O „doom spendingu” mówi się w kontekście zetek (urodzeni po 1995 roku) i millenialsów (osoby urodzone między 1980 a 1994 rokiem). To te pokolenia mają zmagać się z pesymistycznym nastawieniem do swojej przyszłości finansowej. I w związku z tym kupują – niekoniecznie to, czego potrzebują – aby choć trochę poprawić swoje samopoczucie. Tylko to nie pomaga w tym, aby ich sytuacja budżetowa uległa zmianie.

Jak podaje Psychology Today „doom spending” ma miejsce wtedy, gdy dana osoba kupuje, bo czuje, że jej sytuacja finansowa i gospodarcza jest zła. Zatem – według niej – oszczędzanie nie ma sensu.

Ylva Baeckström, starsza wykładowczyni finansów w King’s Business School i była bankierka, w wywiadzie dla CNBC wyjaśniła: dzieje się to dlatego, że młodzi ludzie są non stop online i czują, jakby wciąż trafiali na złe wiadomości. Później przenoszą swoje emocje na złe nawyki zakupowe.

Widać to też w badaniach. Intuit Credit Karma wykazało, że 96 proc. Amerykanów martwi się stanem gospodarki kraju, a ponad jedna czwarta wydaje pieniądze – „doom spendinguje” – po to, aby poradzić sobie ze stresem.

Ten trend nie dotyczy tylko Ameryki.

Pieniądze, które dają szczęście

Są atakowani złymi wiadomościami z każdej strony. Jednocześnie zalewa się ich w social mediach reklamami – biegnij do drogerii, musisz to mieć, nie przegap tej promocji. Ola, przedstawicielka pokolenia Z, pytana o „doom spending” mówi tak: – Mam siedzieć w pokoju i tylko czytać jeszcze o Strefie Gazy, Izraelu, Iranie, Ukrainie, sytuacji kobiet, zwierząt…? Oszaleć można.

Przyznaje zatem, być może nawet nieświadomie, że stres jej towarzyszy.

Pieniądze dają szczęście do pewnego stopnia. Mam do wyboru – albo życie w czterech ścianach i „oszczędzanie”, które nie daje zbyt wiele, albo wydawanie tych pieniędzy – dodaje.

Nie ukrywa, że na liście jej celów jest kupno mieszkania. Ale na ten moment jest to nieosiągalne. – Nie stać mnie na oszczędzanie. Nie jestem osobą, która żyje ponad stan, ale nie mam też planu oszczędnościowego, nie odkładam za każdym razem pieniędzy na nieruchomość – wskazuje.

Ma też pewne przemyślenia w kontekście zjawiska, o którym rozmawiamy. – W mojej ocenie takie myślenie, że kupuję coś i to jest „doom”, wzięło się od millenialsów. Boomerzy zarzucili im kiedyś, że nie mają pieniędzy, bo wydają na kawę na mieście. I wydaje się, że przyznali im rację, a teraz to samo próbują wpoić zetkom – ocenia.

– Mama mnie nauczyła: najpierw obowiązki, później przyjemności. Ale muszę żyć i trochę cieszyć się z tego – podsumowuje.

Inna przedstawicielka zetek, Alicja, mówi Interii tak: – Szczerze mówiąc miesiąc bez zakupu stricte dla siebie, niekoniecznie potrzebnego, ale sprawiającego przyjemność, uważam za stracony.

– Niestety takie zachcianki uszczuplają budżet, momentami czuję wyrzuty sumienia, że każdego miesiąca nie oszczędzam więcej – mam większe plany na przyszłość, chociażby zakup mieszkania, a to wymaga znacznych oszczędności. Chwilę później zapominam o wyrzutach i zdaję sobie sprawę, że miną dziesiątki lat, zanim zaoszczędzona kwota umożliwiłaby taki zakup, a jakoś przeżyć i nie zwariować trzeba – komentuje.

Impulsywne zakupy. Jak odróżnić je od „doom spendingu”?

Czym różnią się zwykle zakupy od zakupoholizmu i „doom spendingu”? Agnieszka Tousty-Ingielewicz, psycholożka i psychoterapeutka, przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej mówi Interii: – Najkrócej rzecz ujmując częstością, przyczyną, skutkiem oraz ciężarem, jakiego z powodu danej aktywności doświadcza jednostka.

– Zwykłe zakupy, a może lepiej powiedzieć impulsywne zakupy, zdarzają się od czasu do czasu każdemu z nas. Nie ma chyba osoby, która pod wpływem impulsu, mijając jakiś sklep lub punkt usługowy, nie kupiłaby sobie jakiegoś gadżetu, ubrania czy czegoś do zjedzenia. Impulsywne zakupy to wszystkie te, które nie były wcześniej zaplanowane – wyjaśnia.

I dodaje: – Badania pokazują, że wystarczy, jeżeli odejdziemy na chwilę od pożądanego produktu, przemyślimy zakup, a jednocześnie będziemy mieć w swoich zasobach wystarczającą siłę woli, by z zakupu zrezygnować. W przypadku kompulsywnych zakupów ta kontrola impulsów nie jest już taka łatwa. Brak reakcji na ten impuls prowadzi do wzrostu napięcia, które staje się tak uciążliwe, że wydaje się, że jedynie dokonanie zakupu może je złagodzić. Podobny mechanizm może zachodzić w przypadku „doom spendingu”.

Może to być zjawisko niebezpieczne.

– Brak umiejętności radzenia sobie ze stresem, znoszenia i konstruktywnego rozwiązywania kryzysów emocjonalnych, z którymi możemy łączyć „doom spending”, może mieć głębsze podłoże. Dysregulacja emocji powoduje gwałtowne, niepohamowane reakcje, takie jak na przykład dokonywanie zakupów, ale może też prowadzić do agresji, stosowania używek, czy wycofania z kontaktów społecznych – ostrzega psycholożka.

– Taka dysregulacja emocji pojawia się w uzależnieniach zarówno tych tradycyjnych – jak na przykład alkoholizm i uzależnienia od narkotyków – ale także tych behawioralnych. Do tej ostatniej grupy możemy zaliczyć na przykład uzależnienie od internetu. Czasem w takim kontekście rozumie się też zakupoholizm – dodaje.

Mechanizm radzenia sobie z emocjami

Jak zauważyć, że mamy problem? Agnieszka Tousty-Ingielewicz podkreśla, że to wyzwanie, bo nie zawsze sami widzimy, że dzieje się z nami coś niepokojącego. Ważna jest więc rola bliskich – mogą zwrócić uwagę, że coś nie do końca przebiega tak, jak powinno.

– Jeżeli dysponujemy odpowiednim zasobami, to autorefleksja może być początkiem zmiany. Powinniśmy zastanowić się jaką cenę ponosimy za nasze działania, zdecydować, czy coś w sobie zmieniamy, czy jednak chcemy dalej żyć jak dotąd. Jednocześnie warto pamiętać, że zarówno nadmierna kontrola jak i życie chwilą mogą nie być najlepszymi rozwiązaniami – wskazuje psycholożka.

Zaznacza też, że czasami konieczne jest wsparcie specjalisty. – Konsultacja z psychologiem czy psychoterapeutą pozwoli właściwie ocenić, dlaczego ktoś kupuje sobie zbyt wiele rzeczy, czy jest to jego świadoma decyzja i życiowy wybór, czy mechanizmy radzenia sobie – dodaje.

Radzi też, jak ustrzec się przed „doom spendingiem”. – Jedną z metod może być konstruktywne radzenie sobie z emocjami, które leżą u podstaw tego zjawiska. Na przykład podczas terapii poznawczo-behawioralnej pacjent, wspólnie z terapeutą, uczy się strategii radzenia sobie z emocjami, identyfikacji napięć w ciele oraz innych bodźców, które dotychczas prowadziły do zakupów.

– Terapeuta może również zalecić szereg dodatkowych ćwiczeń, takich jak relaksacja, medytacja czy joga, które pomagają w redukcji stresu. Te działania mają ograniczyć a docelowo zatrzymać nieadaptacyjne sposoby radzenia sobie z napięciem emocjonalnym – wyjaśnia.

*Agnieszka Tousty-Ingielewicz to psycholożka i certyfikowana psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej.

Pracuje z dziećmi od 10. roku życia, młodzieżą, jak i osobami dorosłymi, które zmagają się z zaburzeniami nastroju, lękami, depresją, zaburzeniami osobowości, ADHD, doświadczają wpływu negatywnych emocji (napadami paniki, fobiami, obsesjami) i pragną się im przeciwstawić; nie radzą sobie ze stresem; doświadczają trudności w budowaniu satysfakcjonujących relacji z innymi; doświadczają bólu i cierpienia spowodowanego niepłodnością; chcą pogłębić wiedzę o sobie samym, aby świadome kierować swoim życiem.

Udział
Exit mobile version