Ochotnicze Hufce Pracy (OHP) są państwową jednostką, mającą wspierać młodzież wkraczającą w życie zawodowe. Podlegają resortowi rodziny pracy i polityki społecznej, który w politycznym rozrachunku przypadł lewicy.
To właśnie lider świętokrzyskiej lewicy i wiceszef MSZ Andrzej Szejna wystąpił na konferencji prasowej, kiedy zaprezentowano nowego wojewódzkiego komendanta OHP Wojciecha Bugaja. Był wrzesień ubiegłego roku.
Pracownicy świętokrzyskich OHP, którzy napisali do Interii w styczniu przyznają, że każda zmiana władzy w Polsce, niesie za sobą zmianę komendanta głównego oraz wojewódzkich. Jednostka miała szefów z politycznych nadań od lewa do prawa. Twierdzą jednak, że obecny komendant z nadania lewicy wyróżnia się na ich tle, i to dość niechlubnie.
– Jestem w związkach ponad 30 lat. Przeżyłam różnych komendantów z różnych opcji politycznych i takiej sytuacji nie było nigdy. Odbieram telefony od pracowników, którzy płaczą i mówią, że boją się iść do pracy. W związkach mamy stertę pism, od osób skarżących się na działania komendanta – mówi mi Bożena Kucybała, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników OHP oraz przewodnicząca zakładowych związków w OHP Kielce.
– Pan komendant Wojciech Bugaj chciał bez podania przyczyny zwalniać doświadczonych pracowników, mówił mi o tym – dodaje.
Bożena Kucybała opowiada, jak prowadziła kolejne rozmowy z szefem świętokrzyskiej jednostki, wstawiając się za pracownikami próbowała tonować nastroje. Kiedy to nie pomagało, interweniowała w Komendzie Głównej OHP.
Jesienią ubiegłego roku do Państwowej Inspekcji Pracy wpłynęły cztery skargi – trzy dotyczyły mobbingu, jedna naruszenia praw pracowniczych. W lutym złożono kolejne dwie – w nich także pojawia się zarzut mobbingu. Za każdym zgłoszeniem stoi inna osoba. Jak ustaliła Interia, każda z tych skarg dotyczy komendanta Wojciecha Bugaja.
Rozmawiam z siedmioma pracownikami, którzy opowiadają o sytuacji w świętokrzyskim OHP. Każdego z nich poznaję z imienia i nazwiska. W tekście proszą o anonimowość, bo jak mówią, boją się działań odwetowych. Większość z nich przebywa na zwolnieniach lekarskich od psychiatry, przyjmują antydepresanty, niektórzy także leki na sen. Słyszę, że nie wytrzymali w pracy. Jedna z osób złożyła wypowiedzenie w trybie natychmiastowym.
Historie, które przywołują, w wielu przypadkach miały się dziać za zamkniętymi drzwiami.
„Zaczął się wydzierać, że ze mną skończy”
– Były dni lepsze i gorsze. Nie wiedziałam, na jaki trafię. Czasami aż podnosił się z fotela, kiedy na mnie krzyczał. Na zawsze zapamiętam ten palec tuż przed moją twarzą. Boję się tego człowieka – mówi jedna z osób.
– Pytałam, dlaczego mnie tak traktuje. Pytałam, co poprawić. Mówił, że wszystko robię źle. Przepraszałam i prosiłam o podanie konkretów, ale one nie padały – kontynuuje. Wreszcie zebrała się na odwagę. – Powiedziałam komendantowi, że to, co robi wobec mnie, to jest mobbing. Wtedy rozpętała się burza. Zaczął się wydzierać, że: skończy ze mną, że nic już tu nie zrobię i że albo mnie zwolni dyscyplinarnie, albo zdegraduje – kontynuuje.
Po tej rozmowie widziała ją inna pracownica: „przyszła zapłakana i roztrzęsiona, ręce jej tak latały, że nie była w stanie się podpisać”.
– Słyszałem, jak komendant mówi do innego pracownika, że jego dni są policzone. Kilka razy prosiłem, by nie traktował tak ludzi. Niektórych skreślał po kilku dniach – mówi trzecia osoba.
Moi rozmówcy opowiadają też o częstym wzywaniu na tzw. dywanik, składaniu wyjaśnień do decyzji i działań podejmowanych w pracy, które jak twierdzą, wynikały wprost z przepisów. Komendant miał żądać też wyjaśnień na piśmie, a potem… wyjaśnień do wyjaśnień.
„W szpitalu odebrałam telefon od pana Bugaja, zaczął na mnie krzyczeć”
Wojciech Bugaj zjawił się w jednostce OHP 9 września ubiegłego roku. Incydenty, które opisują pracownicy, miały mieć początek już w pierwszym tygodniu jego urzędowania i nawarstwiały się z czasem.
Jedna z pracownic: „podczas urlopu dostawałam wiadomości, że mam złożyć wyjaśnienia do kilku spraw. Termin: pierwszy dzień po wolnym, godzina 11”.
Inne zdarzenie. Pracownica w związku z leczeniem (niezwiązanym z sytuacją w pracy) musiała być w szpitalu. Jak opowiada, wzięła na ten dzień wolne, na które zgodę miał wydać komendant. – W szpitalu odebrałam telefon od pana Bugaja: usłyszałam, że do godz. 9 mają być wyjaśnienia w jakiejś sprawie. Tłumaczyłam, że jestem na oddziale w szpitalu, co wcześniej uzgodniliśmy, bo to on akceptuje mi urlop. Zaczął na mnie krzyczeć: „jakim prawem pani tam jest” – relacjonuje.
Kiedy wróciła ze szpitala, do wieczora pisała kolejne wyjaśnienia.
Sześciu pracowników twierdzi, że komendant wymagał od nich, by poświadczali nieprawdę, czego odmawiali.
Kolejna osoba opowiada, jak trzy razy w ciągu miesiąca zmieniono jej stanowisko. Trzeciej umowy, którą niespodziewanie dostała od komendanta, nie podpisała. Zapłakana wyszła z pracy tuż po godz. 15. – Potem dowiedziałam się, że na liście obecności odnotowano, że porzuciłam miejsce pracy, choć wyszłam niecałe pół godziny przed końcem zmiany – mówi.
Wszyscy moi rozmówcy twierdzą też, że komendant bezczynnie przyglądał się, jak dwie pracownice atakowały współpracowników. Ten wątek ze szczegółami przewija się w oficjalnych skargach, które trafiały do związków zawodowych oraz komendy głównej OHP.
„Jakbym chciał uderzyć panią w głowę…”
Jedna z pracownic opowiada o rozmowie na osobności, która na zawsze zostanie w jej pamięci.
– Usłyszałam kilka tekstów, po których mnie zamurowało: teraz żarty się skończyły, jadę z panią na ostro; ja pani nie popuszczę; jakbym chciał uderzyć panią w głowę, to bym nawet w d… nie trafił – słyszę.
– Co pani zrobiła, kiedy padły te ostatnie słowa? – pytam.
– Byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Dopytałam tylko, czy te słowa są do mnie. „Tak do pani” – odpowiedział. Przez 15 lat pracy w OHP nigdy się z czymś takim nie spotkałam – odpowiada.
– Wyszła pani? Zaprotestowała? – dopytuję.
– Bałam się wstać, bo nie wiedziałam, jakie konsekwencję mnie spotkają, czy nie zostanie to uznane za porzucenie pracy. Zapadła więc cisza, a potem kontynuowaliśmy rozmowę – relacjonuje.
O tę sytuację pytam komendanta Wojciecha Bugaja.
– Nie będę komentował. Uważam to za manipulację – mówi.
– Z czyjej strony – dopytuję.
– Nie chcę się do tego odnosić – odpowiada.
„Stres narastał. Zaczęłam wymiotować przy biurku”
– Dręczył mnie psychicznie. Inni nieraz widzieli mnie zapłakaną przy biurku. Nawet teraz bardzo trudno mi o tym mówić. Nie wiem, czym zasłużyłam na takie traktowanie. Jeśli komendant nie chciał ze mną pracować, mógł mi to otwarcie powiedzieć, zaproponować inne stanowisko. Długo miałam nadzieję, że może sytuacja się zmieni, aż wreszcie nie wytrzymałam – płacze moja rozmówczyni. Od września do listopada schudła o dwa rozmiary i nabawiła się wrzodów. Wreszcie po pomoc udała się do lekarza.
Inna osoba: „Stres narastał, te ciągłe wezwania na rozmowy, wyjaśnienia, do tego zbliżająca się zamknięcie roku. Nagle zaczęłam wymiotować przy biurku. Nawet nie byłam w stanie tego skontrolować. Zerwałam się szybko do toalety. Potem jeden ze współpracowników pomagał mi wyjść. Pojechałam do lekarza. Choć świadkowie zgłosili, co się stało, po moim wyjściu dostałam jeszcze maile z poleceniami”.
Trzecia osoba zwolniła się w trybie natychmiastowym. Czarę goryczy przelało spotkanie kadry kierowniczej. – Pod moim adresem padło wiele zarzutów, w tym, że biorę udział w układzie przeciw komendantowi. Wrzeszczeli na mnie. Czułem się, jakby to był jakiś lincz. Po tym spotkaniu napisałem wniosek o natychmiastowe zwolnienie. Stwierdziłem, że nie będę brać udziału w czymś takim. To nie jest prywatny folwark, tylko instytucja państwowa, takie zdarzenia nie powinny mieć miejsca – słyszę.
Pisma ze skargami i dwie kontrole z komendy głównej
W związku z sytuacją interweniowały nie tylko związki zawodowe. Sami pracownicy sporządzili dwa pisma, w którym informowali komendę główną, o tym, że źle dzieje się w świętokrzyskiej jednostce. Pod pierwszym z imienia i nazwiska podpisało się sześć osób, pod drugim 20. W odpowiedzi pojawiło się pismo, w którym 18 pracowników wystąpiło w obronie aktualnego komendanta.
W świętokrzyskich OHP odbyły się dwie kontrole z komendy głównej. Nikt z kontrolerów nie skontaktował się z osobami, które przebywały na zwolnieniach, a które podpisały się pod obiema skargami. Dlaczego? Z tym pytaniem kieruję się do Komendy Głównej OHP.
– Te osoby złożyły skargę i uciekły na zwolnienia lekarskie, na których przebywają do dzisiaj. Nie możemy wzywać ludzi z L4 – mówi Jerzy Budzyn, komendant główny OHP.
I wyjaśnia: „obie kontrole wykazały, że ze strony pana Bugaja nie dochodziło do żadnych nieprawidłowości”.
– Kontrolerzy rozmawiali z 18 osobami, które wcześniej podpisały się pod skargą i one wycofały się z zarzutów wobec pana Bugaja – przekonuje mnie Jerzy Budzyn.
Tu jednak pojawia się istotny zgrzyt. Sześciu z 20 sygnatariuszy skargi przebywa obecnie na zwolnieniach lekarskich. Powtórzmy, nikt z komendy głównej nawet z nimi nie rozmawiał. Nie mieli okazji się wycofać, poza tym jak zapewniają, nigdy by tego nie zrobili. Docieram także do kilku innych pracowników, którzy rzeczywiście rozmawiali z kontrolerami. Oni także twierdzą, że z niczego się nie wycofali.
Wojciech Bugaj: Jestem zmęczony donosami
– Przykro mi, że takie skargi wpływają – mówi mi Wojciech Bugaj. – Tym bardziej, że mogę domniemywać, że z częścią osób, które się pod nimi podpisały, nie miałem w ogóle styczności – dodaje.
Świętokrzyski komendant OHP jest oszczędny w słowach. Nie uważa, żeby źle traktował pracowników. – Nie mam sobie nic do zarzucenia – stwierdza.
Zaprzecza, by kiedykolwiek krzyczał na podwładnych, wymachiwał palcem, obrażał ich, czy sugerował, by poświadczali nieprawdę. Jak mówi, nie krytykował, nie wydawał niejasnych poleceń, nie wzywał nikogo, by podczas urlopu wykonywał obowiązki służbowe. Twierdzi też, że nie planował nikogo zwalniać.
– Wszystkich traktowałem tak samo, z pełną kulturą – zapewnia, po czym dodaje, że „jest zmęczony donosami na niego”.
– Nawet mój poprzedni pracodawca napisał list do komendy głównej, w którym wskazywał, że przez 10 lat pracy nie było na mnie ani jednej skargi, a byłem kierownikiem robót wiertniczych – mówi.
Zastępczyni komendanta kontra komendant
W obronie pracowników, którzy skarżą się na działania świętokrzyskiego komendanta OHP, występuje jego zastępczyni – lewicowa działaczka Małgorzata Marenin.
– Ludzie zaczęli do mnie dzwonić, szukali wsparcia. Niektórzy płakali. Opowiadali o krzykach, poniżaniu, napuszczaniu jednych na drugich, deprecjonowaniu decyzji, niezapowiedzianych kontrolach, wydawaniu poleceń przez osoby nieuprawnione. Chodzi o to, że osoby, które nie mają tego w obowiązkach, zaczęły nagminnie wydawać innym polecenia, było to nie tylko bezpodstawne, ale w mojej ocenie także złośliwe i miało utrudnić niektórym funkcjonowanie. Wszystko za zgodą komendanta – uważa.
– Ile osób zadzwoniło – dopytuję.
Choć Marenin w OHP pracowała krótko – bo powołano ją 29 maja, a od 4 września przebywa na urlopie rodzicielskim – postanowiła działać. Zjawiła się u komendanta Bugaja, żeby porozmawiać o telefonach, jakie dostawała. – Prosiłam, żeby zmienił styl zarządzania i zapoznał się z polityką antymobbingową, którą mamy w OHP. Zostałam zignorowana, pan komendant powiedział: niech się skarżą – mówi mi.
Opowiada też o zajściu, które opisała w mediach społecznościowych. Będąc na urlopie rodzicielskim, dostała z komendy pismo, żeby stawiła się w pracy i zdała karty do bankowości.
– Kiedy zjawiłam się na miejscu, pan Bugaj poprosił, żebym zabrała swoje rzeczy z pokoju, który zajmowałam. Zapytałam, gdzie mam je dać, przecież tam są dokumenty itd. Nie usłyszałam odpowiedzi. Choć puste biura były dostępne, to ja musiałam zwolnić swoje – relacjonuje. Usłyszała, że to decyzja komendanta głównego. Sprawdziła. Komendant główny zdementował.
Kiedy wyszła z jednostki, Wojciech Bugaj wydał polecenie, by w jej biurze wymienić zamki i umieścić tam innego pracownika.
– Tak traktuje się kobiety na macierzyńskim w lewicowej skądinąd instytucji. Represje, jakie mnie spotkały, są wynikiem tego, że odważyłam się wysłuchać skarg pracowników i interweniowałam w komendzie głównej. W ten sposób pan Bugaj chciał mnie poniżyć – rzuca gorzko zastępczyni świętokrzyskiego komendanta.
Wojciech Bugaj tak tłumaczy to zdarzenie: – Nikogo nie represjonuję. Zgodnie z regulaminem każdy pracownik, który przebywa na długim zwolnieniu lub długotrwałej nieobecności ma obowiązek zdać pokój. Pani Marenin najwidoczniej nie chce o tym pamiętać, ale tych czynności nie dopełniła – twierdzi Bugaj.
– Prosił ją pan o to? Tego dnia, kiedy w jej pokoju zmieniono zamek widzieliście się osobiście – pytam.
– Nie prosiłem, ponieważ pani Marenin była przed naszym spotkaniem u kierownika zespołu administracji, któremu poleciłem tę czynność. Każdy powinien znać regulamin. Pokój pani Marenin nie jest jej własnością prywatną tylko świętokrzyskich OHP, potrzeby jednostki były uzasadnione – nie kierowałem się złymi intencjami, lecz uzasadnionymi potrzebami, o czym informowałem ją na spotkaniu – przekonuje.
Komendant główny OHP o Bugaju: Ten człowiek to anioł
Wojciecha Bugaja broni komendant główny OHP. Kiedy rozmawiamy, Jerzy Budzyn mówi o nim tak: „ten człowiek to anioł, a ja nie chce nawet powtarzać, jak niektóre panie o nim mówią”.
To ja przytaczam więc słowa osób, które skarżą się na działania Wojciecha Bugaja. Pytam, co komendant główny o nich sądzi? – Kłamstwa – mówi i podkreśla, że 18 innych osób, które na co dzień współpracują z komendantem, chwali go.
Wskazuje też, że znaczące będą wyniki kontroli, którą prowadzi Państwowa Inspekcja Pracy.
– Jeśli PIP potwierdzi skargi pracowników, co wtedy? – pytam.
– Powołamy zespół, który zbada sprawę, jeśli zarzuty się potwierdzą, będziemy się żegnać z panem komendantem. W OHP słyniemy z empatii – słyszę.
Nieoficjalne ustalenia Interii wskazują, że wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy nie będą dla świętokrzyskiego komendanta tak jednoznacznie pozytywne, jak dotychczasowe kontrole z centrali. W postępowaniu wyjaśniającym PIP stwierdzono, że opisywane przez pracowników sytuacje „mogą wyczerpywać znamiona definicji mobbingu określonej w art. 93(3) Kodeksu pracy”.