Trawniki są koszone, grabione, nawożone, odchwaszczane i podlewane – to wszystko pochłania czas, pieniądze i może niszczyć naturalne siedliska i ekosystemy, zwłaszcza jeśli rozpyla się na nich syntetyczne środki, które szkodzą pszczołom i innym bezkręgowcom.
W ramach inicjatywy „No Mow May” ogrodnicy, działkowicze i inni miłośnicy koszenia traw są informowani o negatywnych skutkach nadmiernej eksploatacji trawników i pozytywnych efektach zmniejszenia częstotliwości pozbywania się traw. I życia.
Miasta są obecnie nieproporcjonalnie zagrożone przez liczne kryzysy ekologiczne, takie jak zmiana klimatu i zanieczyszczenia. Trzeba zdać sobie sprawę, że zadbane trawniki, zwłaszcza na obszarach miejskich, postrzegane często jako symbole bogactwa i prestiżu, jeszcze bardziej pogrążają nas w kryzysach środowiskowych.
Dokładanie cegiełki do utraty różnorodności w przyrodzie
Kampania „No Mow May” to pomysł angielski, ale popierany przez światowe organizacje przyrodnicze i skierowany do wszystkich.
Ruch „No Mow May” wywiera presję – w Appleton w stanie Wisconsin mieszkańcy przekonali radę miasta, aby zaprzestała koszenia chwastów w miejskiej przestrzeni.
Podobnie naukowcy z polskich uniwersytetów apelują od lat o rozsądne koszenie i proszą o rezygnację z mody polegającej na niemal perfekcyjnie przyciętym trawniku. Bo moda nie musi wcale nieść za sobą korzyści, a jedynie walory estetyczne, a to też kwestia względna. Prof. Stanisław Czachorowski z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego mówił np., że nie chodzi o to, aby całkiem zaprzestać koszenia, ale by robić to zdecydowanie rzadziej i zmienić sposób myślenia o pielęgnacji i wyglądzie trawników w przestrzeniach miejskich.

Niektórzy wskazują na plusy koszenia: skoszona trawa pozwala teoretycznie ochronić się przed pasożytami i kleszczami, które w wysokiej wilgotnej trawce bytują masowo. Niska trawa jest też dobra dla alergików i miłośników pikników lub uprawiania różnych sportów.
Z przyrodniczego punktu widzenia koszenie trawy jest nie do końca uzasadnione, ale wiadomo, że może oddziaływać na inne rośliny, bo wykaszane razem z trawą są chwasty. A to wszystko wpływa na zmniejszanie różnorodności, która jest kluczowym wskaźnikiem równowagi, a zarazem jej braku.
Dlaczego warto kosić mniej?
Zmniejszenie częstotliwości koszenia pozwala stworzyć przyrodnicze siedlisko, przez co może zwiększyć się liczebność i różnorodność biologiczna, najwięcej mówi się oczywiście o pszczołach i innych owadach, które zapylają rośliny i istotnie wpływają na przyrodę. Na przykład ponad połowa gatunków dzikich pszczół w Niemczech występuje na obszarach miejskich, a około 325 z 595 gatunków udokumentowano w samym Berlinie.
Wyniki wielu badań przyrodników, zarówno z Europy, jak i Ameryki Północnej, wykazały znaczący wzrost liczebności różnych gatunków motyli i pszczół na trawnikach, które koszono rzadziej. Większa intensywność koszenia powodowała zubożenie różnorodności roślin i zwierząt.
Naukowcy związani z projektem bioróżnorodności w Tybindze odkryli, że łagodniejsze koszenie na trawiastych terenach miejskich miało przeważnie pozytywny wpływ na liczbę zagrożonych lub rzadkich gatunków takich jak dzikie pszczoły, chrząszcze, motyle, czy pluskwiaki.
Niektóre badania wskazują również, że mniej intensywne praktyki koszenia prowadzą do zmniejszenia liczby nielubianych w ogrodach czy parkach gatunków. Zmiany w strukturach roślinności – w wyniku koszenia i wycinek – mogą prowadzić do zmniejszenia odporności ekosystemu, a to otwiera drogę rozwoju gatunkom mniej chcianym, inwazyjnym i obcym.