, to jasne, ale nie chcą tragedii.

Przerwa trwała prawie 1,5 godziny, czyli akurat człowiek zdążyłby w drogę powrotną do Niemiec, ale na szczęście – triumfowała cierpliwość! Po czterech okrążeniach zapoznawczych za samochodem bezpieczeństwa, wyścig rozpoczął się od piątego okrążenia, w formie startu lotnego. Te niecałe 40 kółek rywalizacji minęło bardzo szybko, a śledzenie wyścigu nawet z punktu osadzonego wysoko nad torem, wcale nie było problemem – można bowiem zerknąć na inne miejsca za pośrednictwem dobrze ustawionych, dużych telebimów.

Godne uwagi jest też to, że choć kibice mieli na sobie barwy różnych teamów F1, nie można było wyczuć atmosfery napięcia, a raczej docenienia kunsztu kierowców, oczywiście trzymając przy tym kciuki za swojego ulubieńca. Najwięcej było tych w strojach Ferrari, ale swoją wierną grupę miał również holenderski, choć urodzony w Belgii czterokrotny mistrz świata Max Verstappen.

Komu by jednak kto nie kibicował, odbywało się to w kulturalnej atmosferze.

Niejednokrotnie słyszałem również, że kierowcy mają dużą frajdę z jazdy na klasycznych torach takich, jak Spa-Francorchamps. Akurat w belgijskim przypadku mowa o bardzo szybkim, mającym odczuwalne przewyższenia terenu (różnica wzniesień to nawet 17 procent!) obiekcie. Na którym nie tylko legendarny i zarazem niebezpieczny łuk Eau Rouge, jest tym wyjątkowym. Będąc idealnie w środku zakrętu Bruxelles, wiem, co piszę!

A weekend z F1 polecam każdej i każdemu. Choć z pozoru wydaje się, że typowy śmiertelnik zobaczy tylko szybko przejeżdżające bolidy. Faktycznie, zobaczy. Ale dostrzeże też autentycznie szczęśliwe całe rodziny. Które do dekad tworzą niepowtarzalną atmosferę wokół F1, której zdecydowanie warto posmakować.

Nawet jeśli kierowcy nie jeżdżą już z prędkościami na poziomie rekordu Henri Pescarolo. Francuski kierowca z rezultatem 262,4 km/h ustanowił rekord średniej prędkości okrążenia, w 1973 roku. Gdzie? Jakżeby inaczej, właśnie tam (choć na startym torze o wspomnianej długości 14 km), w belgijskim Spa-Francorchamps.

Udział
Exit mobile version