Jeszcze dekadę temu trend w wypadku zajęcy był spadkowy. Ich liczba w Polsce malała.
Przypomnijmy, że na terenie Polski występują dwa gatunki zajęcy, z których zając bielak zawsze był rzadki. To polodowcowy relikt terenów polarnych i północy Eurazji, który u nas zachował się jedynie na Suwalszczyźnie. Jego obecność potwierdzono w Puszczy Augustowskiej, Knyszyńskiej i Białowieskiej.
Natomiast zając szarak przez lata był jego przeciwieństwem. Występował licznie w całym kraju i jako zwierzę pospolite oraz charakterystyczne stał się symbolem i bohaterem wielu bajek, opowieści i utworów oraz nawiązań. Utożsamiano go m.in. z Wielkanocą, płodną przyrodą rodzącą się do życia.
Zając w Polsce zaczął wymierać. Liczby leciały na łeb
Aż trudno uwierzyć, że ten symbol płodności i budzącego się życia sam zaczął owo życie tracić. Kilkadziesiąt lat temu doszło w tej kwestii do poważnego załamania i liczba zajęcy szaraków poleciała w Polsce na łeb.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych przekraczała milion, ale w 1990 r. spadła do zaledwie 660 tys. osobników. Malała dalej i w 2005 r. doszliśmy do rekordowo niskiej liczby zajęcy w Polsce – niespełna 450 tys.
W takim tempie za dekadę, może więcej szaraków nie byłoby w Polsce w ogóle. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych ssaków polskiej przyrody wymarłby całkowicie.
Przyrodnicy nie mieli wątpliwości – na zająca fatalnie działały zmiany zachodzące w środowisku. Środki ochrony roślin, chemia, nade wszystko zmiany w sposobie upraw działały na niego zabójczo i prowadziły do szybkiego wymierania, podobnie jak odbieranie mu dawnych siedlisk, chociażby łąk i nieużytków. Tak szybko jak niegdyś szarak się mnożył, tak teraz znikał z Polski.
Okazało się, że wiele zdobywających szturmem polskie pola upraw to rośliny dla niego niejadalne, np. kukurydza czy rzepak. Zające wychodziły na pola porośnięte po horyzont tymi roślinami i mogły… umrzeć z głodu.
Doszła do tego jeszcze straszna choroba, jaką jest myksomatoza. Wywołuje ją zaraźliwy wirus Leporipoxvirus. Atakuje wyłącznie zajęczaki, dla ludzi jest całkowicie niegroźna. Po raz pierwszy zaobserwowano ją w 1889 r. w Urugwaju i odtąd cyklicznie uderzała w zające i króliki, a Australijczycy wykorzystywali ją np. do walki z króliczą plagą. To podstępna choroba o porażających wręcz objawach, która atakuje znienacka. Wyspowo niszczyła też i polskie szaraki.
Słowem, wszystko szło w złą stronę. Nieprzydatne zającom uprawy, zmiana pól w wielkie i niejadalne dla nich monokultury, zabieranie im terenów i rozbudowa miast wraz z przedmieściami, śmierć ukrytych na łąkach i polach małych zajączków pod maszynami rolniczymi, wzrost liczby lisów, wreszcie polowania i myksomatoza dziesiątkowały populację w szybkim tempie.
Gdy nastał XXI w., w pierwszych kilkunastu jego latach wydawało się, że możemy zająca szaraka stracić. Dzielił los wielu zwierząt krajobrazu rolniczego, które wyjątkowo mocno obrywały w kość w Polsce epoce przemian. To był ten obszar polskiej przyrody, który doświadczał wielu niekorzystnych, a jednocześnie nie tak łatwo zauważalnych zmian. Ich ofiarami padły dropie, czajki, kuropatwy, ale padły także zające.

Zając szarak ofiarą zmian zachodzących w rolnictwie
Wciąż jednak było ok. 500 tys. osobników, więc zając szarak nie został ssakiem chronionym. Ma status LC w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych, co oznacza gatunek mniejszej troski. Mniejszej, ale jednak troski – można powiedzieć, zwłaszcza że wciąż brakowało badań na temat sytuacji zajęcy i tego, co im doskwiera. Do dzisiaj ich zresztą brakuje.
Powody wymierania szaraków na przełomie stuleci też były słabo zbadane, podobnie jak przyczyny, które zatrzymały niekorzystny trend. Utrzymuje się on, od kilku lat liczba tych ssaków rośnie.
Z danych Polskiego Związku Łowieckiego wynika, że wiosną 2020 r. liczebność tego gatunku wynosiła już 814,5 tys. To pierwszy od pół wieku trend wzrostowy. Wtedy można było łączyć wzrost z pandemią, w trakcie której ludzie dali zwierzętom spokój, ale on nadal się utrzymuje. Nie wiemy więc do końca, dlaczego szaraki wracają.
Zające widywane są na dodatek w coraz bardziej niecodziennych miejscach. Pojawiają się w mieście, na cmentarzach, na przedmieściach czy nawet na stacjach benzynowych. Są nawet przy wiejskich sklepach spożywczych.
– Bo to dawne nieużytki – analizuje prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu w rozmowie z Zielona Interią. – Zające kiedyś tam występowały, po czym na miejscu dawnych nieużytków postawiono sklepy czy stacje benzynowe. A one wracają na swoje stare miejsca.
Zając zaczyna zbliżać się do ludzi
To im paradoksalnie sprzyja. Zwierzę przechodzi bardzo istotną, chociaż nie tak łatwo dostrzegalną transformację środowiskową. To podobnie jak jego krewniak królik dwa wieki temu. Zbliża się do człowieka.
– Coś się dzieje. Nie wiemy jeszcze dokładnie co, ale zachodzą jakieś zmiany najwidoczniej korzystne dla zajęcy – mówi prof. Piotr Tryjanowski. – Procesów, jakie zaszły w rolnictwie i które mocno przyczyniły się do utraty przez zające ich siedlisk nie odwrócimy. Szaraki nie odzyskają swoich miedz, młodników śródpolnych, suchych łąk i wszystkiego, co przypomina ich matecznik – dawny krajobraz stepowy. Jednakże być może zyskują coś w zamian.
I pozostaną symbolem polskiej przyrody, wiosny, budzącego się życia oraz Wielkanocy. Nie wymrą. Ok. 900 tys. zwierząt to wciąż jednak niewiele w porównaniu z tym, ile szaraków mieszkało w Polsce przed laty. W 1975 r. pogłowie zajęcy szaraków w Polsce szacowano na ponad 3 mln osobników. Przynajmniej jednak cały czas mamy szansę na zobaczenie zająca.