Po niespełna 20 latach przerwy powrócił do Polski zakaz fotografowania wojskowych obiektów, połączony ze szlabanem na uwiecznianie strategicznych miejsc, takich jak lotniska, dworce kolejowe, szpitale, porty, mosty czy infrastruktura przesyłowa. W 2006 roku armia tłumaczyła, iż w erze Google’a zakaz w dotychczasowym kształcie stał się bezsensowny. Teraz, w kontekście imperialnych zapędów Rosji, zdanie zmieniła.
Ban na zdjęcia ukazujące wygląd nawet 25 tys. lokalizacji wszedł w życie od czwartku. Aby gdzieś zaczął obowiązywać, zarządca danego obiektu musi jeszcze wywiesić specjalne tabliczkio ściśle określonym wzorze, opisanym w rozporządzeniu ministra obrony narodowej. Wprowadzenie samego zakazu umożliwiła nowelizacja ustawy o obronie ojczyzny z 2023 roku. Wtedy rządziło jeszcze PiS, a rozporządzenie wydał już polityk PSL. Szczegółowe zasady omawiamy tutaj.
Zakaz fotografowania wrócił do Polski. Ucierpią kierowcy oraz miłośnicy kolei i samolotów?
Przed niespełna dwoma laty pisaliśmy w Interii, iż ofiarami podejrzliwości policji padają m.in. miłośnicy kolei, fotografujący pociągi. Choć wtedy zakaz nie obowiązywał, gdyż minister ze Zjednoczonej Prawicy nie wydał odpowiedniego rozporządzenia o wzorze tabliczki, hobbyści byli wypytywani chociażby, czy mają rosyjskie albo ukraińskie obywatelstwo. Doszło nawet do sytuacji, w której do akcji wobec jednego z nich wkroczyła ABW.
Po niedawnej decyzji szefa MON w tym środowisku wróciły obawy o scysje z policją, kolejarzami czy Strażą Ochrony Kolei. To samo tyczy się planespotterów, czyli fascynatów lotnictwa, czyhających z aparatami w pobliżu ogrodzenia portu z nadzieją, że wykonają jak najładniejsze zdjęcie wznoszącej lub lądującej maszyny.
Niedomówień jest więcej: co, jeśli „ozdobiony” tabliczką most objawi się w tle jednej z kilkudziesięciu fotografii z wakacyjnej wycieczki do któregoś z polskich miast? W sieci nie zabrakło ponadto nawet obaw, że przy wjeździe na wiadukt – zakwalifikowany jako infrastruktura krytyczna – kierowcy będą musieli wyłączać samochodowe kamerki. Niepokój pogłębia to, iż lista strategicznych dla Polski punktów nie została upubliczniona.
Zakaz fotografowania. Kto będzie ścigał za wrzucenie zdjęcia do sieci?
Z pytaniami kierujemy się do prof. Artura Gruszczaka, który nie ma wątpliwości, że przy wprowadzaniu takich rozwiązań, jak zakaz fotografowania, trzeba znać umiar – zwłaszcza w XXI-wiecznym świecie ucyfrowionym, a do tego z czyhającym na Wschodzie zagrożeniem. Jak przypomina, niemal każdy Europejczyk ma dziś łączący się z siecią telefon komórkowy, wyposażony do tego w kamerę o dobrej rozdzielczości.
– Możemy uznać za sensowne chronienie obiektów wojskowych i infrastruktury krytycznej, ponieważ groźba dywersji oraz działań wywrotowych istnieje, natomiast z drugiej strony, jakie następstwa może mieć taki zakaz? Jeśli ktoś wbrew niemu wrzuci zdjęcie do sieci, kto ma to ścigać? – zastanawia się w rozmowie z Interią szef Katedry Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Nasz rozmówca przypomina, iż w policji, służbach specjalnych czy nawet strażach miejskich Polska ma „poważne deficyty”, jeśli chodzi o poziom zatrudnienia. – W tej sytuacji nie wyobrażam sobie skutecznego działania, nawet gdy uda się wykryć, kto fotografował strategiczne obiekty, za pomocą monitorujących urządzeń. Procedury i tak będą trwały długo – podkreśla.
PRL fałszowała mapę Warszawy. Dziś byłoby to zbędne
Według prof. Gruszczaka „jeśli mówimy o istotnym zagrożeniu, pochodzi ono od osób z premedytacją podejmujących działania dywersyjne„, a niekoniecznie od przypadkowo wykonujących fotografie. – Nie łudźmy się, służby obcych państw – zwłaszcza nastawionych wrogo – mają doskonałe rozeznanie. Formy ich wywiadowczej działalności są różne, chociażby obrazowanie satelitarne czy rozpoznanie sygnałowe – wylicza.
W 1955 roku ukazał się „Plan dzielnic centralnych m.st. Warszawy” – nietypowy, bo z wieloma przekłamaniami. Ówczesna władza nie chciała bowiem, aby w ręce wroga wpadł schemat, którędy przez stolicę biegną linie kolejowe, gdzie są mosty dla pociągów i dokładnie jaki teren zajmują niektóre obiekty. Na mapie sfałszowano skalę, nakreślono ulice, których nikt nigdy nie widział, a część przepraw nad Wisłą po prostu wymazano.
Taki zabieg w naszych czasach najpewniej na mało by się zdał. Szef Katedry Bezpieczeństwa Narodowego UJ przekonuje, iż terytorium RP jest „dokładnie zmapowane pod względem lokalizacji i ważności obiektów”, więc potencjalni nieprzyjaciele zdają sobie sprawę, co i gdzie się znajduje. Czy w związku z tym zakaz fotografowania strategicznych miejsc w ogóle ułatwi Wojsku Polskiemu ochronę państwa?
– Te przepisy służą prewencyjnie, czyli zniechęcaniu do działań sprzecznych z prawem oraz ulegania pokusie łatwego zarobku za takie proste czynności. Mają też cel represyjny – gdy ktoś o wrogich zamiarach znajdzie się w zasięgu monitoringu, podejmując przy tym działania, będzie powód, aby go zatrzymać. Zarejestrowany materiał stanie się wówczas podstawą do późniejszego, ewentualnego skazania – tłumaczy ekspert.
Szlaban na robienie zdjęć. Zdrowy rozsądek będzie najważniejszy?
Prof. Gruszczak zapytany, czy wisząca na jakimś obiekcie tabliczka, dotycząca zakazu wykonywania zdjęć, przy okazji nie daje znać potencjalnym szpiegom, że w okolicy znajduje się coś istotnego, przyznał, iż może to funkcjonować „na zasadzie przekory„. – Jeśli ktoś zauważy oznakowane w ten sposób miejsce, może go to przyciągnąć – przyznaje.
Jak jednak uzupełnia, kluczowe będzie odpowiednie przeszkolenie i przygotowanie tych, co staną na straży nowo wprowadzonych reguł. – Czym innym jest wycieczka szkolna, a kimś innym osoba wykazująca wyraźne oznaki dużego zainteresowania obiektem. W ostatnich miesiącach były historie, że rosyjskie służby zrekrutowały chętnych do fotografowania przykładowo infrastruktury kolejowej czy transportów do Ukrainy – mówi.
Podkreśla przy tym, iż tacy szpiedzy amatorzy z różnych względów dość łatwo dali się namówić obcym służbom specjalnym. Niekoniecznie chodziło o wspomnianą wcześniej zapłatę – motywem bywała ideologia albo kwestie etniczne. Tymczasem wiedza o działaniach prowadzonych na zamkniętych terytoriach – poligonach albo bazach wojskowych – nie powinna być dostępna dla szerokiego ogółu.
Ekspert: Albo zakaz fotografowania, albo dystopijna wizja społeczeństwa
Na łamach Interii prof. Gruszczak ocenia, że zakaz fotografowania jest nie tyle najlepszą obecnie opcją, by przeszkodzić wrogom w zdobywaniu cennych danych, ale „najlepszą z dostępnych”. – Inne możliwości idą w zaawansowane technologie, nasycenie nimi przy pomocy kamer, urządzeń optoelektronicznych, technologii biometrycznych czy identyfikacji za pomocą markerów biometrycznych – wymienia.
Taki alternatywny wariant, według niego, pozwoliłby na stworzenie „map zagrożeń”, odwzorowań topograficznych miejsc, gdzie źródła możliwych niebezpieczeństw się zagęszczają. Zaznacza jednocześnie, iż to zaprowadziłoby nas do dystopijnej wizji społeczeństwa, żyjącego pod stałą kontrolą w imię walki z przestępczością, dyscyplinowanego podobnie jak dzisiaj w Chinach.
Prawo zakazujące fotografowania infrastruktury krytycznej przewiduje furtkę: można starać się o zezwolenie na wykonanie zdjęć lub nagrań, przy pomocy wniosku składanego w formie elektronicznej lub papierowej. Musi on zawierać wiele danych, a odpowiednie władze mają 14 dni, by go rozpatrzyć. Dodatkowo realizację fotografii będzie musiał ktoś nadzorować.
Grozą wieje, gdy zerkniemy, jaka kara grozi za złamanie zakazu fotografowania. Sąd może zdecydować o grzywnie do 5 tys. zł albo nawet areszcie do 30 dni. Ponadto przepisy dopuszczają opcję przepadku urządzenia, którym wykonano zdjęcia lub nagrania. Chodzi zarówno o prywatne telefony, jak i profesjonalne aparaty fotograficzne.
Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl