-
Na Pomorzu powstają ogromne inwestycje, które mają zmienić gospodarczy krajobraz regionu oraz całej Polski.
-
Do głównych wyzwań należą mobilność pracowników, współpraca z samorządami oraz ochrona infrastruktury na Bałtyku.
-
Realizacja tych projektów otwiera szansę na gospodarczy rozwój i wejście polskich firm na rynki zagraniczne.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
– Kumulacja wydatków we wszystkich branżach od przemysłu, przez energetykę, po porty i stocznie powoduje, że mamy w tej chwili powtórkę lat 70. Tylko wtedy kołem zamachowym gospodarki był Górny Śląsk. Teraz staje się nim północ Polski – mówi Interii Janusz Pietruszyński, analityk i komentator gospodarczy, redaktor naczelny portalu CIRE.
W tym tygodniu Orlen pochwalił się ustawieniem pierwszej ze swoich 76 turbin wiatrowych na Bałtyku. Ta fragment jednej z trzech gigantycznych inwestycji, które w najbliższych latach znacząco wpłyną na polski system energetyczny.
Plac budowy na morzu. Trzy megaprojekty
– Jeśli chodzi o środki na inwestycje, to numerem jeden są w tej chwili farmy na Bałtyku. Tam jest najwięcej pieniędzy i tam też projekty wyszły z fazy PowerPointa. To nie są jakieś wizualizacje tylko plac budowy – komentuje Pietruszyński.
Chodzi o morskie farmy wiatrowe trzech podmiotów:
-
Baltic Power – realizowana przez Grupę Orlen i kanadyjskiego partnera Northland Power;
-
Farmy Baltica – realizowane przez PGE i duńskiego partnera Ørsted;
-
Farmy Bałtyk – realizowane przez prywatną Polenergię i norweskiego partnera Equinor.
Jak nietrudno zauważyć, każdy z polskich podmiotów ma zagranicznego partnera. – Wchodząc w ten biznes jako Polska nie mieliśmy potrzebnych kompetencji. Każda polska firma znalazła sobie partnera, który robił to w innych krajach – wyjaśnia nasz rozmówca.
Jednak same farmy to nie wszystko. Każdy z projektów potrzebuje baz operacyjnych na lądzie, które obsługują budowy. Takie powstają w mniejszych portach – Łebie i Ustce. Farmy będą potrzebować też inwestycji telekomunikacyjnych i w sektorze IT, który zapewni ich obsługę.
To nie koniec. – Tak naprawdę największym inwestorem w sektorze energetycznym stały się Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Spółka na naszych oczach się zrepozycjonowała. Wcześniej dawała taką asystę technologiczną, w tej chwili jest bardzo poważnym inwestorem, na przykład stacji elektroenergetycznej, która będzie obsługiwała prąd z Bałtyku. To gigantyczna inwestycja jeżeli chodzi o budowę, więc tutaj mamy pierwszy fragment puzzla. Drugim są inwestycje w portach – mówi Interii Pietruszyński.
Inwestycje na Pomorzu. Porty, drogi, koleje i elektrownia
Polskie porty są kolejnym elementem układanki gospodarczej na Pomorzu. – Rozbudowa Świnoujścia, gigantyczne zalądowienie w porcie Gdańsk, gdzie stanął nowy terminal w Baltic Hub, mogący przyjmować większe jednostki. Do tego powstaje infrastruktura towarzysząca, drogi, rampy. Do tego dochodzą inwestycje kolejowe. Tak naprawdę w portach powstają huby logistyczne – wskazuje nasz rozmówca.
Planowana jest też rozbudowa portu w Gdyni. To jednak nadal nie koniec listy pomorskich inwestycji. – Obok będziemy mieć elektrownię jądrową w Choczewie. Tutaj mamy opóźnienia i projekt nie wygląda jeszcze tak jak w planach. Na razie odpowiedzialna za to spółka pochwaliła się drogą dojazdową. Trwają badania geologiczne, czyli sprawdzamy pod ziemią, jak przepuścić rurę z Bałtyku, która będzie chłodziła reaktor. Na razie pracuje tam kilkaset osób, ale w szczycie budowy, za kilka lat, będzie to około 10 tysięcy ludzi – podkreśla Pietruszyński.
Dodaje, że obraz inwestycji na Pomorzu uzupełniają dwa kolejne elementy. – To projekty Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Brakuje nam roku, żeby w końcu z trasą S6 połączyły się dwie wielkie aglomeracje – Szczecin i Trójmiasto. To się strasznie wlecze, ale na niektórych odcinkach mamy już normalną przejezdność – zaznacza.
Kolejne projekty drogowe to odcinki tras S3 i S11, czyli z północy na południe. – Powiem tak, ja nie pamiętam takiej dekady, żeby pomiędzy Szczecinem a Trójmiastem było tyle inwestycji – komentuje Pietruszyński. – Ostatnim elementem są inwestycje w katalogu przetargów ogłoszonych przez PKP PLK. W tej chwili na przykład to gigantyczna inwestycja na Kaszubach, gdzie Trójmiasto zostanie de facto skomunikowane z okolicami Choczewa. Myślę, że to jest przygotowanie pod mobilność pracowników – mówi dalej.
W tym miejscu pojawia się pierwszy problem w sielankowym obrazie pomorskich inwestycji.
Problem pierwszy. Potrzeba ludzi
Jednym z największych wyzwań dla inwestycji na Pomorzu będzie mobilność pracowników. W tym kontekście Janusz Pietruszyński wskazuje przykład elektrowni w Choczewie.
– Szczerze mówiąc, to ja nie wiem skąd się może pojawić 10 tysięcy ludzi na budowę, pewnie będą musieli dojeżdżać. Jeżeli będzie szybka kolej, to nie ma problemu, można sobie w godzinę pojechać, tak jak ludzie dojeżdżają do Krakowa czy do Warszawy – wskazuje. Natomiast problem mobilności jest szerszy i dotyczy nie tylko Choczewa.
Z jednej strony wyzwanie dotyczy pracodawców i ich przedsiębiorstw, które będę obsługiwały główne projekty i inwestycje towarzyszące – wskazuje Pietruszyński.
Przez północną Polskę przechodzi tsunami inwestycyjne. To tsunami brzmi fajnie, ale teraz przetargi ktoś musi obsłużyć, ktoś musi skonsumować zaplanowane do wydania pieniądze
Wyzwanie polega na tym, żeby środki konsumowały polskie firmy.
– Teraz mamy o to wielką walkę i ja też tak rozumiem to, co powiedział premier Donald Tusk o repolonizacji. Jest dużo pieniędzy do podniesienia i nie tylko z KPO. Firmy energetyczne, transportowe, kolejowe ogłaszają przetargi. Potrzeba sprawnej komunikacji z jasnym przekazem: macie firmę w Lublinie, jesteście z okolic Tarnowa albo Łodzi? Przenieście się na Pomorze, otwórzcie filię, tutaj będą przetargi, tu będziecie mogli zarobić kasę – wskazuje Pietruszyński.
Z drugiej strony problem dotyczy pracowników. – Jest element ryzyka, czy współczesna Polska będzie potrafiła zdać egzamin z dziedziny, w której jeszcze nie graliśmy. Wyobraźmy sobie scenariusz amerykański, jak z serialu. Facet ma słabą pracę i postanawia ją zmienić. Pakuje się z rodziną i wyjeżdża na inne wybrzeże w Stanach. Pytanie, czy w Polsce na przełomie lat 20. i 30. powstanie mechanizm, który będzie zachęcał do takiej zmiany i ludzie pomyślą: mam słabe zarobki, pracy nie ma. Mogę przenieść się na północ, w okolice Szczecina, Świnoujścia, Gdańska – mówi nasz rozmówca.
– To scenariusz jak z budowy Gdyni przed wojną? – dopytujemy.
– Tak. W socjologii i historii postępu technologicznego to się nazywa mobilność społeczna. Tak powstała Dolina Krzemowa w USA. Tak teraz Bawaria walczy o talenty. Nazwała się europejską Doliną Krzemową i robi wszystko, że zdolni z sektora IT przenieśli się do nich z Berlina. Rzecz, nad którą zastanawiam się najbardziej, to czy to się może w Polsce udać – odpowiada Pietruszyński.
Zaznacza też, że nie ma wiele czasu na stworzenie systemu informacyjnego rządu lub samorządów dla takiej mobilności.
Wspomniane tsunami inwestycyjne musi być realizowane w tym samym momencie na wszystkich poziomach. W tym samym momencie dzieje się kilka zjawisk, które się uzupełniają. Wystarczy, że jeden klocek domino się nie przewróci i wszystko nam się popsuje
Problem drugi. Dialog z samorządami
Kolejny trudny element pomorskich inwestycji to dialog z samorządami. Stworzenie warunków, w których lokalni włodarze będą partnerami w rozwoju Pomorza. Będą widzieli, że dla ich gmin i powiatów jest opłacalne uczestniczyć w dużych projektach na Pomorzu.
Tutaj pojawia się rola rządu. Z jednej strony chodzi o maksymalną polonizację projektów, z drugiej o zachęcenie inwestorów, a to z kolei może być trudne w kontekście opłacalności dla samorządów. Tak duże inwestycje, jak na przykład w Choczewie, będą potrzebowały zabezpieczenia w postaci kanalizacji, ośrodków zdrowia, nawet komisariatów policji. Problem w tym, że samorządy nie zawsze na takie zabezpieczenie stać.

– To mi przypomina lata 90., jak markety wchodziły do Polski. Samorządowcy mówili im: dobra, macie to pozwolenie na budowę, ale zbudujcie nam nowe rondo, nową drogę, przedszkole – wskazuje Pietruszyński.
Pytanie, czy to nie zniechęci inwestorów. Zatem rząd stanie przed zadaniem przeprowadzenia procesu inwestycyjnego w taki sposób, żeby żadna ze stron nie czuła się poszkodowana.
Problem trzeci. Współpraca zamiast konkurencji
Są jednak rzeczy, który już udało się zrobić dobrze. Janusz Pietruszyński wskazuje zmiany wprowadzone przez obecny rząd. – Zjednoczona Prawica tak ustawiała wektory, że skoro zachodniopomorskie było ich, a pomorskie Platformy, to podejmowano decyzje inwestycyjne, które de facto sprawiały, że te regiony ze sobą konkurowały. Teraz zaczęły ze sobą współpracować – podkreśla.
Wymienia porozumienie portów morskich z czerwca tego roku, na rzecz konkurencyjności, bezpieczeństwa i odporności. Gdańsk, Gdynia, Szczecin i Świnoujście mają teraz wspólnie planować rozwój i zaplecze logistyczne, wdrażać nowe technologie oraz wspólnie reprezentować swoje interesy przed instytucjami krajowymi i unijnymi.

Kolejny element wzmacniana polskiej oferty na Bałtyku to połączenie sił dwóch naszych największych armatorów promowych – Unity Line i Polferries. Powołano spółkę POLSCA, która dzięki współpracy przewoźników ma lepiej odpowiadać na ofertę konkurencyjnych przewoźników z Niemiec i Skandynawii.
– Nie rywalizacja, tylko współpraca, synergia dwóch wielkich województw, równe, a nie partyjne wsparcie rządu, próby budowania aliansów biznesowych, portów i przewoźników – wskazuje Pietruszyński, jako drogę dla Pomorza.
Tymczasem jest jeszcze jedno zagrożenie, które w najgorszym scenariuszu może pokrzyżować polskie plany. Dotyczy obrony naszej infrastruktury na Bałtyku.
Problem czwarty. Ochrona i obrona Bałtyku
W ostatnich miesiącach zagrożenia na Morzu Bałtyckim często są utożsamiane z działaniami rosyjskiej „floty cieni” – od operacji szpiegowskich po niszczenie infrastruktury podwodnej. W tym kontekście Polska ma czego bronić. Gazociąg Baltic Pipe, platformy wiertnicze, teraz budowane morskie elektrownie i podmorskie kable przesyłowe, które połączą farmy wiatrowe z lądem.
O tym, jak przeciwdziałać działaniom hybrydowym na morzu, rozmawiamy z Krzysztofem Ligęzą, kierownikiem Katedry Operacji Morskich na Akademii Marynarki Wojennej.
Nasz rozmówca wskazuje, że w czasie pokoju ochroną obiektów infrastruktury krytycznej zajmuje się przede wszystkim ich operator. – Na przykład Rafineria Gdańska jest chroniona przez odpowiednie służby, które zatrudnia tenże podmiot. To on odpowiada za stworzenie systemu ochrony – tłumaczy Ligęza. Jednak trudno sobie wyobrazić, że na przykład Grupa Orlen własnymi środkami w pełni zabezpieczy farmę wiatrową przed działaniami hybrydowymi.

– Mieliśmy taką sytuację niedawno, gdzie wysłano statek powietrzny i okręt. Kiedy sytuacja narasta, uruchamiane są kolejne podmioty. Oczywiście mówimy już o reakcji spóźnionej, ponieważ w okresie pokoju jest swoboda żeglugi i żadne państwo nie jest w stanie dawać eskorty do każdej jednostki – mówi nam Ligęza.
Chodzi o sytuację z maja, kiedy statek „floty cieni” wykonywał podejrzane manewry w rejonie kabla podmorskiego łączącego Polskę i Szwecję. Na miejsce wojsko wysłało samolot, następnie okręt hydrograficzny. Wtedy Rosjan udało się odstraszyć. Nie jest pewne, że zawsze tak będzie, choć NATO podejmuje działania, by chronić własną żeglugę i infrastrukturę, chociażby w ramach patroli morskich w operacji „Baltic Sentry”.
Musimy sobie uświadomić, że my działamy zgodnie z prawem. Podejrzany obiekt nie zawsze. Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza jest niestety wypaczona takim pokojowym spojrzeniem na problem. Mocno ogranicza kompetencje, dając swobodę przepływu. To problem dla sił morskich, nie tylko marynarki, ale również straży granicznej, że nie mamy podstaw prawnych, żeby ograniczać, uniemożliwiać ruch na morzu
Ochrona w czasie pokoju i prawo to tylko część wyzwań. Czym innym jest ewentualna obrona w warunkach wojennych. Jeśli chodzi o możliwości bojowe Marynarki Wojennej RP, to w zasadzie dwie starzejące się fregaty i korweta zbudowana jeszcze w PRL-u. Nowsza korweta patrolowa ORP Ślązak wciąż nie została do końca uzbrojona, małe okręty rakietowe Orkan też się starzeją. W Dywizjonie Okrętów Podwodnych została jedna, poradziecka jednostka.
Polska rozpoczęła co prawda budowę trzech nowych fregat klasy Miecznik, ale pierwsza wejdzie do służby najwcześniej w 2028 roku. Co jeśli Rosjanie zagrożą na przykład naszym farmom wiatrowym w warunkach wojennych?
– Straty będą na pewno, ale myślę, że żaden potencjał nie zapewniłby w pełni bezpieczeństwa – mówi Ligęza. Podkreśla też, że w kontekście działań morskich powinniśmy równolegle, oprócz budowy okrętów, rozwijać systemy bezzałogowe, latające i pływające.
Szansa na ekspansję gospodarczą Polski
Przed Polską wyzwanie w zakresie przygotowania ochrony i obrony infrastruktury morskiej, współpracy z samorządami, sprawiedliwego rozwoju północnych województw i mobilności społecznej.
Jeśli się uda, to korzyści mogą wykraczać poza inwestycje dziś realizowane i zaplanowane. – Miejscem do ekspansji jest współpraca z małymi bałtyckimi tygrysami typu Litwa, Łotwa, Estonia. Oni mają swoje plany dotyczące wiatraków i my jako Polska, nasze spółki, które teraz uczą się takich inwestycji, mogą tam zarabiać pieniądze – podkreśla Janusz Pietruszyński.
Polskie firmy mają szansę stać się takimi partnerami, jak dziś są dla nich samych wspomniane Nordland czy Equinor. – Pytanie, w którym kierunku będziemy w stanie nowe kompetencje zmonetyzować. Nie mówimy tylko o budowie od zera, ale też repoweringu, czyli wdrażaniu nowszych technologii w już istniejących farmach wiatrowych – tłumaczy Pietruszyński.
Podsumowując, Polska ma do wykorzystania olbrzymią szansę rozwojową. Ma też sporo do zrobienia, by jej nie zmarnować.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na [email protected]