Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Szymon Hołownia żegna się z fotelem marszałka Sejmu. Jak go pan zapamięta?
Marek Sawicki: Po ośmiu latach smuty w wydaniu marszałek Witek, ożywił pracę Sejmu. Sejm został otwarty, nie tylko w sensie zniesienia barierek. Przyjeżdżają wycieczki, więcej ludzi może zobaczyć, jak parlament wygląda od środka. Zniknęła też „zamrażarka”, czego oczywiście opozycja nie chce dostrzec, ale czytane są projekty opozycyjne.
Za rządów PiS leżały miesiącami w szufladzie a potem lądowały w koszu. Poprawiła się jakość pracy parlamentu.
Czyli będzie trochę panu brakowało tego „sejmfliksa” z Szymonem Hołownią w roli głównej?
Marszałek Hołownia nie zniknie z Sejmu, więc dlaczego miałoby mi go brakować? Zresztą marszałek nie jest dla posłów kimś, kto jest odnośnikiem, jakimś kamieniem milowym, tylko jest po prostu jednym z posłów, tyle że prowadzącym obrady. Różnica jest taka, że ubędzie mu obowiązków, nic więcej.
Były marszałek Sejmu, Marek Jurek, stwierdził w „Rzeczpospolitej”, że Szymon Hołownia przejdzie do historii jako ten, który zapobiegł zamachowi stanu. Pan się zgadza z tą opinią?
To lekka przesada, dlatego że nikt nie planował zamachu stanu, a to, że Szymon Hołownia prowadził rozmowy w kuluarach z różnymi politykami, którzy przedstawiali możliwe warianty, nie ma nic wspólnego ze stanem faktycznym.
Niczemu nie zapobiegł, bo jedna osoba nie jest w stanie dokonać ani zatrzymać rewolucji.
Największy błąd marszałka Hołowni to?
Nie jestem człowiekiem pamiętliwym, więc nie chcę wytykać mu wpadek. Zresztą nie widzę jakiegoś takiego szczególnego momentu, w którym zbłądził, zrobił źle, podjął złą decyzję. Jako marszałek był ponadprzeciętny.
Paulina Hennig-Kloska, wiceprzewodnicząca Polski 2050, zasugerowała, że Hołownia może zmienić zdanie i pozostanie w polskiej polityce. Jak pan odczytuje te słowa?


