Informacje o prowadzeniu testów pochodzą z wypowiedzi dwóch amerykańskich generałów w minionym tygodniu. Wynika z nich, że Amerykanie mają na orbicie przynajmniej kilka prototypowych satelitów, przy pomocy których prowadzą testy tej technologii.
Ogólnikowe przyznanie się
Jako pierwszy wspomniał o tym generał Gregory Guillot, szef NORTCOM-NORAD, czyli dowództw odpowiedzialnych za obronę Ameryki Północnej. Występował przed senacką komisją ds. sił zbrojnych, odpowiadając na pytania związane z forsowanym przez administrację Donalda Trumpa programem budowy nowej tarczy antyrakietowej USA o nazwie „Golden Dome”. W ich ramach wyjaśniał, jak system będzie otrzymywał informacje o celach. – Nie wiem, jak docelowo będzie wyglądać ta tarcza, ale podejrzewam, że będzie wykorzystywała wiele systemów, które już istnieją lub są w fazie rozwoju i to takiej, która oznacza wejście do służby w ciągu 5 lat, a nie na przykład dekady czy dłużej. Choćby kosmiczny system wykrywania obiektów hipersonicznych i balistycznych, czy wykrywania z kosmosu samolotów, dla których mamy już pewną ilość prototypów na orbicie – stwierdził oficer.
Kolejny skrawek informacji pochodzi również z ubiegłotygodniowego wystąpienia generała porucznika Shawna Brattona podczas konferencji w think-tanku Mitchell Institute. – Prowadzimy obecnie pewne demonstracje. Tyle mogę na razie powiedzieć – stwierdził wojskowy z amerykańskich Sił Kosmicznych. – Chcemy zgromadzić dane i zrozumieć, jak dobre możliwości daje ten system kosmiczny. Czy jest kompatybilny z obecnymi systemami namierzania i śledzenia celów powietrznych, które ma flota i lotnictwo. Wydaje nam się, że posiadanie obu źródeł informacji dałoby dobry efekt synergii. Jednak na razie musimy poczekać na pewne dane techniczne, żeby zrozumieć, co możemy zobaczyć z kosmosu i jak dobrze – mówił oględnie oficer.
Pod ogólnikowymi słowami i żargonem użytym przez wojskowych kryje się informacja, że amerykańskie wojsko ma aktualnie na orbicie co najmniej kilka satelitów, które przy pomocy radarów są w stanie wykrywać i śledzić samoloty, rakiety oraz głowice pocisków balistycznych w locie. Ich testy mają dać odpowiedź, czy ta technologia działa na tyle dobrze, że warto w nią zainwestować większe środki i zacząć budować globalną konstelację kosmicznych radarów. Takich, które byłyby w stanie w czasie rzeczywistym śledzić sytuację w powietrzu i przekazywać na ziemię informacje nie tylko ostrzegające o ruchach wroga, ale też naprowadzać nań własne rakiety odpalane z samolotów, okrętów i wyrzutni lądowych.
Ryzyko dla latających radarów
Do tej pory było wiadomo tylko o ogólnikowych zamiarach sprawdzenia takiej technologii i możliwości jej wejścia do użycia po 2030 roku. Jednak już teraz przekonanie o jej realności i ogromnym potencjale ma być na tyle duże, że w Pentagonie toczą się zażarte dyskusje na temat przyszłości całego systemu wykrywania, obserwacji i zwalczania celów powietrznych. W tym samym czasie, co wypowiedzi przywołanych oficerów, branżowe pismo „Aviation Week” napisało, że realne stało się skasowanie już zaawansowanego i bardzo drogiego programu zakupu 26 latających radarów nowej generacji E-7A Wedgetail. W 2023 roku Boeing dostał kontrakt na przygotowanie dwóch maszyn zgodnych z wymaganiami USAF (siły powietrzne USA). Prace wyceniono na 2,6 miliarda dolarów, co uczyni nowe AWACS jednymi z najdroższych samolotów w ogóle. W tym roku ma zapaść ostateczna decyzja o uruchomieniu produkcji całej serii 26 maszyn, z których pierwsza ma wejść do służby w 2028 roku. Seryjne E-7A na pewno będą tańsze niż te pierwsze, ale i tak mowa o nawet kilkunastu miliardach dolarów.
E-7A maszyny mają być następcami już wyeksploatowanych i starych E-3 Sentry, nazywanych też potocznie AWACS. Choć tak naprawdę ten akronim oznacza całą kategorię „samolotów wczesnego ostrzegania i dowodzenia”. Czyli zazwyczaj sporych maszyn zbudowanych na bazie samolotów pasażerskich (E-7A powstają na bazie popularnych B737) lub transportowych, z zamontowanym silnym radarem i miejscem dla kilku-kilkunastu operatorów śledzących przy jego pomocy sytuację w powietrzu oraz zarządzających działaniami swoich sił lotniczych na całym nadzorowanym obszarze. To niezwykle cenne maszyny, które w praktyce pomnażają potencjał swojego lotnictwa w okolicy, zapewniając mu znacznie lepszą orientację w sytuacji oraz koordynację.
Teraz Amerykanie najwyraźniej są przekonani, że jest realnym zastąpienie AWACS satelitami i w Pentagonie jest głośne grono zwolenników skasowania E-7A. Wówczas zmodernizowane E-3 musiałyby posłużyć jeszcze około dekady, oddając pałeczkę systemom kosmicznym. Byłaby to bez mała rewolucja w walce powietrznej. Konstelacja satelitów radarowych teoretycznie oferuje praktycznie nieograniczony zasięg obserwacji pola walki i w obecnych realiach praktyczną niewrażliwość na działanie wroga. AWACS mają zasięg obserwacji rzędu kilkuset kilometrów i chcąc być przydatne, muszą trzymać się blisko rejonu walk, co naraża je na trafienie rakietami dalekiego zasięgu. Są bezwzględnie priorytetowymi celami i do ich niszczenia wszystkie mocarstwa tworzą wyspecjalizowane systemy. Zwalczanie satelitów pozostaje natomiast bardzo trudnym zadaniem. Oczywiście jest to możliwe, ale odpowiednie rakiety są drogie oraz duże i ani Chiny, ani Rosja nie mają ich aktualnie dużo.
Kosmiczne radary w awangardzie
Satelity radarowe stają się natomiast w szybkim tempie coraz tańsze, mniejsze i lepsze. Widać to choćby na przykładzie polsko-fińskiej firmy ICEYE, która została założona w 2014 roku. Dzisiaj ma już na orbicie 44 relatywnie niewielkie i tanie satelity, zapewniające szczegółową obserwację Ziemi przy pomocy radarów. Choć początkowo były pomyślane głównie do celów cywilnych, to szybko okazały się niezwykle przydatne do celów wojskowych. Korzystają z tego na dużą skalę choćby Ukraińcy. Zamontowane na satelitach radary umożliwiają uzyskanie na tyle dokładnego obrazu Ziemi, że można swobodnie rozpoznawać pojedyncze pojazdy. Najpewniej można więc też wykryć obiekty w powietrzu.
Amerykańskie wojsko ma przy tym znacznie większe doświadczenie w użyciu satelitów radarowych. Agencja zwiadu kosmicznego NRO już od lat 80. wykorzystuje takowe w ramach programu Lacrosse. Szczegóły są tajne, ale wiadomo, że te satelity są zdecydowanie większe niż te współczesne budowane przez choćby ICEYE. Jak autobus do lodówki. Nie wiadomo jednak nic na temat możliwości Lacrosse i o ich ewentualnych następcach. Amerykanie regularnie umieszczają w kosmosie tajne obiekty. Tak jak najwyraźniej kilka eksperymentalnych satelitów do śledzenia samolotów.
Perspektywy kosmicznej rewolucji w walce powietrznej mogą stać się jasne jeszcze w tym roku. Wszytko w zależności od tego, jaka decyzja zapadnie w kwestii E-7A. Jeśli rozpoczęcie produkcji zostanie odłożone, albo program zostanie wręcz skasowany, to będzie ewidentne, że Amerykanie są przekonani, iż mogą postawić na kosmiczne radary. Za taką decyzją pójdzie jednak ogromne wyzwanie w postaci stworzenia nowego systemu łączności i dowodzenia. Teraz samoloty AWACS bezpośrednio łączą się z okolicznymi maszynami i przekazują im informacje oraz rozkazy. Dane z satelitów będą natomiast musiały trafić do jakichś naziemnych centrów analizy i dowodzenia, po czym dalej do samolotów na polu walki. Zrobienie tego szybko, sprawnie i skrycie będzie dużym wyzwaniem, wymagającym całej dodatkowej rewolucji w zakresie łączności.