Nie wszystkich można skutecznie szantażować i zastraszyć. Nie wszystkich też – i nie wszystko – da się kupić. Trzeba skrupulatnie obserwować, kto i co jest na sprzedaż, a kim i czym nie da się jarmarczyć. Kogo można pieniędzmi albo szantażem złamać, a kto okaże się nieugięty. Podczas gdy dla jednych jest to czas frymarczenia, dla innych jest to czas próby. A tak na marginesie, Elon Musk, wpompowując różnymi kanałami w kampanię wyborczą republikanów i Trumpa ogromne pieniądze – aż 277 milionów dolarów według oficjalnych dokumentów – bezsprzecznie pomógł w uczynieniu go prezydentem. Zapewne nie jest już tak tanio jak kiedyś, gdy można było usłyszeć, że amerykański system wyborczy wyraża się nie tyle zasadą jeden człowiek – jeden głos, co jeden dolar – jeden głos. Współcześnie to chyba już jedna setka dolarów – jeden głos. Jeśli tak, to za 277 milionów Wydawnictwo można było kupić tych głosów 2,77 miliona.
Na Trumpa zagłosował 77 284 118 wyborców, o 2 284 952 więcej niż na Kamalę Harris, którą poparło 74 999 166 osób. Dlatego może Musk wierzyć, że to on kupił mu prezydenturę, bo gdyby tylko połowa tych przeważających szalę wyborców opowiedziała się za kandydatką demokratów, to ona by zwyciężyła. Jeśli zaiste tak, tanio kosztowało to Muska, bo osiągnął swoje, mimo że na jej kampanię wydano aż około półtora biliona dolarów.
Tak jak osiągnięcia Muska na polach technologii mogą budzić podziw, tak jego aktywność na politycznym gruncie musi niepokoić. Zachwycony tym politycznym wyniesieniem na szczyty począł wtrącać się w cudze sprawy, wykorzystując swą potężną pozycję w komunikacji medialnej.