W dużo trudniejszym położeniu przed rewanżem był Raków Częstochowa. Drużyna prowadzona przez trenera Marka Papszuna w pierwszym meczu na swoim terenie dosyć niespodziewanie przegrała z Maccabi Haifą 0:1. Przeciwnik Rakowa ze względu na obecną sytuację w Izraelu oraz Stefie Gazy (pomijając samą bierność UEFA) swoje mecze w roli gospodarza rozgrywa na Węgrzech, w Debreczynie.
Jak się okazało, na Nagyerdei Stadion górą był polski zespół.
Liga Konferencji: Raków Częstochowa wyrzucił klub z Izraela!
Raków w czwartkowy wieczór na Węgrzech uwidocznił właściwie wszystkie słabości przeciwnika. Warto dodać, że częstochowianie musieli sobie radzić bez swojego najskuteczniejszego zawodnika. Sytuacja z Jonatanem Brunesem była zresztą szeroko komentowana, wersji nieoficjalnych jest kilka, na czele z konfliktem na linii napastnik-trener Papszun. Nie zmieniło to jednak faktu, że Brunes drużynie tego dnia nie pomógł.
Dla Rakowa to nie był jednak problem. Częstochowianie mieli kilka okazji już w pierwszych 45. minutach, ale trafili do siatki dopiero w doliczonym czasie pierwszej odsłony. Skutecznie wykorzystany stały fragment gry dał dużo pozytywnej energii i wiarę, że faktycznie z Węgier można wywieźć nie tylko zwycięstwo, ale przede wszystkim awans do IV rundy eliminacji Ligi Konferencji.
Trafienie dla Rakowa zaliczył Peter Barath.
Jeszcze lepiej potoczyło się drugie 45. minut. W 55. minucie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę otrzymał Lisav Eissat. Obrońca Maccabi właściwie od początku spotkania prosił się o tego typu problemy. Zwłaszcza pojedynki defensora z Patrykiem Makuchem sprawiały, że wręcz słychać było trzeszczące kości. Ostatecznie obrońca nie dokończył meczu, a rywale Rakowa musieli sobie radzić w grze w osłabieniu, dodatkowo przy niekorzystnie układającym się rewanżu.
W 76. minucie Raków zadał decydujący o awansie cios. Tomasz Pieńko (bardzo aktywny, dobry występ był faulowany w polu karnym, a rzut karny na gola zamienił Lamine Diaby-Fadiga. Przy prowadzeniu 2:0 i grze w przewadze, wydawało się, że nic już nie jest w stanie odebrać awansu Rakowowi.
Żeby jednak nie było tak dobrze, w doliczonym czasie drugiej połowy (aż 11 minut ze względu na zadymienie stadionu przez racowisko fanów Rakowa) dwoma świetnymi interwencjami popisał się Kacper Trelowski. Dzięki czujności bramkarza Rakowa nie zrobiło się tylko 2:1 dla przyjezdnych, bo wówczas potrzebna byłby dogrywka.
Liga Konferencji: Jagiellonia Białystok z awansem. Mieszane uczucia na finiszu
Ręce składały się do oklasków na kolejny występ Jagiellonii Białystok w europejskich pucharach. Po wygranej 1:0 na niewygodnym terenie w Danii, białostoczanie do rewanżu z Silkeborgiem podchodzili w roli faworytów.
Ostatecznie losy dwumeczu rozstrzygnęły się tak właściwie w pierwszej połowie meczu w Białymstoku. Ze świetnej strony pokazał się bowiem Jesus Imaz, niekwestionowana gwiazda, zarówno spoglądając na europejskie występy Jagiellonii, jak i to, co dzieje się w PKO BP Ekstraklasie.
Hiszpan trafił w 29. minucie, na raty, ale bardzo pewnie.
Piłkarz, który kilka dni temu parafował umowę z klubem z Białegostoku i już teraz jest żywą legendą tego klubu, dorzucił drugie trafienie w 35. minucie.
Co jednak najistotniejsze, na grę drużyny prowadzonej przez trenera Adriana Siemieńca patrzy się z dużą przyjemnością. Białostoczanie potrafią bowiem napędzać swoje akcje, popisując się efektownymi zagraniami, a co najistotniejsze, skutecznymi – patrząc na działania ofensywne.
Z pewnością trener Siemieniec ma jednak nad czym pracować w kontekście defensywy. Ta ponownie przeciekła w końcówce spotkania. Jagiellonia straciła niepotrzebnego gola w 87. minucie. A w doliczonym czasie gry miała jeszcze duże niebezpieczeństwo, w postaci rzutu wolnego pośredniego. Którego zresztą goście zamienili na gola numer 2.
Efekt? Skończyło się na 2:2, ale gdyby Duńczycy mieli więcej czasu, mogłoby skończyć się nerwówką, a nawet… ewentualną dogrywką. Czego jeszcze w 85. minucie spotkania nikt się w Białymstoku nie spodziewał, nawet w najczarniejszych snach.