Minęły trzy lata od początku rosyjskiej pełnoskalowej napaści na Ukrainę. Niebawem miną również trzy lata, odkąd odkryto masowe groby w Buczy. Węgierska reakcja na ten fakt, gdy Vikor Orbán nie potępił jej sprawców, a o masakrze powiedział: „żyjemy w czasach masowej manipulacji, gdy człowiek nie wie, czy może wierzyć w to, co sam widzi”, doprowadziła do najgłębszego rozdziału w relacjach polsko-węgierskich. A to wszystko w marcu – miesiącu, w którym 23 marca obchodzony jest Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej.
Po tych trzech latach w węgierskim podejściu do wojny nie zaszła żadna korekta. Jedynym gestem było anulowanie zakazu, który został wprowadzony w marcu 2022 r. Dotyczył on budowania baz NATO na Wschód od linii Dunaju. Tworzyło to przestrzeń, w której co prawda sprzęt sojuszniczy mógł się przemieszczać, ale nie mógł stacjonować.
Od pierwszych dni wojny strona węgierska uniemożliwia transport broni także przez swoje terytorium, to pozostało niezmienne. Zwycięstwo Donalda Trumpa zostało przyjęte na Węgrzech wręcz euforycznie. Węgierskie władze, politycy, media czy ośrodki analityczne pracujące dla władz, jednoznacznie opowiadają się za polityką republikańskiego prezydenta w sprawie rozwiązania wojny w Ukrainie.
Wątki obecne w polskiej czy europejskiej debacie publicznej, związane z zapewnieniem bezpieczeństwa regionu w zasadzie nie występują – przede wszystkim z uwagi na oczywisty fakt – Węgry nie graniczą z Niemcami i Rosją. Z węgierskiej perspektywy kluczowe jest zakończenie konfliktu i przejście do jak najszybszej normalizacji relacji z Rosją.
Historia to jedno, polityka drugie
Orbán po piątkowym spotkaniu prezydentów USA i Ukrainy napisał w mediach społecznościowych: „Silni ludzie tworzą pokój, słabi ludzie tworzą wojnę. Dziś prezydent Trump odważnie opowiedział się za pokojem. Nawet jeśli dla wielu było to trudne do strawienia. Dziękuję, Panie Prezydencie!”.
W weekend minister spraw zagranicznych Węgier, Péter Szijjártó rozmawiał ze swoim rosyjskim odpowiednikiem – Sergiejem Ławrowem na temat ataków Ukrainy na rosyjskie przepompownie gazu, którymi błękitne paliwo tłoczone jest Gazociągu Południowego i transportowane na Węgry. Rosyjski minister poinformował, że Rosja zestrzeliła atakujące drony. Szijjártó uznał ukraińskie ataki za niedopuszczalne, wręcz godzące w bezpieczeństwo energetyczne Węgier (które zgodnie z optyką Budapesztu zapewnia właśnie Rosja).
Podejście Węgier do wojny od początku było w Polsce trudne do zrozumienia. Jak to możliwe, że państwo, które doświadczyło tyle zła ze strony Rosji, teraz staje po jej stronie. Węgrzy historii z polityką nie łączą, odpowie polityk rządzącej większości. Liczy się deal biznesowy. Pamięć historyczna to jedno, działanie drugie.
Węgry w lutym 2022 r. stanęły po złej stronie historii, nie pierwszy raz zresztą, jeśli wziąć pod uwagę udział w dwóch wojnach światowych po stronie agresorów. Ten wątek bodaj najczęściej przewija się w debatach wokół polityki Budapesztu wobec Ukrainy, czyli gorliwego wspierania Trumpa w przygotowywaniu porozumienia z Putinem nad głowami Ukraińców i bez udziału Europejczyków.
We wpisie w mediach społecznościowych szef węgierskiej dyplomacji 24 lutego napisał: „Po trzech latach wojny pojawiła się szansa na pokój. Nasze stanowisko przez cały czas było takie, że tylko porozumienie amerykańsko-rosyjskie może zakończyć wojnę„.
O rosyjskiej odpowiedzialności za wojnę, jak zawsze, nie wspomniał.
Węgry po stronie agresorów. I przegranych
Węgry dwukrotnie kończyły wojny w 1918 i 1945 r. po stronie przegranych. Status Węgier regulowano wówczas traktatami. Po raz pierwszy 4 czerwca 1920 r., kiedy w pałacu Grand Trianon w Wersalu podpisano traktat, na mocy którego Węgry utraciły ponad dwie trzecie swojej dotychczasowej powierzchni (232 578 km2), a także podobny odsetek ludności (13,2 mln).
Następnie po drugiej wojnie światowej w 1947 r. podpisano tzw. mały Trianon, na mocy którego Węgry utraciły ziemie, które odzyskały na mocy arbitrażu wiedeńskiego. Na marginesie warto wspomnieć, że stroną Trianon była (obok USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Czechosłowacji, Rumunii i Królestwa SHS), także Polska.
Oba dokumenty w węgierskiej historiografii nazywają się „dyktatami”, taka terminologia używana jest także przez ugrupowania opozycyjne wobec Fideszu. Podkreśla się, że zostały „narzucone”. Faktycznie tak było. Strona węgierska reprezentowana była przez trzech polityków: Alberta Aponnyi’ego, Istvána Bethlena i Pála Telekiego. Nie dopuszczono jej jednak do udziału w obradach konferencji. Członków delegacji informowano jedynie o jej postanowieniach. Te własne doświadczenia także nie mają znaczenia dla Węgier i ich postawy wobec Ukrainy.
Twitterowe starcie z historią w tle
W serwisie X starłem się, nie po raz pierwszy zresztą, z jednym z analityków ds. geopolityki prorządowego ośrodka węgierskiego – Centrum na Rzecz Praw Podstawowych. Jego nazwisko nie jest tu istotne, bowiem nie chodzi o personalne uderzenie, ale ukazanie sposobu myślenia.
Instytucja, dla której ów analityk pracuje, powstała w 2013 r. Na początku zajmowała się merytorycznym wsparciem węgierskich władz w sporach z Unią Europejską. Pamiętam, jak jej eksperci w trakcie posiedzeń Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) argumentowali np. że nie można mówić o łamaniu praworządności na Węgrzech, gdy nie istnieje jedna, wspólna dla całej UE definicja tego pojęcia, tożsama znaczeniowo w każdym z unijnych języków. Sam pomysł takiego podejścia był interesujący.
Centrum jest organizatorem węgierskiej edycji konserwatywnej konferencji CPAC, tej samej, o której głośno było kilkanaście dni temu za sprawą tak spotkania prezydenta Andrzeja Dudy i Donalda Trumpa, a także udziału w niej szefa polskiej dyplomacji, Radosława Sikorskiego.
CPAC Hungary odbędzie się 29-30 maja. W poprzedniej edycjach obecni byli przedstawiciele polskiej prawicy, m.in. były premier Mateusz Morawiecki oraz minister w Kancelarii Prezydenta RP Marcin Mastalerek.
Centrum jednoznacznie popiera republikanów i węgierskie podejście do wojny, wielokrotnie prowadzące do obstrukcji m.in. zwrotu Polsce części nakładów poniesionych na pomoc Ukrainy z unijnego budżetu. Przywołane środowisko analityczne niemal przy każdej okazji akcentuje swoje bezkrytyczne poparcie dla republikańskiej administracji, a także budowania porozumienia ponad głowami Ukrainy.
W trakcie kolejnej korespondencji w mediach społecznościowych na uwagę dotyczącą niewyciągania wniosków z węgierskiej historii analityk odpowiedział, że „Węgry nauczyły się tego, aby nie iść po stronie Niemiec przeciwko Rosji i Ameryce”. Ich zdaniem na udział w negocjacjach pokojowych trzeba zasłużyć, a wspierająca Ukrainę Europa na takie miejsce nie zasługuje.
Węgry jako samotna wyspa
Węgierski premier w coraz bardziej jawny sposób wypisuje Węgry z europejskiej wspólnoty. Nie chodzi tu o wychodzenie z UE czy rozluźnianie więzów gospodarczych. Nie, te pozostają bowiem dla Budapesztu najważniejsze. Chodzi o kreowanie Węgier jako samotnej wyspy, utwierdzania samych Węgrów w przekonaniu, że nikt i nic nie jest w stanie ich zrozumieć, ich szczególnie predystynowanej roli do łączenia Wschodu i Zachodu. Premier nie poszukuje nawet pól współpracy.
Swego czasu najbliższa Orbánowi polityk – Georgia Meloni – po objęciu funkcji premier Włoch otworzyła się na dialog, jednoznacznie opowiadając po stronie solidarności z Ukrainą. Orbán tego nie zrobił. Węgry nie wykonały żadnego gestu, który dowodziłby chęci ograniczenia wpływów rosyjskich. Polityka Węgier od kilkunastu miesięcy opiera się na gwarancjach współpracy z republikanami i szczególnie dobrych relacji z Donaldem Trumpem.
Tymczasem pomimo dłuższego czasu do żadnego spotkania na wysokim węgiersko-amerykańskim szczeblu wciąż nie doszło, a w pewnym stopniu odwaga i polityka Budapesztu wisi dzisiaj na coraz bardziej wątpliwym autorytecie USA. Nieprzewidywalność amerykańskiego lidera ma bezpośrednie przełożenie na węgierską pozycję, a i tak w węgierskiej opowieści o punktach, w którym stanowiska Trumpa i Orbána różnią się, po prostu się nie wspomina.
Póki co wszystkich prorządowych analityków i dziennikarzy napawa duma. Trump mówi jak Orbán po 2022 r. Jeśli zmieni zdanie, winni szybko się znajdą – będą to zachodni, zawsze „prowojenni” politycy.