Najnowsza odsłona konfliktu indyjsko-pakistańskiego wybuchła w nocy z 6 na 7 maja czasu polskiego. Indyjskie siły zbrojne rozpoczęły na terenie północnego Pakistanu i pakistańskiej części Kaszmiru operację „Sindoor”, w ramach której przeprowadziły serię 24 ataków rakietowych na dziewięć różnych lokalizacji.
Indie kontra Pakistan. Sprzeczne wersje wydarzeń
Wedle zapewnień władz w Delhi, jest to bezpośrednia odpowiedź na atak terrorystyczny z 22 kwietnia, dokonany w okolicy miasta Pahalgam. Indie obwiniają o niego dwie organizacje terrorystyczne, działające na terenie Kaszmiru: Laszkar-i-Toiba oraz Jaish-e-Mohammad.
Rząd w Delhi oskarża też władze pakistańskie o wspieranie działalności bojówek terrorystycznych w indyjskiej części Kaszmiru. Pakistan te oskarżenia kategorycznie odrzuca.
Co więcej, strona pakistańska podaje mocno odmienną od indyjskiej wersję wydarzeń, jeśli chodzi o ataki rakietowe przeprowadzone przez siły indyjskie. Według władz w Islamabadzie Indie uderzyły na sześć lokalizacji, przy czym pakistańskie władze utrzymują, że nie były to siedziby organizacji terrorystycznych, ale miejsca zamieszkałe przez cywilów.
Indyjski resort obrony podaje, że w 24 skoordynowanych atakach udało się wyeliminować 70 terrorystów średniego i wysokiego szczebla, powiązanych ze wspomnianymi organizacjami Laszkar-i-Toiba oraz Jaish-e-Mohammad. Indyjska armia dodaje, że kolejnych 60 bojowników zostało rannych. Ataki miały poważnie osłabić zdolności operacyjne obu grup. Pakistańskie władze odpowiadają jednak, że w wyniku indyjskich ataków rakietowych życie straciło 26 cywilów, a wielu innych zostało rannych albo zaginęło.
Te zarzuty odpiera z kolei strona indyjska, która przekonuje, że straty uboczne zostały „zminimalizowane dzięki precyzyjnemu celowaniu”. Delhi podkreśla też, że z jej strony jest to zakrojona na szeroką skalę operacja antyterrorystyczna, a nie pełnoskalowa agresja militarna. Na dowód tego Indie wskazują, że pakistańskie instalacje wojskowe nie były celem ataków, chociaż indyjski wywiad dostarczył rządowi dowodów na wsparcie pakistańskich sił zbrojnych dla działających w Kaszmirze terrorystów.
Pakistan odpowiedział na indyjskie ataki rakietowe ostrzałem artyleryjskim wzdłuż tzw. Linii Kontroli, a więc wyznaczonej po pierwszej wojnie o Kaszmir w 1949 roku linii demarkacyjnej między Indiami i Pakistanem, która przebiega przez prowincje Dżammu i Kaszmir. Z informacji przedstawionych przez stronę indyjską wynika, że w wyniku ostrzału życie straciło siedem osób.
Z kolei szef pakistańskiego MON – Khawaja Muhammad Asif – przekazał mediom, że siłom pakistańskim udało się zestrzelić „pięć wrogich samolotów”. Pakistan zastrzega jednak, że pełnoprawna odpowiedź na indyjski atak to kwestia najbliższej przyszłości.
Masakra w Pahalgam. Kropla, która przelała czarę goryczy
Eskalacja, która trwa od kilkudziesięciu godzin, to bezpośrednie następstwo bestialskiego ataku terrorystycznego z drugiej połowy kwietnia. Nieopodal miejscowości Pahalgam w indyjskiej części Kaszmiru nieznani sprawcy zabili 26 osób, z czego wszystkie, oprócz jednej, były indyjskimi turystami.
To najkrwawszy atak na indyjską ludność cywilną od dwóch dekad. Do ataku początkowo przyznała się mało znana grupa powstańcza Kaszmirski Front Oporu, ale później organizacja wycofała się z tej deklaracji.
Władze w Delhi winą za zbrodnię obarczają działające na terenie Kaszmiru organizacje Laszkar-i-Toiba oraz Jaish-e-Mohammad. To właśnie z pierwszą z nich ma być powiązany Kaszmirski Front Oporu. Indie zapewniają też, że wedle ich danych wywiadowczych pomocy bojownikom udziela pakistańska armia. Rząd w Islamabadzie kategorycznie dementuje te oskarżenia, natomiast Indie nie przedstawiły jeszcze dowodów na poparcie swojego stanowiska.
Brutalność dokonanej w Kaszmirze zbrodni wywarła ogromny wpływ na indyjską opinię publiczną. Świadkowie ataku relacjonowali, że w przypadku wielu ofiar napastnicy najpierw pytali o ich wyznanie, a następnie zabijali z zimną krwią strzałem w głowę. Jedna z ocalałych kobiet opowiadała, że jej ojca zmuszano do wyrecytowania islamskiego wersetu, a gdy nie był w stanie tego zrobić, został zamordowany.

Od czasu masakry w Pahalgam indyjskie społeczeństwo domagało się od konserwatywnego rządu premiera Narendry Modiego zdecydowanej reakcji. Gdy indyjskie siły zbrojne rozpoczęły operację „Sindoor”, spotkało się to z bardzo pozytywnym przyjęciem ze strony obywateli. Nawet największa partia opozycyjna, Indyjski Kongres Narodowy, wyraziła wsparcie dla interwencji wojskowej.
Kaszmir. Osiem dekad wzajemnej wrogości
Masakra w Pahalgam i jej następstwa to jednak tylko wierzchołek olbrzymiej góry lodowej, jaką jest burzliwa, wielokrotnie wojenna, przeszłość Indii i Pakistanu. Przeszłość nierozerwalnie związana z Kaszmirem, o który oba państwa rywalizują od momentu uzyskania niepodległości od Wielkiej Brytanii w 1947 roku.
Rządzący wówczas Kaszmirem maharadża Hari Singh chciał zapewnić swojemu państwu niezależność zarówno od hinduistycznych Indii, jak i od muzułmańskiego Pakistanu, które rościły sobie prawa do prowincji. Pakistan nie uszanował jednak tej decyzji i wsparł atak pasztuńskich bojówek na Kaszmir. Zmuszony okolicznościami maharadża zdecydował się na akcesję do państwa indyjskiego, której Pakistan nie uznał i nie uznaje do dzisiaj.
Dało to początek pierwszej wojnie o Kaszmir, którą zakończono rok później przy wymiernym udziale Organizacji Narodów Zjednoczonych. Był to pierwszy z trzech bądź czterech – zależy od źródła, po które sięgniemy – konfliktów zbrojnych o sporną prowincję. Mniejszych sporów przygranicznych było zdecydowanie więcej.
Sam Kaszmir jest prowincją mocno podzieloną. Już za czasów maharadży Singha był w większości muzułmański. Dzisiaj nawet ta część, nad którą kontrolę sprawują Indie, to w 60 proc. wyznawcy islamu (jedyna indyjska prowincja, w której hinduiści pozostają w mniejszości). Indyjskie władze nie cieszą się natomiast w Kaszmirze zbytnią sympatią, odkąd w 2019 roku arbitralnie cofnęły prowincji półautonomiczny status, tym samym narzucają jej pełną zwierzchność wobec Delhi. Decyzji sprzed sześciu lat nie uznał Pakistan.
Wielka wojna Indii z Pakistanem nikomu nie jest na rękę
Dzisiaj kluczowe pytanie brzmi podobnie, jak w przypadku większości ostatnich zatargów Indii z Pakistanem: czy czeka nas pełnoskalowa wojna, czy skończy się na kilkudniowej wymianie ciosów? Wszak mówimy o dwóch mocarstwach atomowych, więc każdy ich konflikt jest bacznie obserwowany na całym świecie.

Mimo niezwykle napiętych relacji między Islamabadem a Delhi dotychczas zawsze udawało się uniknąć najczarniejszego scenariusza. W dużej mierze dzięki interwencjom dyplomatycznym regionalnych potęg i krajów Zachodu.
Także teraz eskalacja nie jest na rękę żadnej ze stron, nie mówiąc już o eskalacji nuklearnej. Pakistan jest pogrążony w kryzysie gospodarczym i, mówiąc wprost, nie stać go na poważny, długotrwały konflikt. Indyjski rząd mówi natomiast o precyzyjnej operacji antyterrorystycznej, a nie początku pełnoskalowego konfliktu. Inna rzecz, że prawicowy rząd premiera Narendry Modiego traci na popularności, więc wojna z Pakistanem wywołałaby najpewniej tzw. efekt flagi – jednoczenie się społeczeństwa wokół przywódcy i/lub rządu.
Swoje interesy mają tu też największe globalne potęgi. Za Pakistanem stoi globalne mocarstwo numer dwa, czyli Chiny. Z kolei za Indiami – Stany Zjednoczone, które liczą, że Indie będą ich kluczowym sojusznikiem w razie eskalacji konfrontacji z Chinami. Zarówno Pekinowi, jak i Waszyngtonowi, które przygotowują się do starcia ze sobą, nie jest potrzebna poważna wojna na kontynencie azjatyckim, dlatego podejmą wysiłki w celu deeskalacji napięcia. Czy będą to wysiłki skuteczne? Wiele zależy od tego, czy, jak i kiedy na ataki rakietowe Indii odpowie Pakistan.