W nocy 6 czerwca Rosja przeprowadziła masowy atak na ukraińskie miasta. Mówi się, że to jedno z największych uderzeń wymierzonych w Ukrainę. Znając metody działania Rosji, czy można to nazwać zemstą za ostatnie sukcesy SBU?
Szczerze mówiąc, nie. Atak rzeczywiście był masowy – rozciągał się na całą Ukrainę. U mnie w domu wszystko drżało, dom niemal podskakiwał od fali uderzeniowej. Mimo tego ogromu nie wyglądało to jednak na poważną zemstę. Tak, to było potężne uderzenie – aż 400 dronów, to dużo. Ale Rosja straciła przed tym 30 proc. swojej strategicznej awiacji, którą już trudno będzie odbudować – sprzęt, ludzi, technologie.
Może to dopiero początek – może czekają nas kolejne ataki, druga czy trzecia fala ataków. Nie wykluczam, że uderzenia będą rozłożone w czasie. Ale na tę chwilę nie wygląda to na potężną odpowiedź czy prawdziwą zemstę. Raczej na kolejną falę ataków. Choć, prawdę mówiąc, może już po prostu się do tego przyzwyczaiłem.
Czy ostatnie ataki na lotniska Engels i Diagilewo można nazwać „uderzeniem wyprzedzającym”? Sztab Generalny potwierdził te naloty tuż przed masowym atakiem Rosji.
Co ciekawe, Ukraińcy nie pierwszy raz uderzają w takie cele, a społeczeństwo zaczyna traktować to niemal jak coś codziennego. Jednak to bardzo istotny moment. Engels i Diagilewo to jedne z najlepiej chronionych obiektów na terenie Rosji. Sam fakt, że ukraińskie siły są w stanie tam dotrzeć, mówi wiele.
Nie wiemy dokładnie, czym są przeprowadzane te ataki – czy dronami, czy może rakietami ukraińskiej produkcji. Ale fakt pozostaje: ataki dochodzą do skutku, a rosyjska obrona przeciwlotnicza nie radzi sobie z ich odparciem. To wyraźnie pokazuje, że nasze możliwości cały czas rosną.
Czy to było „uderzenie wyprzedzające”? Być może. Ale nawet jeśli celem nie było bezpośrednie powstrzymanie masowego ataku, to i tak jest to ruch strategicznie bardzo ważny. Pokazujemy w ten sposób, że potrafimy uderzać głęboko, docierać tam, gdzie wydawałoby się to niemożliwe.
Operacja „Pajęczyna” poważnie uderzyła w rosyjską strategiczną awiację. Jak bardzo teraz ograniczone są możliwości Rosji w atakach na Ukrainę?
Rosja nadal dysponuje samolotami Tu-95 i Tu-22M3, które może wykorzystywać do uderzeń. Trzeba być tu jednak obiektywnym – nie można lekceważyć przeciwnika, bo te maszyny wciąż mają. Pytanie tylko, ile z nich faktycznie nadaje się do walki.
Na początku 2024 roku Rosja miała około 130 samolotów strategicznych różnych typów: Tu-22, Tu-95, Tu-160. Jednak eksperci lotniczy podkreślają, że realna liczba sprawnych maszyn jest znacznie mniejsza. Część stoi, inne służą za źródło części zamiennych albo są wystawione jak eksponaty muzealne.
SBU podało, że podczas operacji „Pajęczyna” uszkodzono lub zniszczono aż 41 samolotów. Rozmawiałem niedawno z ekspertem lotniczym, który tłumaczył, że nawet niewielkie uszkodzenie, choćby mała dziura, to poważny problem. Samolot nie może wzbić się w powietrze bez pełnej diagnostyki i naprawy. Każda awaria w powietrzu to realne zagrożenie katastrofą.
W praktyce więc uderzenia w lotniska mocno osłabiły zdolności bojowe rosyjskiej strategicznej awiacji. Nawet jeśli zostało, powiedzmy, 60 samolotów, nie ma gwarancji, że wszystkie mogą wystartować i wystrzelić rakiety.
Co więcej, eksperci zauważają, że z każdą kolejną falą ataków Rosja wypuszcza coraz mniej samolotów – najpierw było to 20, potem 18, teraz około 16. Ta liczba ciągle spada, bo maszyny są stare, trudne do naprawy, a nowych nie da się wyprodukować – brak technologii, dokumentacji, części. Ich resurs po prostu się wyczerpuje.
Dodatkowo samoloty niosą coraz mniej uzbrojenia, bo większa liczba rakiet to większe obciążenie dla silników. To oznacza, że siła uderzeniowa rosyjskiej awiacji systematycznie maleje. I prędzej czy później albo sprowadzimy ją do minimum, albo całkowicie zneutralizujemy.
Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy poinformował o zniszczeniu trzech wyrzutni „Iskander” w obwodzie briańskim. Jakie jest strategiczne znaczenie tego ataku?
To bardzo ciekawa sytuacja. Gdy wczoraj uderzono w obwód briański, zniszczony „Iskander” znajdował się niedaleko miejscowości Klinci – zaledwie 80 kilometrów od granicy z Ukrainą. Do tej pory mogliśmy się tam dostać głównie za pomocą systemów HIMARS, ale wymagałoby to ich przesunięcia bardzo blisko linii frontu. To ogromne ryzyko – Rosjanie natychmiast próbowaliby je zniszczyć, wykorzystując drony kamikadze czy inne środki.
Kluczowe pytanie brzmi więc: czym tak naprawdę udało się nam dosięgnąć tych „Iskanderów”? Osobiście podejrzewam, że mogły to być pierwsze egzemplarze ukraińskich rakiet własnej produkcji. To całkiem logiczne – ukraińscy inżynierowie pracują nad tym od dawna. Jeśli tak jest, to byliśmy świadkami przełomowego momentu – zwrotu w technologicznych możliwościach Ukrainy.
Pojawiają się różne informacje o efektach ataku – niektórzy mówią o jednej zniszczonej wyrzutni, inni o trzech. Ale potwierdzona detonacja choćby jednego systemu już świadczy o skuteczności uderzenia. Co więcej, wygląda na to, że dziś miał miejsce kolejny atak na podobny cel. To oznacza, że nasze zdolności uderzeniowe w ciągu ostatnich dwóch dni znacząco się poprawiły.
Dla Rosji to poważne wyzwanie. Teraz będą musieli zmienić taktykę – albo przesunąć „Iskandery” w głąb terytorium, albo zwiększyć rozpoznanie i wzmocnić obronę przeciwko ukraińskim dronom. I oczywiście muszą dowiedzieć się, czym dokładnie ich uderzyliśmy. Ale jedno jest jasne: era bezkarnego wystrzeliwania rakiet z przygranicznych regionów powoli dobiega końca.
Donald Trump nie spodziewał się takiej inicjatywy ze strony Ukrainy?
Wygląda na to, że Trump – podobnie jak część zachodnich polityków – rzeczywiście nie przewidywał takiej aktywności Ukrainy. Ale trzeba pamiętać, że te precyzyjne uderzenia, które teraz widzimy, to lokalne sukcesy. Oczywiście ważne, ale na razie nie zmieniają znacząco sytuacji na froncie w skali całej wojny.
Dopiero ukraińskie rakiety własnej produkcji, które prawdopodobnie zaczniemy masowo stosować już w lipcu i sierpniu, mogą nie tylko zmienić przebieg wojny, ale realnie przybliżyć jej zakończenie. Jeśli nie zatrzymają wojny całkowicie, to na pewno poważnie podetną skrzydła rosyjskim możliwościom militarnym.
Bardzo liczę też na wykorzystanie niemieckich technologii w naszych nowych rakietach. To może być prawdziwy przyspieszacz – dodać 20–30 proc. efektywności produkcji. Ale potrzebujemy nie tylko technologii, lecz także seryjnej produkcji: solidnych, choćby starych maszyn, wielu komponentów – wszystkiego, co pozwoli produkować rakiety na masową skalę.
Logika uderzenia jest prosta: niszczyć Rosjan z odległości ponad 300 kilometrów, tam, gdzie oni wciąż czują się bezpiecznie, jak na tyłach. Kiedy będziemy mogli trafiać te cele regularnie – efekt będzie naprawdę widoczny. Oczywiście, na wszystko potrzeba czasu. Myślę, że pierwsze prawdziwe rezultaty zobaczymy za 3-4 miesiące. I mogą okazać się naprawdę przełomowe.
Dlaczego Donald Trump dzwonił do Putina po ostatnich atakach na terytorium Rosji?
Trump pokazał się tutaj słabym. W praktyce dał Putinowi zielone światło na odpowiedź, na eskalację. Możliwe, że wyglądało to tak: Putin mówi, że będzie odpowiadał na ataki na rosyjskie terytorium, a Trump – po swojemu – odwraca wzrok, zaczyna gadać o Iranie albo innych tematach, nie stawia jasnej granicy ani ostrzeżenia.
Putin to wyczuwa doskonale. Jako doświadczony polityk wypatruje najmniejszego sygnału słabości czy zgody. Jeśli zobaczył, że ze strony USA nie będzie stanowczej reakcji – odebrał to jako pozwolenie do działania. Możliwe, że nawet dostał nieoficjalne zapewnienia, że za odwetowy atak na Ukrainę nie grożą mu dodatkowe sankcje ze strony Amerykanów.
To jest właśnie strategiczny błąd: pokazując miękkość lub bezczynność, Zachód tylko popycha Kreml do dalszej agresji. Putin szuka słabości, a gdy ją znajdzie – uderza. W tym kontekście zachowanie Trumpa to nie sygnał siły, lecz słabości, którą Kreml interpretuje jako wolną rękę do kolejnych działań.
Czy nowe technologie, które wykorzystuje SBU, zmieniają samą naturę wojny?
Zwłaszcza autorytarne reżimy, takie jak Rosja czy Chiny, są tym głęboko zaniepokojone. Od razu zaczynają się zastanawiać: A co, jeśli kiedyś podobne precyzyjne uderzenia będą wymierzone przeciwko nam? Na przykład podczas prób zamachu stanu, puczu czy likwidacji konkretnych urzędników.
Taka technologia – dron zdolny trafić w konkretną osobę lub cel – zmienia współczesną wojnę w coś bardzo osobistego. To redefiniuje pojęcie bezpieczeństwa. Już nie potrzeba wielkich armii, czołgów czy strategicznej lotnictwa – wystarczy mały bezzałogowiec ukryty w skrzynce na dachu bloku, który w określonym momencie aktywuje się i precyzyjnie eliminuje cel. To nie science fiction, to dziś rzeczywistość.
I jestem przekonany, że to dopiero początek. Wszystkie służby specjalne świata analizują ukraińskie doświadczenia, badają, jak działała SBU i już pracują nad sposobami przeciwdziałania takim zagrożeniom.