Wprost: W jednym z wywiadów mówiła pani, że biznes nie ma płci, jednak kobieca intuicja pomaga w prowadzeniu firmy. Jakie inne cechy płci pięknej sprawiają, że współpracuje pani głównie z kobietami?
Daria Prochenka: Mam szczęście, że większość zawodowego życia pracuję z nimi i umiem to robić. Z pewnością kobiety potrzebują więcej empatii, rozmowy i przez to momentami spowalniają pewne rzeczy ale z drugiej strony jesteśmy bardziej elastyczne, potrafimy się naginać, ale nie podporządkować. Potrafimy kreatywnie podchodzić do niektórych zagadnień.
U panów jest szybciej i konkretnie.
To prawda, z impetem idą do przodu, ale przez to czasem coś im umyka. Kobiety szukają innych dróg, alternatywy.
Pracy z kobietami trzeba się nauczyć?
Tak i nie każdy umie sobie z tym poradzić. W kobiecej firmie jest więcej emocji, dlatego trzeba więcej czasu poświęcić, by poznać te charaktery. W moich dwóch biurach, szczecińskim i warszawskim pracuje dwadzieścia kobiet, a nasze spotkania – w formule „burzy mózgów” – są bardzo kreatywne. Nie będąc kobietą, ciężko się w tym połapać. U mężczyzn dominuje zero-jedynkowe spojrzenie, natomiast u kobiet jest więcej decyzji intuicyjnych, co ma swoje plusy i minusy.
Zatrudnia pani też mężczyzn dla równowagi?
Współpracujemy z kilkoma panami np. w centrum logistycznym, z agencji SEO, programistami. Kilku mężczyzn było w dziale handlowym, czy dziale eksportu, ale to były sporadyczne historie. Aktualnie w najbliższym zespole mam 100% kobiet. Bardzo bym chciała zatrudnić pana dla równowagi, ale jakoś mi nie wychodzi. Produkujemy kosmetyki, więc siłą rzeczy zgłaszają się do nas głównie kobiety. Finalnie liczą się kwalifikacje i jak widać panie zwyciężały umiejętnościami podczas naszych rekrutacji.
Czy każda kobieta ma szansę odnieść sukces w biznesie? Zbudowanie własnej firmy wymaga to posiadania szczególnych predyspozycji?
Nie każdy nadaje się na szefa, bez względu na płeć. Choć oczywiście nadal kobiety mają nieco trudniej, bo większość z nich ma w życiu moment, który chce poświęcić rodzinie, wychowaniu dzieci. I w pewnym momencie dochodzi jej drugi popołudniowy etat.
Trochę się to w ostatnich latach zmieniło.
To prawda, panowie są bardziej aktywni w partnerskim życiu, ale to wciąż kobieta idzie na urlop macierzyński, częściej bierze wolne w pracy, gdy dzieci są chore, jest odpowiedzialna za ognisko domowe. Trudniej jej się wyrwać z domu i pojechać na trzydniową konferencję czy wyjść na kolację biznesową. Mężczyznom łatwiej porzucić te obowiązki rodzinne i zająć się przestrzenią biznesową, kobieta ma więcej blokad, czasami także w głowie, bo sama je sobie narzuca.
Są chwile, że chciałaby pani to wszystko rzucić?
Czasami, ale potem mi mija. Przedsiębiorca nawet na urlopie myśli o pracy, bo czuje się odpowiedzialny za swój biznes i pracowników, płynność finansową. Chce, by firma się rozwijała i myśli o tym non stop. Jeśli ktoś ceni sobie komfort, chce mieć czystą głowę w weekendy, nie chce myśleć cały czas o pracy – nie będzie dobrym szefem. To tak jak z prowadzeniem samochodu: jeśli czujesz, że nie nadajesz się na kierowcę, to nie idź na kurs, bo może uratujesz czyjeś życie. Tu jest podobnie.
Pani od 11 lat prowadzi firmę kosmetyczną. Jak narodził się pomysł wejścia na ten rynek z własnymi produktami?
Zawsze byłam freelancerką, 20 lat temu po raz pierwszy założyłam jednoosobową działalność gospodarczą, realizowałam zlecenia z kilku miejsc. Zmęczyła mnie jednak taka praca i pomyślałam, że potrzebuję dodatkowego wyzwania. Nie kręciła mnie praca „od do”. Któregoś dnia przyszedł moment refleksji, że dużo osiągnęłam ale chcę szukać nowych kierunków rozwoju. Naturalne kosmetyki wydawały mi się strzałem w dziesiątkę.
Nie jest łatwo startować na rynku przesyconym najróżniejszymi produktami dla kobiet.
Wprowadziliśmy zupełnie nową kategorię, kosmetyki naturalne, które w 2013 roku jeszcze nie były popularne. Myślałam, że ludzie przyjmą nas z otwartymi ramionami, ale myliłam się. Początki nie były łatwe, trzeba było wyedukować klientów. Na szczęście miałam swoją wizję i cel. Wiedziałam, że muszę ją realizować. Jak coś mi nie wychodzi, kombinuję, jak to zrobić inaczej. Jestem konsekwentna.
4-5 lat temu zaczęło pojawiać się coraz więcej podobnych firm, stawiających na ekologiczne składniki. Wtedy było gorzej?
Dopiero teraz widać przesycenie, konkurencję, półki się uginają pod wszystkimi produktami. Ostatnio tak się zastanawiałam: co tu się wydarzyło? Ale wzięłam głęboki oddech. Nie wykonuję gwałtownych ruchów, obserwuję rynek, analizuję, jak zmieniają się klienci, ich potrzeby. Widzę, jak wyedukowały się konsumentki.
Co jest waszym znakiem rozpoznawczym?
Oprócz surowców naturalnych, certyfikatów, ekologicznych opakowań, którymi się wyróżniamy od początku działalności, wprowadzamy nowe receptury. Jesteśmy otwarci na innowacyjne kompleksy roślinne i surowce, łączymy nowoczesną kosmetologię z wartościami ekologicznymi, które są mi bardzo bliskie.
Jak pogodzić wysoką jakość z konkurencyjną ceną produktu?
To spore wyzwanie. Wiadomo, można szaleć z najlepszymi składnikami w dużych ilościach i pięknymi opakowaniami, ale za tym stoi wysoka cena. Naszą rolą jest to, by produkt był przyjemny, fajny do używania, ekologicznie opakowany, ale przystępny cenowo. Dlatego mamy kilka linii – od premium, w której nasi technolodzy wykorzystali bogactwo składników, cudownych surowców w dużej koncentracji, po linie bardziej ekonomiczne, dostępne np. w sieciach Rossmann czy Hebe. Owszem, ich składy są trochę odchudzone, ale nadal używamy do ich produkcji fenomenalnych składników. Musimy żonglować składami i opakowaniami, by cena była odpowiednia dla różnych konsumentów.
Jakie jest pani zawodowe marzenie?
Te cele ciągle ewoluują. Jesteśmy przed rebrandingiem, za kilka miesięcy zaprezentujemy naszą markę w nowej odsłonie. Skupiamy się też na eksporcie, ponieważ w Polsce udało nam się dotrzeć do większości kanałów dystrybucyjnych, w których sprzedajemy nasze produkty. Jesteśmy w największych sieciach sklepów, na lotniskach, w aptekach internetowych. Nasze produkty cieszą się popularnością w Europie czy egzotycznych krajach takich jak Kuwejt czy Arabia Saudyjska, Hongkong, ale nadal sprzedaż za granicą nie stanowi tylu procent w całym obrocie, jakiego oczekiwałam. Chcę ten eksport rozruszać.
Czy jest kobieta-ikona w biznesie, na której się pani wzoruje?
Nie mam takiego wzorca. Owszem czytam książki o historiach ludzi sukcesu, ale nie mam jednego autorytetu. Analizuję jak znani przedsiębiorcy żyli, co ich pasjonowało. Zauważyłam, że mają wspólną cechę – nie poddają się. Nawet w obliczu totalnego bankructwa, otrzepywali się, zastanawiali gdzie popełnili błąd i szli dalej. Inną wspólną cechą jest wczesne wstawanie. I tego akurat nie znoszę! Lubię pospać. Wykonując stresującą pracę, trzeba dbać o zdrowie i ćwiczyć. Uprawianie sportu jest niezwykle ważne. Dzięki temu nie kumulujemy złej energii w swoim ciele.
Jak łączy pani obowiązki rodzinne z pracą i sportem?
Multizadaniowość to cecha wielu dobrze zorganizowanych biznesmenów. Inaczej się nie da.
Co doradziłaby pani kobietom, które myślą o założeniu własnej działalności?
Jeśli są przekonane, że mają dobry pomysł na biznes, powinny w to iść. Oprócz intuicji biznesowej i wiary w sukces, przyda się też umiejętność liczenia.
To znaczy?
Widziałam wiele upadków związanych z przeinwestowaniem. Na przykład: ktoś miał kapitał, ale niepotrzebnie wydawał pieniądze na wielkie biuro choć go nie potrzebował, lub zatrudniał od razu szereg pracowników, kupował drogi sprzęt lub brał luksusowe auto w leasing. Polecam zatem umiar i zaprzyjaźnienie się z exelem.
Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska