Najpierw była wizyta na kanale Mentzena. I to był najlepszy występ Trzaskowskiego od miesięcy. Kandydat KO był asertywny, podmiotowy, pokazał wiedzę, a przede wszystkim przekonania. Po raz pierwszy w tej kampanii rzeczywiście było widać, że są sprawy, w które wierzy i przy których się nie ugnie. Twardo bronił idei Ukrainy w NATO; nie wyparł się, że chce walczyć z mową nienawiści; mocno kontrował kocopoły Mentzena, kiedy ten zrównywał treści dotyczące osób LGBT z pornografią. W połowie punktów nie zgodził się z rozmówcą i żadnej deklaracji mu nie podpisał. Ledwo wyborcy zdążyli się ucieszyć z nowej twarzy kandydata (a Mentzen z miliona subów na swoim kanale na YouTube), kiedy internet obiegło nagranie wrzucone przez Radosława Sikorskiego. Minister spraw zagranicznych oglądał rozmowę w pubie Mentzena w Toruniu. A następnie dołączyli tam do niego Mentzen z Trzaskowskim – na piwo.
Marsz po rząd dusz mentzenistów
Piwo, które wczoraj piłem w pubie Mentzena, było głównie bezalkoholowe. Ale dało mi większego kopa niż snus Nawrockiego! Chcę podziękować konfederatom, panu posłowi Mentzenowi. Pokazaliśmy wczoraj, że można rozmawiać jak Polak z Polakiem o sprawach bez jadu. To znaczy, że lepsza Polska jest możliwa!
– tak przemawiał Radosław Sikorski na niedzielnym marszu Rafała Trzaskowskiego. Strategia Koalicji Obywatelskiej nie mogłaby być jaśniejsza. Sztabowcy KO wszystkie siły rzucili na odcinek konfederacki. Walczą o rząd dusz wyborców Mentzena. Możliwy był inny plan. Trzaskowski w drugiej turze mógłby wykorzystać wysokie wyniki Brauna i Mentzena, zmobilizować przestraszone centrum i być jak Emmanuel Macron – liberał, który trzy lata temu wygrał wybory prezydenckie we Francji na fali sprzeciwu wobec skrajnej prawicy. (Szerzej opisałam tę strategię w tekście: „Jest ścieżka ratunkowa dla Trzaskowskiego. I to nie szantaż ani szukanie zdrajców”). Ale sztabowcy KO zdecydowali inaczej. Liczą, że głosy osób, które mają lewicowe czy progresywne poglądy, już i tak mają w kieszeni. „Myślę, że będzie spora mobilizacja, zwłaszcza tych ludzi, których zaniepokoiły wyniki skrajnej prawicy” – mówił w ubiegłym tygodniu polityk Koalicji Obywatelskiej mojej redakcyjnej koleżance Marcie Rawicz. Tylko że jak kogoś niepokoją wyniki skrajnej prawicy, to raczej go nie przekona picie piwka u Mentzena i dziękowanie konfederatom.
Teraz pojedziemy na chwilę do Ameryki. W kampanii wyborczej ubiegłej jesieni Kamala Harris w pogoni za prawicowym elektoratem wzięła ostry kurs na prawo. Chwaliła się (podobnie jak Trzaskowski) budowaniem muru na granicy, pokazywała się (podobnie jak Trzaskowski) z konserwatywnymi politykami, dystansowała się (podobnie jak Trzaskowski) od lewicowych narracji. Progresywnym wyborcom – którzy doprawdy nie chcieli od niej wiele – oferowała tylko dostęp do aborcji i mgliste obietnice z zakresu polityki mieszkaniowej (dokładnie tak jak Trzaskowski). Efekt? W porównaniu do Bidena w 2020 r. Harris straciła kilka milionów głosów.
Co się wydarzy przed wyborami?
Demobilizacja tych, którzy Mentzena nie trawią, grozi także Rafałowi Trzaskowskiemu. Istotnej części wyborców Magdaleny Biejat, Adriana Zandberga, ale również Szymona Hołowni – który większość kampanii budował na opowieści, jak groźnym dla Polski człowiekiem jest Mentzen – nie podoba się przymilanie do konfederatów. Przypominają się myśli o tym, że Platformie Obywatelskiej i korwinistom w pewnych kwestiach jest do siebie bliżej niż dalej. (Przed drugą turą w roku 2020 powiedział to sam Trzaskowski, walcząc o wyborców Krzysztofa Bosaka). Drugie życie zyskał cytat ze Sławomira Nitrasa – dziś sztabowca Trzaskowskiego, który karierę polityczną zaczynał z Januszem Korwin-Mikkem i Stanisławem Michalkiewiczem w UPR. „Jak będziemy rządzić z Konfederacją, to my się zajmiemy Polską, a oni wami” – rzucił Nitras w 2020 r. w Sejmie do posłanki Lewicy Anny-Marii Żukowskiej. A wszystkie te obawy potwierdził sam Radosław Sikorski w poniedziałek 26 maja na antenie RMF FM. Pytany o możliwość współpracy między KO i Konfederacją, odrzekł: „Nie takie koalicje bywały”. Mówił też, że Konfederacja chce uzyskać nowe zdolności koalicyjne, a on sam rozmawiał z Mentzenem o finansach państwa. To czytelny sygnał, że Koalicja Obywatelska jak najbardziej rozważa bratanie się z prawicowymi radykałami, jeżeli dzięki temu pokona PiS. Nie ma siły: dla części wyborców, którzy rozważali głos na Trzaskowskiego, takie coś to już za wiele. Po niedzieli przekonamy się, ilu z nich zostało w domu.
Dobrze, to były skutki uboczne, collateral damage. A co z celem, czyli elektoratem Mentzena? Wstępne rozpoznanie w sztabie Trzaskowskiego było takie: nie będziemy ich antagonizowali, bo na tej grupie można coś ugrać. „Nie jest tak, że cały elektorat Mentzena pójdzie głosować na Nawrockiego. Wielu z nich szczerze nie znosi PiS-u i tych, myślę, mamy szansę pozyskać” – mówił w ubiegłym tygodniu Marcie Rawicz rozmówca z Koalicji Obywatelskiej. Pięć lat temu ci wyborcy Krzysztofa Bosaka, którzy głosowali w drugiej turze, w podobnych proporcjach wybierali Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudę. Jest też kwietniowe badanie CBOS, które wskazuje, że w części spraw wyborcom Mentzena jest dużo bliżej do elektoratu Trzaskowskiego niż Nawrockiego. Dochody, satysfakcja z poziomu życia czy choćby udział w praktykach religijnych – te kwestie raczej łączą, nie dzielą.
To jedna strona medalu. Druga jest taka: Karol Nawrocki jest bliższy Konfederacji niż był pięć lat temu Andrzej Duda. Trzaskowski poprzednio był kandydatem oporu wobec władzy, a dziś reprezentuje niepopularny już rząd. Sławomir Mentzen całą kampanię straszył „tęczowym Rafałem”. A jego piwo z Trzaskowskim wywołało skutki, których kompletnie się nie spodziewał. Od soboty media społecznościowe Mentzena płoną. Wyborcy w komentarzach oskarżają go o zdradę. Piszą, że nie siada się przy piwie z politykami Platformy, która tak obrażała konfederatów. Że Mentzen ich zwiódł, zawiódł, oszukał. Że trzeba było zagłosować na Brauna. Lider Konfederacji salwuje się dzisiaj grafikami, na których pisze, że nie rozumie, o co niektórym chodzi, z Nawrockim też by poszedł na piwo i nie należy do żadnej mafii. Ale ataki nie ustają. Dlaczego? Bo Mentzen przestrzelił. Poczuł się politykiem establishmentu, ważną figurą, która rozdaje karty, wzywa na audiencje i przyjmuje hołdy najważniejszych polityków. Cieszył się, że jego stream na YouTube transmitują wiodące telewizje. Zapomniał, że jego elektorat to elektorat protestu.
Kto pisze te komentarze? Czy nastroje podburzają trolle Brauna albo PiS? Ilu wyborców Mentzena przekonał dobry występ Rafała Trzaskowskiego (bo takie zdania też były, części osób podobała się twarda dyskusja, a nie miękkość i uległość Nawrockiego)? Ilu z nich nie odzywa się w internecie? A ilu nie pisze komentarzy, ale też czuje się oszukanych? Nie wiadomo i do niedzieli się nie dowiemy. Radosław Sikorski swoim piwem zasiał wiatr i teraz nikt nie ma pojęcia, jaką tu kto zbierze burzę. Ja nie wiem, Sikorski nie wie, Trzaskowski nie wie i Mentzen nie wie.
A długofalowe skutki?
To najłatwiejsze do przewidzenia – i dziwi, że i Rafał Trzaskowski, i Radosław Sikorski, i Donald Tusk uparcie zamykają na to oczy. Było kiedyś coś takiego jak kordon sanitarny wokół skrajnej prawicy. Piwo z Mentzenem i podziękowania dla konfederatów to czytelna informacja: resztek tego kordonu już nie ma. Konfederacja została namaszczona przez partię rządzącą na normalną siłę w polityce. Mentzen może nadal domagać się zakazu przerywania ciąży z gwałtu, wygadywać brednie łączące LGBT z pornografią, domagać się rozwiązań szkodliwych dla polskiej racji stanu. Nie szkodzi. Wystarczyło zrobić mały rebranding i trochę poczekać. Piwo Trzaskowskiego z Mentzenem to ważny symbol – ale symbol procesu, który trwa już od miesięcy. Przykład? Krzysztof Bosak od półtora roku jest wicemarszałkiem Sejmu. Przedtem od dawna nie biegał po marszach w koszulkach Red is Bad i nie odpalał się na Twitterze niczym Korwin. Chodził w garniturze, był kulturalny, miły, uprzejmy. Nie zmienił poglądów, ale zmienił styl. To politykom głównego nurtu wystarczyło.
We Francji na tę strategię mówi się „dediabolizacja”. Przeprowadziła ją tam wzorcowo Marine Le Pen w swojej partii. Pozbyła się z niej własnego ojca, kojarzonego głównie z antysemityzmem, sprowadziła polityków przełykalnych dla mediów głównego nurtu, zmieniła nazwę ugrupowania. Przestała opowiadać o Żydach, a zaczęła o migrantach – odwołując się do bytowych lęków gorzej sytuowanych Francuzów. Taką samą strategię świadomie, celowo i z wielkim sukcesem stosuje skrajna prawica w całej Europie – AfD, Szwedzcy Demokraci, Interes Flamandzki i inni. A to nie wszystko. Przejmowanie antymigracyjnej retoryki skrajnej prawicy – co robi i premier Donald Tusk, i sam Rafał Trzaskowski w kampanii – też tylko jej służy. Potwierdzają to badania. Jeśli politycy głównego nurtu (Tusk, Trzaskowski) mówią rzeczy, które od dawna głoszą prawicowi radykałowie (Bosak, Mentzen), to wyborcy zaczynają te rzeczy uważać za normalne, akceptowalne, prawdziwe. I wolą zagłosować na tych, którzy takie diagnozy stawiali już od lat. Widocznie byli mądrzejsi, skoro wcześniej je dostrzegli.
Są trzy możliwości. Być może Koalicja Obywatelska w ogóle nie myśli długofalowo albo nie widzi, co się dzieje w innych państwach Europy. Być może wierzy, że będzie potrafiła ogrywać skrajną prawicę, i jeszcze mocno się zdziwi. Być może uważa, że pochodu prawicowych radykałów nie da się już zatrzymać, więc trzeba ich przytulić do serca. A na krótką, wyborczą metę? Piwo z Mentzenem i podziękowania dla konfederatów to ruchy, które w niedzielę mogą przeważyć szalę na rzecz Trzaskowskiego – ale równie dobrze mogą mu zaszkodzić. Nie mamy i nie będziemy mieli liczb. Decyzji, które podejmą wyborcy Mentzena, nie sposób dzisiaj przewidzieć. Skali demobilizacji elektoratu lewicy też nie. Wynik tych wyborów – jak powtarzają nam od tygodnia sami politycy KO – będzie na żyletki. Karol Nawrocki wciąż nie jest na przegranej pozycji. W debacie nie wypadł źle. Nie wiadomo, na ile saszetki nikotynowe, ustawki, a nawet sprowadzanie pracownic seksualnych gościom Grand Hotelu zniechęci aferoodpornych wyborców PiS. Całusy posyłane Konfederacji przez Sikorskiego w dłuższej perspektywie dają paliwo skrajnej prawicy. A w krótkiej to gambit, który może, ale nie musi się udać.