20 września 1997 r., wczesne popołudnie. Komisariat w Rumii odebrał telefoniczne zgłoszenie o wystającej z ziemi kości w kompleksie leśnym na terenie leśnictwa Stara Piła. Na policję zadzwoniła kobieta, do tej pory nie wiadomo, kim była.
Zwłoki mężczyzny zakopane były ok. 25 metrów od drogi kamiennej prowadzącej z Rumii do wsi Bierzkowice. Ułożone twarzą do ziemi, nogi były zgięte w kolanach. Na stopach buty typu trapery, do tego marynarka, koszula flanelowa, dżinsowe spodnie ze skórzanym paskiem. Zmarły miał na głowie foliową torbę.
Po wyjęciu ciała z dołu, w wyniku ponownego przeszukania ziemi, znaleziono tam także prezerwatywę i srebrny łańcuszek, który, jak się później okazało, należał do mężczyzny.
Ciało znajdowało się w ziemi na tyle długo, że obrosło korzeniami drzew. Wygląd i stan rozkładu uniemożliwił określenie dokładnego wieku oraz cech rysopisu. Biegły ocenił w wydanej opinii, że ciało znajdowało się w dole nie dłużej niż 1,5 roku i nie krócej niż 1,5 miesiąca. Mężczyzna miał ok. 30-40 lat.
Sekcja zwłok wykazała, że zmarły otrzymał uderzenie ostrym narzędziem w plecy, przez co doszło do przekłucia aorty i wewnętrznego wylewu. Bezpośrednią przyczyną zgonu, jak wskazali biegli, było jednak uduszenie z powodu nałożonej na głowę reklamówki. Ręce zmarłego najprawdopodobniej skrępowane były taśmą klejącą.
Policjanci dość szybko doszli do wniosku, że ciało mogło należeć do zaginionego w listopadzie 1996 r. 29-letniego Pawła Starosta, mieszkańca Gdyni. Okazano ubrania zmarłego żonie i rodzicom mężczyzny.
Matka Pawła Starosta podczas okazania: Pamiętam, że syn był u mnie 11 listopada. Miał właśnie opisane buty na nogach. Zwróciłam na nie uwagę, bo były nowe. Pierwszy raz był u mnie w tych butach. Wspomniałam, że mógłby kupić nowe buty żonie.
Koszulę też rozpoznała.
Żona Pawła Starosta kojarzyła buty, spodnie, koszulę, łańcuszek. Tylko marynarka nie wyglądała znajomo.
Zabójstwo Pawła Starosta. Rusza śledztwo
Paweł Starost miał żonę i trójkę dzieci. Mieszkali w Gdyni. Od 1995 r. prowadził firmę zajmującą się montażem okien. Był jednym z dealerów producenta działającym w tym rejonie. Dobrze znał tę branżę, nieźle sobie radził. Zatrudniał trzy osoby, czasem korzystał z dodatkowych rąk do pracy, jeśli była taka potrzeba. Klienci byli z jego usług zadowoleni.
Matka Pawła Starosta: Małżeństwo mojego syna było zgodne. Nigdy nie słyszałam, aby był jakiś poważny konflikt. Syn pracował bardzo dużo. (….) Był on bardzo skryty, taki miał charakter. Firma prosperowała dobrze.
Księgowa: Powiedział, że musi wyjechać na urlop, bo jest zmęczony firmą. Było to chyba w październiku.
Żona Pawła Starosta: W ostatnim okresie, ok. dwóch tygodni przed zaginięciem, mąż miał wyjątkowo wesoły nastrój, podchodził do życia lekko, jakby nic nie było problemem, ciągle się śmiał, nie rozumiał problemów dnia codziennego, z którymi się borykałam.
Małżonka mężczyzny wspomniała, że nie miał żadnych pożyczek, a wręcz był ich wrogiem. Biuro otworzył dzięki oszczędnościom.
Jeździł kupionym w październiku białym Polonezem. Auto zostało odnalezione w grudniu 1996 r. w Gdańsku przy ul. Piastowskiej, niecały miesiąc po zaginięciu. Na boku pojazdu znajdowały się dane teleadresowe firmy. Samochód był zamknięty, bez śladów włamania. Policjant musiał użyć śrubokręta, by dostać się do środka. W trakcie oględzin wnętrza pojazdu zabezpieczono mikroślady, odciski palców, a także przeżutą gumę.
W aucie nie znaleziono nesesera z dokumentami, z którym Paweł Starost zwykle się nie rozstawał. Nie było także komórki, ani kluczy od pojazdu.
Wizyta w „paszczy lwa”
Paweł zaginął po południu 28 listopada 1996 r.
Żona: Zwyczajowo wyszedł przed godz. 7 rano. Przyszedł do domu po godz. 14, może 14.30. Zjadł kanapki i wracał do pracy. Nie zauważyłam w tym zachowaniu nic szczególnego. Pamiętam, że chciał mi coś powiedzieć, ale zrezygnował, nic nie mówił. Byłam w tym momencie zdenerwowana obowiązkami domowymi.
Gdy szła z dziećmi spać ok. godz. 22, Pawła wciąż nie było w domu. Nie zaniepokoiło jej to, bo zdarzało mu się wracać późno. Gdy rano wciąż go nie było, zadzwoniła do firmy. Usłyszała, że Pawła również tam nie ma.
Dzień wcześniej, po godz. 16, pojechał po zamówiony przez klienta parapet do konkurencyjnej firmy działającej w Redzie. Miał zażartować w rozmowie z pracownicą, że jedzie do „paszczy lwa”.
Znajomy Pawła Starosta z sąsiedniej firmy: Zobaczyłem, że nie jest sobą, tak jakby się bał. Zaproponował mi, aby pojechał z nim do Redy po parapet. (…) Odmówiłem, ponieważ miałem dużo pracy. Wówczas Paweł zamilkł. (…) Sprawiał wrażenie, że jedzie z oporami.
Pracownica konkurencji w Redzie: Był u nas ok. 10-15 minut. Zachowywał się normalnie. Nic szczególnego nie zauważyłam.
Paweł Starost miał dzwonić potem do swojej pracownicy z trasy, najprawdopodobniej korzystając z komórki. Mówił, że wszystko załatwił i że już tego dnia nie wróci. Prosił, by sama zamknęła biuro. Wtedy słyszeli się ostatni raz.
Pracownica Pawła Starosta: Tego dnia był jakiś podekscytowany, zadowolony. Wyglądał, jakby się gdzieś spieszył. Spoglądał przez cały czas na zegarek. (…) Pamiętam, że ktoś do niego dzwonił. Nie pamiętam, kto to był. Pan Starost nie rozmawiał z tą osobą. Powiedział, że nie ma czasu.
Zapytała go nawet, gdzie się tak śpieszy. Nie powiedział, zmienił temat.
„Syn leży na brzuchu”
Żona próbowała dodzwonić się na komórkę Pawła, ale ta nie odpowiadała. Poprosiła pracownika firmy, by ten sprawdził, czy mąż nie nocował u swoich rodziców.
Zdecydowała się zgłosić zaginięcie na policji. Później o zaginięciu Pawła informowały lokalne media. O sprawie mówiono też w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” w Telewizji Polskiej.
Matka mężczyzny poszła nawet do jasnowidza. Usłyszała, że „syn leży na brzuchu” w okolicach Łężyc (miejscowość oddalona ok. 2-3 km od miejsca, w którym ostatecznie znaleziono ciało Pawła Starosta). Jasnowidz powiedział też, że za jego śmiercią stoi dwóch mężczyzn, którzy mieli przewieźć zwłoki busem.
Kobieta pojechała do Warszawy, do siedziby telefonii komórkowej. Prosiła o bilingi syna. Nie udostępniono ich. Mówiła jednak policjantom, że coś udało się jej podejrzeć.
Ostatnią rozmowę Paweł Starost miał jej zdaniem odbyć rano w dniu zaginięcia ze swoim kolegą Andrzejem K. (dane zmienione). Mężczyzna w rozmowie z matką zmarłego miał jednak twierdzić, że nie pamięta, czy tego dnia z nim rozmawiał.
Policja bilingów nie zdobyła. Z materiałów sprawy wynika, że prokuratura zwróciła się po nie dopiero 8 października 1997 r. Telefonia komórkowa nie przechowywała bilingów za poprzedni rok. Nie zabezpieczono także nagrań z automatycznej sekretarki.
Kalendarz Pawła Starosta z 1996 r. został przejrzany przez funkcjonariuszy i zwrócony rodzinie.
Czarna marynarka Andrzeja
Choć Paweł Starost uchodził za skrytego, Andrzej K. bez wątpienia należał do jego najbliższych znajomych.
Chodzili do tej samej podstawówki. Przez lata nie mieli ze sobą kontaktu, później obaj przez jakiś czas pracowali w stoczni w Gdyni. Gdy Andrzej założył z żoną zakład fryzjerski, Paweł przychodził tam z małżonką.
Andrzej potem otworzył sklep z artykułami przemysłowymi. Paweł odwiedzał go tam co kilka tygodni. Gdy z kolei Paweł ruszył z własną działalnością, Andrzej przyjechał zobaczyć jego biuro. Czasem Paweł wpadał do Andrzeja do domu, ale maksymalnie na godzinkę, półtorej. Alkoholu pił mało lub nie pił wcale.
Andrzej K. przyznał, że pożyczył od Pawła 10 tys. zł na towar. Pożyczka była oprocentowana. Twierdził, że ostatnią ratę – 4,9 tys. zł – spłacił we wrześniu lub październiku, niedługo przed zaginięciem kolegi.
Twierdził też, że Paweł pożyczał od niego mniejsze kwoty, 300, 400 zł. Niedługo przed śmiercią miał pożyczyć 930 zł. Z relacji mężczyzny wynikało, że Starost chciał pożyczyć 1,2 tys., ale Andrzej akurat tyle nie miał.
Matka Pawła Starosta: Syn zawsze notował oddane mu pieniądze. Synowa mówiła mi, że brakuje wpisu na kwotę 4 tys. zł. (…) Andrzej K. powiedział, że wszystko mu oddał.
W aktach znajdujemy krótką umowę pożyczki między Pawłem Starostą i Andrzejem K. Starost we wrześniu 1995 r., na ponad rok przed zaginięciem, rzeczywiście pożyczył K. 10 tys. zł.
Mężczyzna zeznał, że ostatni raz widział Pawła we wtorek, dwa dni przed tragedią.
-Tego dnia pożyczył ode mnie marynarkę. Wisiała wtedy w sklepie na wieszaku – mówił policjantom Andrzej K. To była ta marynarka, w której znaleziono potem Pawła.
Andrzej K. mówił, że Paweł pożyczał od niego marynarki, bo byli podobnej budowy. Chciał wyglądać elegancko, gdy jechał na jakieś spotkania.
Podczas okazania przedmiotów rozpoznał reklamówkę, którą nałożono na głowę Pawła. Mówił, że dostał taką samą, gdy kupował pasek w sklepie. Nie wykluczył, że mógł w niej dać Pawłowi właśnie marynarkę.
W dniu zaginięcia Paweł Starost miał dzwonić do niego do domu o 17.15. Starost miał rozmawiać wtedy krótko z właścicielką budynku, od której Andrzej wynajmował mieszkanie. Rozmowę miała zarejestrować automatyczna sekretarka, ale Andrzej K. twierdził, że nagranie się nie zachowało.
Kobieta była przesłuchiwana w styczniu 1997 r., dwa miesiące po zaginięciu Pawła Starosta. Nie wspomniała nic o tej telefonicznej rozmowie.
Telefon od Pawła Starosta do Andrzeja K. był dość nietypowy. Andrzej K. kończył pracę o godz. 17.30. Sam przyznał policjantom, że jego kolega o tym doskonale wiedział. Dlaczego więc miałby dzwonić do jego domu kwadrans przed zamknięciem sklepu?
– W tym czasie w sklepie nie miałem telefonu, jak również nie miałem telefonu komórkowego. Paweł powinien wiedzieć, że nie ma mnie jeszcze w domu, że o tej godzinie powinienem być w sklepie – przyznawał Andrzej K.
Mężczyzna twierdził, że po skończonej pracy pojechał do rodziców, gdzie był przez ok. 2 godziny. Potem wrócił do domu i nie wychodził już do rana.
Przesłuchana dokładnie rok później matka Andrzeja K. nie potrafiła sobie przypomnieć, czy tego dnia syn rzeczywiście u niej był. Często do niej przyjeżdżał. W materiałach nie znajdujemy dokumentu, który potwierdzałby, że został przesłuchany w tej sprawie również ojciec Andrzeja K.
Groźby od konkurencji?
W aktach sprawy przewijają się wzmianki o groźbie, którą Paweł Starost miał otrzymać od waciciela jednej z konkurencyjnych firm z Trójmiasta.
Pracownica mężczyzny zeznała, że w kwietniu 1996 r. szef przedsiębiorstwa miał grozić Pawłowi Starostowi, że go „zniszczy”, jeśli ten nie odstąpi od jednego z przetargów.
Potwierdził to również były współpracownik Leszek Z. (dane zmienione).
Leszek Z.: W okresie wiosennym 1996 r. Paweł Starost powiedział, że w prasie lokalnej znalazł informację dotyczącą montażu i organizowanego przetargu na osiedlu mieszkaniowym. Po ok. dwóch tygodniach dowiedziałem się, że wycofał się z przetargu. Właściciel konkurencyjnej firmy zagroził, że go zniszczy. Nie odebrałem tego jako groźbę pozbawienia życia lub zdrowia. Wydawało mi się, że był to po prostu żart. Paweł wspomniał, że po raz ostatni wycofał się z przetargu.
Właściciel wspomnianej firmy, Mieczysław D. (dane zmienione), miał potem proponować Pawłowi Starostowi pracę. Mężczyzna jednak odmówił, nie chciał pracować u kogoś.
Inny znajomy Pawła Starosta potwierdził, że słyszał o groźbie. Miał jednak wrażenie, że była to groźba dotycząca kwestii finansowych, absolutnie nie morderstwa.
Mieczysław D. został przesłuchany. Mówił, że poskarżył się kiedyś na Starosta producentowi okien. Paweł miał podbierać mu stałych klientów. Miał potem jednak przyjechać do Mieczysława D., przeprosić go i obiecać, że zacznie już szukać własnych odbiorców.
Mieczysław D.: Podczas jednego ze spotkań Paweł Starost zapytał mnie, czy nie byłbym zainteresowany założeniem jeszcze z grupą innych osób własnej produkcji stolarki okiennej. (…) Nie byłem tym zainteresowany, ponieważ wiedziałem, że wiąże się to z dużym nakładem finansowym.
Zapewniał, że nigdy Pawłowi Starostowi nie groził. Miał proponować nawet, by Starost zaczął współpracę z producentem, z którym współpracował on sam. Mężczyzna miał być jednak niezainteresowany tym pomysłem.
Na kilka miesięcy przed śmiercią Paweł Starost zaczął realizację dużego zlecenia – montaż okien na nowym osiedlu w Gdyni. Kierownik budowy zeznawał, że nie organizowano wtedy żadnego przetargu, nikt nie próbował nawet składać innych, ciekawszych ofert.
Zabójstwo Pawła Starosta. Śledczy wracają do sprawy
Śledztwo umorzono w grudniu 1997 r. „Mimo zaginięcia torby z dokumentami ewentualne tło rabunkowe zabójstwa nie znalazło potwierdzenia” – czytamy w postanowieniu.
„Mimo że ustalono w sposób nie budzący wątpliwości, iż Paweł Starost i Andrzej K. wzajemnie pożyczali sobie pieniądze, to nie stwierdzono, by na tym tle doszło między nimi do nieporozumień” – wskazała prokuratura.
„W prowadzonym śledztwie jako jedną z wielu wersji zabójstwa Pawła Starost przyjęto rywalizację między konkurującymi ze sobą firmami zajmującymi się m.in. montażem okien (….). Czynności nie potwierdziły, aby firmy konkurencyjne chciałby wyeliminować Pawła Starost jako konkurenta” – oceniono.
Prokurator uznał tym samym, że jedyna wersja, której nie można odrzucić, to „przypadkowe zabójstwo”.
Do sprawy wrócono w 2012 r. Wtedy policja zwróciła się do biegłych m.in. o wyizolowanie DNA z gumy do żucia i pokrowców z siedzeń auta Pawła Starosta.
Badania wykazały, że gumę najprawdopodobniej żuł właśnie Paweł Starost. Na siedzeniach znaleziono profile pięciu osób, w tym co najmniej trzech mężczyzn. Przebadano też reklamówkę, która była nałożona na głowę 29-latka, ale nie udało się wyizolować DNA, które mogłoby posłużyć do zidentyfikowania sprawców.
Funkcjonariusze chcą też zlecić dokładne badania prezerwatywy znalezionej przy ciele mężczyzny, choć jest całkiem prawdopodobne, że znalazła się tam zupełnie przypadkiem.
Policjanci z Archiwum X, którzy pracują nad sprawą, nie wierzą w to, że Paweł Starost był przypadkową ofiarą. – To absurd. Sposób, w jaki został pozbawiony życia wskazuje, że musiało dojść co najmniej w pewnym zakresie do zaplanowanego zabójstwa – słyszymy. Funkcjonariusze zwracają uwagę, że Paweł Starost był postawnym mężczyzną. Sposób pozbawienia go życia, skrępowane dłonie, świadczą o tym, że nie mogła tego zrobić jedna osoba.
Osoby, które mają jakiekolwiek informacje na temat mężczyzny, proszone są o kontakt z KWP Gdańsk, 47 741 58 61, 47 74 15 282, email: [email protected] lub najbliższą jednostką policji.
Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękujemy funkcjonariuszom Archiwum X KWP w Gdańsku. Wypowiedzi świadków pochodzą z akt sprawy.