Andrzej i Danuta pobrali się w 1986 r. Andrzej miał wtedy 26 lat, Danuta była pięć lat młodsza. Mieszkali w Grodzisku Wielkopolskim. Mieli dwójkę dzieci. Andrzej jako 22-latek trafił do milicji, kontynuował potem pracę jako policjant. W 2006 r. odszedł na emeryturę ze względu na nerwicę i problemy z kręgosłupem.
Mężczyzna latami znęcał się psychicznie nad żoną, groził jej śmiercią. W 2010 r. Sąd Rejonowy w Grodzisku potwierdził, że co najmniej w okresie od 2004 do 2009 Andrzej K. poniżał Danutę w trakcie awantur, wyzywał, zmuszał do ucieczki z domu, a nawet raz rzucił w nią przedmiotem. Wyrok: pięć miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
W 2009 r. Andrzej K. złożył pozew o rozwód. Przeniósł się do domu na terenie poznańskich ogródków działkowych. W domu w Grodzisku pojawiał się raz na tydzień, dwa tygodnie, najczęściej wtedy, gdy nie było nikogo z rodziny. Odbierał wówczas pocztę.
„Przeraźliwie krzyczała i wzywała pomocy”
19 marca 2011 r. Andrzej K. przyjechał tuż przed godz. 1 w nocy do Grodziska i zaparkował kilkaset metrów od domu. To było na dwa dni przed spodziewanym orzeczeniem rozwodu przez sąd. Między małżonkami trwał spór dotyczący podziału majątku. Poza tym Andrzej K. domagał się rozwiązania małżeństwa bez orzekania o winie, na co Danuta zgodzić się nie chciała.
Mężczyzna przeszedł przez nieużytki i wszedł do domu. Użył swojego klucza. Udał się do pokoju córki, w którym, pod jej nieobecność, spała Danuta. Następnie polał benzyną wykładzinę, łóżko oraz śpiącą kobietę i podpalił. Potem uciekł przez drzwi w piwnicy, wsiadł do auta i wrócił do Poznania.
Kobieta była mocno poparzona, ale udało jej się ugasić ogień na sobie i pójść do mieszkającego w pobliżu szwagra i jego żony. Zadzwoniła przy furtce. Nie potrafiła powiedzieć, kto tak naprawdę stał za podpaleniem. Szwagierka zeznała potem, że Danuta „przeraźliwie krzyczała i wzywała pomocy”, „zwijała się z bólu i kuliła”. – Ktoś oblał mnie benzyną i podpalił – wołała.
Szwagier zapytał, czy zrobił to Andrzej. – Nie wiem, nie widziałam, spałam – mówiła.
Bliscy Danuty K. byli tak zdenerwowani, że nie potrafili zadzwonić na numer alarmowy. Zatrzymali przejeżdżającego w pobliżu kierowcę ciężarówki, który wezwał pomoc. Niedługo potem pojawiło się pogotowie i straż pożarna. Danuta trafiła do szpitala. Strażacy ugasili ogień w domu.
Brat i córka Andrzeja K. próbowali się do niego tej nocy dodzwonić. Mężczyzna miał włączony telefon, ale nie odbierał. Policjanci udali się na działki, ale patrol nie potrafił zlokalizować tej konkretnej, na której mieszkał 51-latek. Dopiero po godz. 8 odebrał telefon od funkcjonariusza, który kazał mu zgłosić się na komendę w Grodzisku Wielkopolskim. Potem zadzwonił do bratowej, która poinformowała go o poparzeniach jego żony.
Jeszcze tego samego dnia został zatrzymany i trafił do aresztu. Nie przyznawał się do winy.
Danuta została przetransportowana śmigłowcem do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Prosiła o to, by pozwolono jej umrzeć. Odeszła dwa dni później. Miała 45 lat.
U kobiety stwierdzono oparzenia II i III stopnia 79 proc. powierzchni ciała, które skutkowały ostrą niewydolnością oddechową, wstrząsem oparzeniowym, ostrą niewydolnością nerek, oparzeniem dróg oddechowych oraz zespołem niewydolności narządowej. „Była to niewątpliwie straszna śmierć” – ocenił później Sąd Okręgowy w Poznaniu.
Dzięki nagraniom z kamer monitoringu ustalono, że mężczyzna przyjechał do tej nocy do Grodziska Wielkopolskiego. Nie wykazano ze 100-procentową pewnością, że auto, które zaparkowało wtedy niedaleko domu Danuty, należało do Andrzeja.
Zgadzały się jednak nie tylko m.in. kształt i ciemny kolor, lecz także kołpaki, antena radiowa, miejsce umieszczenia tylnej tablicy rejestracyjnej, dość specyficzne umiejscowienie owiewki. Zgadzało się również to, że nie działało jedno z przednich świateł. Świadkowie zwracali uwagę, że Andrzej miał zwyczaju zapalać reflektory dopiero po ruszeniu. Tak też robił kierowca, którego zarejestrowano na monitoringu między 1 a 3 w nocy.
W budynku nie znaleziono żadnych śladów włamania, nic nie zostało ukradzione, choć na wierzchu leżała torebka kobiety z pieniędzmi i jej telefon. Osoba, która była tej nocy w domu, musiała doskonale znać rozkład pomieszczeń, bo uciekła drzwiami piwnicznymi, otwieranymi tylko od wewnątrz.
Na kilka dni przed podpaleniem ktoś przestawił czujnik włączający oświetlenie przed budynkiem. Sąd powiązał to z wizytą Andrzeja K. w domu, która wydarzyła się właśnie w tym czasie.
Mężczyzna musiał też wiedzieć, że tej nocy żona będzie sama, bo syn miał wtedy nocować u swojej dziewczyny, a córka była za granicą. Andrzej K. przeszedł (za swoją zgodą) badanie wariografem, które wykazało, że może mieć związek ze zbrodnią. Śledztwo wykazało, że Andrzej K. był jedyną osobą, z którą Danuta K. miała konflikt. Nie było w jej życiu innego mężczyzny, którego się bała.
Brat Andrzeja K. zeznał potem, że na kilkanaście dni przed zdarzeniem mężczyzna miał stwierdzić, że „jak człowiek ginie w pożarze, to nie ma śladów”. Komentował tak śmierć sąsiada, który stracił życie w ten sposób.
U mężczyzny nie stwierdzono chorób psychicznych. W chwili zdarzenia był poczytalny.
„Nie ustalono dowodów bezpośrednich”
W lutym 2013 r. Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał mężczyznę na dożywocie. Andrzej K. został uznany nie tylko za winnego zabójstwa żony, lecz także posiadania bez zezwolenia 21 nabojów pistoletowych. Sąd nakazał też mężczyźnie zapłatę bliskim Danuty K. (dzieciom i matce) łącznie blisko 300 tys. zł.
„Choć w sprawie nie ustalono dowodów bezpośrednich jego sprawstwa, to jednak ustalone poszlaki – fakty uboczne – wskazują w sposób w pełni logiczny i wykluczający inną wersję zdarzeń na sprawstwo oskarżonego” – wskazał sąd.
Obrońca Andrzeja K. złożył apelację. Argumentował, że nie sposób udowodnić, czy auto zaparkowane nocą w rzeczywistości należało do mężczyzny. Twierdził też m.in., że nie wiadomo tak naprawdę, czy drzwi domu nie zostały otwarte tej nocy wytrychem. Przekonywał sąd, że Andrzej K. nie miał wcale motywu.
W maju Sąd Apelacyjny w Poznaniu dokonał niewielkich zmian w wyroku sądu pierwszej instancji, ale skutek dla Andrzeja K. był ten sam – dożywocie.
Po kilku miesiącach Andrzej K. złożył za pośrednictwem swojego obrońcy kasację do Sądu Najwyższego. Została oddalona. Po dwóch latach zawnioskował do SN o wznowienie postępowania, wniosek został oddalony. Ponawiał te próby także w 2017 r., 2021 r., 2022 r., a także w ubiegłym roku. Za każdym razem bezskutecznie.