W ubiegłym roku otrzymał Pan branżowe wyróżnienie tygodnika Wprost dla najskuteczniejszego managera z sektora MŚP, ale pracował Pan też w wielkich korporacjach i osiągał znaczące sukcesy na międzynarodowych rynkach. Teraz odszedł Pan „na swoje” i po roku działalności może Pan się pochwalić przychodami sięgającymi 30 mln zł. Jak na start-up to niewyobrażalne liczby…

Tutaj procentuje potężne doświadczenie zbierane przez lata i ogromne zaufanie, którym darzą mnie kontrahenci. Kontrahenci, którzy wiedzą, że profesjonalizm i „dowożenie trudnych transakcji” jest u mnie standardem. Ważna jest też dywersyfikacja produktów, klientów i rynków. Ale najważniejsze jest to, żeby twój klient był ostatecznie zadowolony z kooperacji z tobą. I chyba to ostatnie jest głównym wyznacznikiem sukcesu, bo od 20 lat ludzie, z którymi pracuje są – po prostu – zadowoleni ze wspólnego biznesu.

Biznesu, który w branży rolno-spożywczej jest chyba coraz trudniejszy?

Gdyby ktoś mi 5 lat temu powiedział, że w naszym sektorze będą tak potężne zawirowania. Że zamkną się rynki wschodnie. Że pojawi się widmo konkurencji z Ameryki Południowej. Że sektor nawozów stanie do góry nogami, a tzw. Zielony Ład wyprowadzi rolników całej Europy na ulicę, to ciężko byłoby w to uwierzyć. Dlatego staram się zawsze szukać nowych rozwiązań i wyszukiwać nisz. Od dwóch lat rozpoczęliśmy bezpośredni import najwyższej jakości kawy z Etiopii na rynki europejskie. Coś, co dotychczas było domeną wielkich międzynarodowych koncernów. I z powodzeniem udaje się nam dostarczać dla naszych palarni kawy świetny surowiec. Dlatego zachęcam kolejne firmy do kontaktu, bo zupełnie inaczej prowadzi się taki biznes bezpośrednio mając kontakt z afrykańskimi producentami, a inaczej, gdy jesteś uzależniony od twardych reguł giga-koncernów. My jesteśmy o wiele bardziej elastyczni i dopasujemy się do każdego podmiotu indywidualnie.

Wymienił Pan najważniejsze i najtrudniejsze wyzwania, z którymi mierzyć się będzie polski sektor rolno-spożywczy. Jak z perspektywy tak doświadczonego managera sektora prywatnego ocenia Pan decyzje urzędników z Brukseli?

Po pierwsze, musimy zdać sobie sprawę, jak potężną przemianę przeszła polska wieś i polski biznes rolny. Myślę, że duża część ludzi z wielkich miast nadal uważa, że polskie rolnictwo wygląda jak w latach dziewięćdziesiątych. A to totalna bzdura! Dzisiaj ten sektor to nowoczesne technologie, innowacje w skali światowej i produkcja, której zazdrości nam świat. Gdy przyjedzie się do polskich mleczarni, to okazuje się, że mają najwyższe międzynarodowe standardy i nieprzypadkowo podbijają rynki w Europie, Azji czy Ameryce. Gdy zobaczy się produkcję mięsną, to mamy jakość, o której w innych częściach świata mogą tylko pomarzyć. Podobnie jest z produkcją roślinną, czy nawozową.

W sektorze rolnym jesteśmy potęgą?

My – akurat w rolnictwie – wykorzystaliśmy szansę którą dawała akcesja unijna, w sposób niewyobrażalnie perfekcyjny. Pieniądze, które popłynęły na polską wieś, odmieniły jej oblicze i spowodowały, że polski rolnik jest dzisiaj przedsiębiorcą i biznesmenem. A płace w tym sektorze są jednymi z najwyższych. Z rozwoju polskiego rolnictwa korzysta dzisiaj cała Polska. Dlatego zmiany, które są proponowane przez regulatorów – czy to krajowych, czy unijnych – muszą być ewolucyjne, a nie rewolucyjne. Jeżeli mamy zmieniać się „na zielono”, to nie możemy wylewać dziecka z kąpielą. Musimy uwzględnić interes wszystkich stron: producentów, dystrybutorów i konsumentów.

Czyli umowy z państwami Mercosur Pan nie popiera?

Po pierwsze, to warunki konkurencyjności muszą być jednakowe dla wszystkich. Jeżeli okazuje się, że polski, litewski, czy irlandzki producent ma szereg obostrzeń, ponosi potężne koszty dostosowania się do prawodawstwa, musi dbać o każdy szczegół produkcji – to jego konkurent spoza Unii Europejskiej musi mieć dokładnie takie same wytyczne, jeśli chce korzystać ze wspólnego rynku. Konkurencja jest niezwykle dobra, bo podwyższa jakość. Ale ta konkurencja musi być na równych zasadach. Skoro stworzyliśmy we Wspólnocie najwyższy standard jakości żywności, to utrzymajmy go. Tego oczekują konsumenci. Czyli my wszyscy.

Polscy producenci mięsa boją się, że stracą rynki zbytu

Nie dziwię się im. Przez tyle lat rozwijali swój biznes, inwestowali swoje środki, czas, zdrowie i energię. I w imię czego, mają to oddać za darmo? Polska żywność, jako jedna z nielicznych gałęzi gospodarki, przebiła się na niezwykle trudnych rynkach Europy Zachodniej i ma tam wyrobioną bardzo dobrą markę. Klienci w Niemczech czy Niderlandach wiedzą, że jest to produkt premium. Ale to lata wyrzeczeń i tytanicznej pracy, by osiągnąć sukces. Ten eksport napędza również rozwój gospodarczy nad Wisłą. Więc wszyscy powinniśmy im kibicować i pilnować swojego, wspólnego interesu.

Ludzie w mieście pytają, czy to naprawdę aż tak ważne?

My naprawdę nie doceniamy tego, co osiągnęliśmy. W pierwszych ośmiu miesiącach 2024 roku wartość eksportu towarów rolno-spożywczych z Polski osiągnęła poziom 34,75 mld EUR czyli ponad 150 mld zł! Przychód całego budżetu Polski w tym roku wyniesie 600 mld! Od tego zależy nasz dobrobyt i rozwój kraju. To nie są patetyczne słowa, tylko realne miejsca pracy i nasza pozycja na arenie międzynarodowej. Nikt nam tego nie dał za darmo. My musieliśmy te rynki wywalczyć lepszą jakością, lepszą ceną, lepszym podejściem do klienta.

Powiedzmy sobie szczerze: W branży Big-Tech nasze podmioty nie wygrają rywalizacji z Googlem, Facebookiem czy nawet chińskimi odpowiednikami. To nierealne. Ale skoro jest sektor, gdzie osiągnęliśmy międzynarodowy sukces, to pilnujmy tego jak oczka w głowie. Bo dla takich krajów, jak Polska wyszukiwanie nisz na międzynarodowych rynkach jest podstawą do osiągnięcia sukces

Udział
Exit mobile version