Nowy/stary szkoleniowiec #VolleyWrocław wraca do roli pierwszego trenera zespołu seniorek po czterech latach. Co ciekawe, w klubie jeszcze pod nazwą Impel Wrocław, pracował również w roli statystyka i asystenta trenera.
Ostatnie lata to dla Wojciecha Kurczyńskiego trudna, ale wartościowa lekcja życia. Szkoleniowiec pracował m.in. w niemieckim Allianz MTV Stuttgart, sięgając po potrójną koronę – mistrzostwo, krajowy puchar i superpuchar. Od 2023 roku jest również asystentem w reprezentacji Szwajcarii, coraz prężniej rozwijającej się nacji na siatkarskiej mapie Starego Kontynentu.
Miniony sezon to już praca w szeregach wicemistrzyń Polski, ŁKS Commercecon Łódź. Gdzie doszło zresztą do dosyć głośnej roszady trenerskiej, za sprawą której szansę debiutu na… finiszu Tauron Ligi otrzymał były reprezentant Polski Zbigniew Bartman. O czym również z Kurczyńskim, widzącym sytuację od środka, była okazja porozmawiać.
Rozmowa z Wojciechem Kurczyńskim, trenerem #VolleyWrocław
Maciej Piasecki (Wprost.pl): Znajdujemy się we Wrocławiu i dla siatkarskiej części tego miasta to dobre wieści, że wróciłeś. A dla ciebie samego? Przecież wytarte porzekadło jednoznacznie określa tych, którzy dwa razy weszli do tej samej rzeki.
Wojciech Kurczyński (trener #VolleyWrocław i asystent w reprezentacji Szwajcarii): Zacznijmy od tego wchodzenia do rzeki. Rozumiałem to i rozumiem w ten sposób, że ona płynie i za każdym razem, jak do niej wchodzisz, to nigdy nie będzie taka sama. To jest zupełnie nowa rzeczywistość. Po prostu nie jesteś w stanie wejść dwa razy do tej samej rzeki.
Odry, ustalmy.
Słusznie. Bardzo dobrze to pasuje do wrocławskich realiów.
Na pewno powrót właśnie tutaj jest dla mnie ważny od strony prywatnej. Trzy lata pracy poza Wrocławiem, czy to zagranicą, czy już w polskich realiach, ale jednak w Łodzi, wiązały się z rozłąką z rodziną. Bliscy byli na miejscu we Wrocławiu, mając swoje życie. Bardzo mocno cenimy swoją niezależność, jako całej rodziny, czy to mojej żony, czy naszych synów. Funkcjonują we własny sposób, mając swoje pasje, otaczające środowisko od wielu lat. I ja nie czuję się osobą, która powinna naginać ich rzeczywistości codziennego życia do swoich ambicji zawodowych.
Z tego też względu decyzja była taka, że te trzy lata spędziłem poza domem.
Trudna, ale dojrzała decyzja. Mocno ją odczułeś?
To był ciężki czas. Dlatego też to tak ważne dla mnie, że będę teraz mógł być zdecydowanie częściej w domu. Znów mogę pełnić rolę męża i ojca.
Ważnym czynnikiem jest też to, że wracam do roli pierwszego trenera. To kolejny krok w moim rozwoju, zwłaszcza że wracam do Wrocławia z zupełnie innymi doświadczeniami. Mam wrażenie, że również ze zdrowszym podejściem. I na pewno jestem odporniejszy na to, co dzieje się w trenerskiej codzienności.
Więc nawet nie chcę porównywać tego 1,5 roku doświadczeń w roli pierwszego trenera do perspektywy, która teraz pojawiła się we Wrocławiu.
Dopytam, co dało tę odporność?
Mnóstwo doświadczeń, ale też obserwacji tego, w czym mogłem brać udział w ostatnich trzech latach. Dzięki temu wiedziałem, w jaki sposób skonstruować drużynę, która właśnie zaczęła treningi pod moją ręką.
Istnieje obiegowa opinia, że przed każdym meczem będziesz dokładnie sprawdzał, czy zgadza się liczba zagranicznych siatkarek na boisku, zgodnie z ligowymi zasadami. Zagraniczny kierunek, jak rozumiem, jest świadomie wyliczony?
Jest to przemyślana strategia, w stu procentach.
Tu moglibyśmy lekko szczypnąć Zawiercie za poprzedni sezon. Pokazując błędne „wystawienie się”, poprzez pewne ruchy kadrowe. Jeśli to sobie dobrze przeliczysz, to nawet mając nałożone limity w polskich rozgrywkach, mógłbyś zbudować zespół oparty na sześciu zagranicznych zawodnikach bądź zawodniczkach. Po pierwsze dlatego, że nadal obowiązuje przepis, że jedna lub jeden zawodnik ukraiński nie wlicza się do limitu.
I we Wrocławiu to zostanie wykorzystane. Zatem zostają tylko cztery „paszporty” do twojego boiskowego zagospodarowania. Co dalej?
Faktycznie skorzystamy z opcji z naszą ukraińską siatkarką. A co dalej?
Mamy trzy zagraniczne przyjmujące. Naturalnie tylko dwie będą na boisku w jednym czasie. Na ataku mamy kolejną zagraniczną siatkarkę i w teorii moglibyśmy mieć na rezerwie kolejną zawodniczkę spoza Polski na tej pozycji. Czyli łącznie mogłoby być sześć w kadrze. I wtedy nie byłoby tego wyzwania, z jakim musiał zmierzyć się zespół z Zawiercia na koniec poprzedniego sezonu w PlusLidze. Oni mieli zagranicznych graczy na różnych pozycjach, a tego nie da się niestety łączyć.
Jeśli masz rozgrywającego z zagranicy i drugiego atakującego również spoza Polski, a do tego jeszcze libero i przyjmującego, to tak zaczęły się w Zawierciu kłopoty. Mając oczywiście na uwadze losowość urazów, która potrafi zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie i nikomu jej nie życzę. Skończyło się jednak tak, jak wszyscy widzieliśmy, czyli sporym przewrotem w „szóstce” u trenera Michała Winiarskiego w najważniejszych momentach sezonu, żeby nie przekroczyć limitów.
W naszym przypadku jednym wykluczeniem w kontekście kontroli „paszportów” w trakcie meczu będzie to, że nie będziemy mogli wykorzystywać trzeciej przyjmującej zadaniowo. Bo wtedy przekroczymy limit. W żadnej innej sytuacji nie ma tego zagrożenia.
Spoglądając na zespół, który zbudowano w #VolleyWrocław, zastanawiam się, jakim kluczem doboru się kierowałeś. Była okazja wcześniej spotkać gdzieś swoje obecne podopieczne, toczyła się jakaś gra menadżerska, czy może wygrał kontekst reprezentacyjny i możliwości obserwacji pozaklubowej?
Na pewno nie spotkałem się z nowymi zawodniczkami #Volleya w żadnych rozgrywkach.
Pracując jednak w reprezentacji Szwajcarii, która europejsko jest raczej przeciętną drużyną, mam możliwość kontaktu z krajami, które nie są wiodące siatkarskie, ale mogą mieć w swoich szeregach bardzo ciekawe zawodniczki. Takie siatkarki mogą traktować polską ligę, jako trampolinę do późniejszego, dużego kontraktu np. we Włoszech czy Turcji. Notuję sobie nazwiska z takich krajów, jak Łotwa, Hiszpania, Austria, itd.
W przypadku drużyny, która powstała we Wrocławiu, w kontekście mojej pracy w kadrze Szwajcarii, przewinęła się postać naszej nowej atakującej. Moja pierwsza trenerka reprezentacji Lauren Bertolacci powiedziała mi bardzo dużo dobrego o Barbarze Dapić. Grała u niej w drużynie w lidze szwajcarskiej, to mnie dodatkowo przekonało.
Choć zaznaczam, że postać Chorwatki pojawiła się w kręgu zainteresowań z innych źródeł, więc to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że mogłem dokonać takiej weryfikacji.
Dopytam od razu, czy Barbara Dapić to będzie liderka w nowej drużynie?
Patrząc sportowo, nie spodziewałbym się, że to urodzona liderka punktowa drużyny w każdym meczu. To nie jest ten typ atakującej, nie będzie dostawać 60 piłek w meczu i kończyć spotkania na poziomie 25 punktów. Jej rola będzie nieco inna.
Czyli dostanie 50 na mecz i skończy na przyzwoitych 20 punktach.
Masz mnie! (śmiech)
Już tak na poważnie, na temat Barbary miałem opinie przede wszystkim pod kątem jej ogromnego profesjonalizmu. Ma dużo inicjatywy i takiego typowego pushowania, inicjatywy, takiego stylu bałkańsko-chorwackiego. W myśl zasady: nie ma piłki, której nie da się obronić, czy nie ma akcji, w której się nie starasz na treningu.
Barbara ma również duże zdolności czytania gry, dobrze widzi to, co dzieje się w trakcie akcji, co może dodatkowo pomóc drużynie w trakcie spotkań, takie dodatkowe sterowanie. Mając zespół, w którym średnia wieku to 23-24 lata, to taka postać może być bardziej istotna niż kolejna młoda zawodniczka, która zdobyłaby 25 punktów w meczu i tyle. Potrzebna będzie chłodna głowa.
Trochę jak w przypadku transferów. To było trudne wyzwanie, biorąc pod uwagę sporo złego, które wydarzyło się w minionym sezonie w klubie?
Nie ma co ukrywać, spoglądając na czas, nie mieliśmy we Wrocławiu zbyt dużego komfortu w kontekście budowy nowej drużyny. Finansowe zawirowania, o których usłyszała cała Polska, zrobiły niestety swoje. Trzeba było wiele rzeczy ustalić, żeby ruszyć we właściwym kierunku. Co istotne, choć sezon 2024/25 był bardzo trudny finansowo dla klubu, to był pierwszy taki scenariusz od lat. Więc też nie do końca sprawiedliwe były tak skrajne osądy względem tego, jak to fatalnie prowadzona jest wrocławska siatkówka.
Pamiętam moją rozmowę z twoim poprzednikiem. Nie było za wesoło.
Liczę, że najgorsze klub ma już za sobą. Takie mam gwarancje i tak też wygląda perspektywa na nowy sezon.
Dodam jednak, że nawet w takim położeniu, mogłem liczyć na zaufanie i możliwość budowania drużyny właściwie niemal w całości według swojego pomysłu. To cenne.
Wspominałeś o czasie. Skoro zaczęliście budować skład później niż konkurencja, to kiedy ruszyło na dobre?
Powiem ci inaczej. Rozmawiałem z trenerem z ligi belgijskiej. On miał w zespole podpisane kontrakty z nowymi siatkarkami i poprzedłużane umowy z zawodniczkami, które chciał zostawić w drużynie, właściwie już w grudniu.
W PlusLidze dzieje się to nawet w listopadzie, jak informują znawcy tematu.
No właśnie. Ale zauważ, że mówię o Belgii, czyli realiach osadzonych w żeńskiej siatkówce niżej niż Polska, raczej jest to półamatorskie granie. A jednak ruszyli na rynku transferowym błyskawicznie, co pokazuje skalę rozpędu w tym interesie.
W idealnym świecie najlepiej byłoby zebrać drużynę złożoną z siatkarek, które w poprzednim sezonie grały regularnie w swoich ligach, wyróżniały się. Ale takie zawodniczki są już wypatrzone dawno i nie tylko przez nas. Efekt jest taki, że takie przypadki albo są zatrzymane w zespołach, w których grają, albo mają już złożone podpisy na umowach w innych, większych klubach.
Pracując w Niemczech widziałem, jak dobry wpływ na zespół ma mieszanka kulturowa. Jak fajnie potrafi to niwelować negatywne wpływy lokalnych zawodniczek. Zaznaczam przy tym, że Polki nie są czarnymi owcami. Jak rozmawiałem w Stuttgarcie o realiach, to największe problemy w klubie były z Niemkami. To jest zawsze kwestia większych oczekiwań, panuje też poczucie większego komfortu w danym klubie, pewności i przekonania co do swojej pozycji.
Już widzę ten tytuł. „Wojciech Kurczyński: Im mniej Polek w zespole, tym mniej problemów. Polak wracający do ojczyzny szokuje!”.
I dopiero się rozpęta burza (śmiech). Myślę jednak, że odpowiednio to wyjaśniłem.
Postanowiliśmy we Wrocławiu oprzeć zespół na trzech filarach. Założeniem było, żeby nadać tej drużynie nową identyfikację, inny charakter. Taki, który nie będzie skażony ligową przeciętnością. Ona wynika głównie z tego, że masz dziewczyny w wieku 28 plus, są na krajowym podwórku przeciętne, coś tam sobie grają, zarabiają, ale tych ambicji mają już niewiele. Żyją od sezonu do sezonu. To zdecydowanie nie była nasza droga.
Zaczęliśmy zatem od uzupełnienia składu o młode zawodniczki, które wchodzą w wiek seniorski. Mamy grupę dziewiętnasto-dwudziestolatek, które ten sezon będą traktowały, jako formę obycia się z profesjonalnym sportem.
A jak ktoś zapyta: Dlaczego w takiej roli nie są wrocławianki, czy dziewczyny wywodzące się z młodzieżowych zespołów #Volley, to co odpowiesz?
Raz – potencjał, a dwa – różne swoje pomysły, niezwiązane z chęcią pozostania w strukturach klubu. Była rozważana choćby rozgrywająca, która ostatecznie wybrała Budowlanych Łódź (Nadia Siuda dop. eMPe). Podobnie było z Zofią Pinderską. Jak ją zobaczyłem na rozgrywkach młodzieżowych, od razu zasugerowałem prezesowi Jackowi Grabowskiemu, że warto byłoby ją włączyć do drużyny w Tauron Lidze. Ostatecznie siatkarka nie zostanie we Wrocławiu w akademii.
Więc to są decyzje, które pozostaje po prostu uszanować.
Chciałbym jednak podejść do utalentowanych dziewczyn trochę w piłkarskim stylu. Od wielu lat akademia działa w ten sposób, że te najbardziej utalentowane zawodniczki mają podpisane kontrakty, te pierwsze seniorskie, na dwa-trzy lata. Oczywiście nie wszystkie są gotowe do wejścia na poziom Tauron Ligi z marszu. Dlatego rozwiązaniem są wypożyczenia tak jak w przypadku np. Emilii Solarewicz. Atakująca przeniosła się do pierwszoligowej Nysy. Będzie pod moją obserwacją i zobaczymy, jak rozwinie się jej talent, kiedy będzie gotowa do wskoczenia w szeregi pierwszej drużyny we Wrocławiu.
Źródełko utalentowanych dziewczyn z niższych lig w Polsce nie wysycha?
Nie, myślę, że np. na zapleczu Tauron Ligi znajdą się ciekawe siatkarki.
My wyciągnęliśmy z Nowego Dworu Emilię Kaczmarzyk, która ostatecznie ze swoją drużyną wywalczyła awans. Obserwowaliśmy ją dokładnie. Jej mecze już z fazy play-off, ale też liczby wykręcane w trakcie całego sezonu, wyglądały imponująco – zwłaszcza w kontekście gry w bloku. Parametr „blok na set” miała na poziomie 0,9. Czyli w każdej partii dostarczała drużynie punkt w ten sposób.
Kluczowym dla mnie było zobaczenie jej meczu w Pucharze Polski z Radomką. To dało odpowiedź, jakąś namiastkę, jak ta dziewczyna prezentuje się na tle zespołu z ligi wyżej, w której miałaby rywalizować. Emilia wyglądała w tym meczu co najmniej przyzwoicie, a to dawało nam jasny sygnał, że może sobie poradzić w Tauron Lidze.
Powiedziałeś o jednym z trzech filarów budowy zespołu. Pozostałe dwa to…?
Drugim są młode Polki, które są już seniorkami, ale które jeszcze nie pokazały się w większym wymiarze w Tauron Lidze. W tej grupie jest m.in. Natalia Dróżdż, z którą pracowałem w ŁKS-ie. Jej umiejętności czysto siatkarskie? Nie odstawała od Alagierskiej, Obiały czy Stefanik w treningu. Natomiast gdy pojawiała się na boisku w meczu, to ze względu na brak ogrania, nie pokazała swojego pełnego potencjału. Dlatego właśnie dla niej kolejnym krokiem w rozwoju jest zagranie solidnego sezonu, mecz po meczu.
Podobna historia dotyczy Sary Wąsiakowskiej, która wraca do Polski ze Stanów Zjednoczonych po pięciu latach. Czy wreszcie Martyna Łazowska, która kolejny sezon będzie funkcjonować jako nadal młoda rozgrywająca. Co ważne, zostając we Wrocławiu.
Zatrzymajmy się przy tej postaci. Martyna Łazowska faktycznie została w klubie, jako jedyna, spoglądając na poprzedni sezon. Ta dziewczyna ma za sobą granie w kadrach młodzieżowych, a nawet epizod w seniorskiej reprezentacji Polski. Jak oceniasz jej sportowy potencjał?
Co do reprezentacji Polski, jeśli dobrze czytam ówczesną koncepcję trenera Jacka Nawrockiego, to w zespole miały się pojawiać młode dziewczyny, które mogą stanowić o sile kadry. Ale nie zawsze te siatkarki były na takie wyzwanie gotowe. Plus samo powołanie nie wynikało ze zwyżkowej formy w danym momencie, a raczej faktycznie, zapisanym potencjale sportowym przy konkretnym nazwisku.
Jeżeli sięgniesz jeszcze głębiej, to była taka zawodniczka, jak Weronika Wołodko. Ona grając w II lidze w Truso Elbląg, też była powołana do szerokiej kadry reprezentacji. To było zanim trafiła do Wrocławia. A później niestety, już w drużynie narodowej nie miała okazji zaistnieć. Więc nie chciałbym nic ujmować przy tym powołaniu Martynie, ale tym bardziej oceniać tylko przez jego pryzmat, bo to było kilka ładnych lat temu.
Tej siatkarce nie można odmówić, że przez lata grała regularnie w reprezentacjach młodzieżowych, na różnym poziomie. Zawsze była wyróżniającą się postacią. Trafiła do Tauron Ligi, co też pokazuje, że ma potencjał.
Obserwowałem grę Martyny od pewnego czasu. Pamiętam, kiedy Wrocław przyjechał na memoriał Michała Cichego do Łodzi. Wtedy pierwszy raz widziałem, że ona jako rozgrywająca, podnosiła jakość swoich przyjmujących w grze. Drugiego dnia na rozegraniu pojawiła się Ada Szady i te same zawodniczki nie punktowały tak swobodnie, jak przy Martynie. Co dla mnie jest kluczową rzeczą. Od tego jest rozgrywająca, żeby podnosiła jakość swoich skrzydłowych. To jest najlepsza odpowiedź na to, czy jest odpowiednia jakość w wystawianych piłkach.
Słuszna uwaga. Zamykając wątek łódzki, jak się współpracuje ze Zbigniewem Bartmanem? Zrozumiałeś już, co wydarzyło się na ostatniej prostej sezonu, czy nadal ten, bądź co bądź absurd, takowym pozostał?
Nadal tego nie rozumiem.
W najgorszym wypadku trafilibyście do oktagonu.
No tak, tym bardziej wolę tego uniknąć (śmiech).
Skupmy się jednak na faktach, liczyłem to sobie dosyć skrupulatnie. Do momentu, kiedy Alessandro Chiappini był trenerem, średnia zdobyczy punktowych na mecz była na poziomie 2,6 bądź 2,7. Za kadencji Zbigniewa spadła do poziomu mniej więcej 1,3.
I to jest najprostszy rachunek efektywności podjętej decyzji.
Mówienie o tym, że ktoś zdobył medal, czy nie… Przypominam, że do momentu prowadzenie zespołu przez trenera Chiappiniego mieliśmy realne szanse na pierwsze miejsce w lidze. I wszystko zależało od nas. Dodatkowo byliśmy jedynym zespołem, który pokonał dwukrotnie DevelopRes w ligowym graniu. Później nam się to już nie udało.
Ogólnie zrobiło się gorąco. Ledwo wygraliśmy z „czerwoną latarnią” ligi, czyli Kaliszem, wyciągając wynik na 3:2. Później doszła przegrana z Mielcem… Straciliśmy z drużynami spoza „czwórki” w ostatnich siedmiu meczach więcej punktów, niż przez wcześniejszą część sezonu razem wziętą. To też ma swój wyraz.
Naprawdę, nie chcę wchodzić w jakieś personalne, emocjonalne tony. Dla mnie to są jednak fakty, które można sobie w dowolnym momencie policzyć. Efektywność pracy trenera Chiappiniego była dużo wyższa od tej prezentowanej przez trenera Bartmana.
Wyjdźmy z polskiego piekiełka. Kadra Szwajcarii, co ten punkt daje w twoim CV?
Tak jak wspominałem, to inne spojrzenie na siatkarską codzienność, którego potrzebowałem. Jeśli mowa o profesjonalizmie, to jest on zachowany na wysokim poziomie. Jest dofinansowanie na odpowiednim poziomie, warunki do trenowania, sztab szkoleniowy z każdym rokiem jest rozbudowywany i jest pewien pomysł na tamtejszą siatkówkę. Działanie krok po kroku, które rzeczywiście ma miejsce.
O jakim pomyśle mowa?
Awans na mistrzostwa świata w 2029 roku. Dlatego rozmawiamy o długoterminowym projekcie, którego efekty widać na każdym kroku. Finansowanie wzrasta, poziom zespołu również. Gdy przychodziłem tam do pracy w pierwszym sezonie, w drużynie mieliśmy bodajże trzy profesjonalne siatkarki. Mam na myśli te, które grają w klubach zagranicznych. Na kolejny sezon będzie ich już dziewięć.
Ten pomysł na rozwój i postawiony istotny cel, przyciąga do pracy w takim miejscu. Widzisz, że jest pewna przyszłość tego projektu.
Czyli liga siatkarek w Szwajcarii jest raczej półamatorska?
Można tak powiedzieć. To jest bardziej kwestia opłacalności gry w siatkówkę. Warunki w każdej innej pracy w Szwajcarii są tak dobre, że siatkarskie możliwości nie imponują pod tym względem. Większość siatkarek mentalnie nie traktuje siatkówki aż tak poważnie.
Ale to się zmienia właśnie za sprawą wyjazdów dziewczyn do lig zagranicznych. Okazuje się, że można wyruszyć ze Szwajcarii, grać poza jej granicami i dobrze zarabiać na profesjonalnym kontrakcie siatkarskim. Więc podejście dziewczyn ulega zmianie.
Co ciekawe, wiele z nich równolegle studiuje. Ale nie w taki sposób, jaki nasuwa się na myśl w przypadku stereotypowego łączenia kariery sportowej z nauką, na tzw. wirtualnych uniwersytetach. Czyli pojawiasz się raz w roku i masz zaliczony semestr. Pamiętam jak wracałem z porannego spaceru, w dniu meczowym, akurat graliśmy w Rydze. I nagle widzę w lobby hotelowym, przy stole siedzi w rzędzie pięć-sześć dziewczyn. Na uszach słuchawki, laptopy otwarte i co?
Wykład trwa!
Dokładnie tak. Po prostu miały zajęcia, które były w stanie realizować, nie zaburzając przy tym tego, co mieliśmy do zrealizowania jako reprezentacja. Zapytałem, czy mogę im zrobić zdjęcie, w takiej studenckiej konfiguracji, tak mi to wówczas zaimponowało. W kadrze mieliśmy zresztą dwie dziewczyny, które aktualnie studiują medycynę. To pokazuje, jak zorganizowane potrafią być szwajcarskie siatkarki. W myśl powiedzenia: Im masz więcej zajęć, tym masz więcej czasu.
Wymienisz kilka najbardziej znanych szwajcarskich siatkarek?
Jasne. Pierwsza to Laura Künzler, obecnie Künzler-Dervisaj. Zresztą, nazwisko dobrze tobie pewnie znane z czasów Gwardii Wrocław.
Świat jest jednak mały.
Pełna zgoda. Zresztą, z Leonem Dervisajem spotykamy się, kiedy pojawi się gdzieś tam przelotem na naszych zgrupowaniach. Laura przyczyniła się zresztą do tego, że znalazłem się w tej reprezentacji, polecając mnie, co było bardzo miłe. Współpracowaliśmy wcześniej w Stuttgarcie. To był fajne docenienie mojej jakości pracy.
Laura grała w Niemczech, później w Turcji, teraz we Włoszech.
Do tego Maja Stockr, mistrzyni Niemiec z Dreznem, później dwa-trzy sezony we Włoszech i od nowego sezonu w Budowlanych Łódź. I do tej listy dopisałbym Julie Lengweiler, od kampanii 2025/26 zagra w Radomce, również z tytułami w lidze niemieckiej. Te dziewczyny są już na międzynarodowym poziomie i patrząc na to, jak rozwija się szwajcarska siatkówka, w połączeniu ze wspomnianym wcześniej systemem, takich siatkarek z zagranicznym dorobkiem będzie coraz więcej.
A niemieckie realia to jest półka Tauron Ligi czy wyżej, a może niżej?
Nieskromnie przyznam, że mój bilans z polskimi zespołami w europejskich pucharach, kiedy pracowałem w Niemczech, był korzystny. Co więcej, porównując to, co dzieje się w graniu w Europie, niemieckie drużyny w starciu z polskimi nie mają się czego wstydzić.
Powiedziałbym, że topowe kluby z Niemczech, to podobny poziom do tego, który mamy po polskiej stronie. Organizacja i stabilność finansowa jest zdecydowanie po stronie niemieckich klubów. To, jakie warunki pracy są w Schwerinie, Dreźnie, Stuttgarcie – to długo by w Polsce szukać. Być może Rzeszów ma podobne warunki pracy i Police za czasów największych sukcesów sprzed lat.
Atmosfera meczowa również na korzyść Niemiec. W lidze są co prawda mniejsze hale, na tysiąc-półtora widzów. Ale są szczelnie wypełniane i bardzo głośne.
Na korzyść Polski, choć była wymieniania stabilność finansowa po stronie Niemiec, ale jednak u nas są dużo lepsze kontrakty. W Niemczech nie płaci się tyle co w Polsce.
Nasuwa się szybka kontra, że w Polsce czasem pieniądze zostają… głównie na papierze. Taka to różnica na plus.
Trochę tak to faktycznie wygląda, mówiąc z przymrużeniem oka.
Wartość marketingowa, również wizerunkowa. To też po polskiej stronie. Mam tu na myśli głównie opiekę ze strony telewizji Polsat. W Niemczech w telewizji jest jeden-dwa mecze na kolejkę. Reszta to już tylko wersja internetowa.
Plus są polskie media zainteresowane siatkówką od lat. To zapewne widać później w ekwiwalentach i lepiej się to spina w naszym kraju.
Polki zagrają z Niemkami w grupie na mistrzostwach świata. Jest powód do obaw?
W obecnym położeniu Polki będą faworytkami tego meczu. Mamy trochę większą głębie składu. Najmocniejsza pozycja w kadrze Niemiec, to jest na pewno środek siatki. Tam są cztery dziewczyny, wszystkie grają we Włoszech i są światowym topem.
Agnieszka Korneluk właśnie poprawiła się na krześle, czytając tę opinię.
Aga też jest topem światowym, więc nie ma powodów do zmartwień! (śmiech)
Pamiętajmy, że na końcu i tak zagrają dwie, a nie cztery środkowe.
Niemieckie przyjmujące też mają swoje doświadczenia w międzynarodowym graniu. Więc może być dosyć podobnie, jak w potencjale naszych dziewczyn z przyjęcia. Na rozegraniu Sarah Straube jest bardzo utalentowaną zawodniczką, ale dopiero przed sobą ma wyjazd zagraniczny. W przypadku rozgrywających mamy przewagę.
Dodatkowo Niemki nie mają obecnie jakiejś atakującej, która mogłaby przechylić losy meczu na korzyść swojej drużyny. My mamy taką siłę ofensywną.
Niemki będą grać w swoim stylu, czyli bardzo szybko. Typowa, niemiecka piłka, rozegranie w wersji jak najszybszej. Niemki nie mają potencjału do gry na „wysokiej piłce”. Raczej należy się spodziewać przeciągania akcji, próby wymuszenia błędu, jakimś plasem, kiwką czy zmianą rytmu. To dla Polski będzie najtrudniejszy mecz grupowy, tak zakładam, ale nadal Polki są faworytkami tego starcia.
Jesteś zdania, że po medalach Ligi Narodów, reprezentacja Polski powinna zrobić kolejny krok i zaatakować podium imprez pokroju mistrzostw świata czy Europy?
Potencjał jest. Do tego nadal możemy mówić o stosunkowo młodym zespole. Poza drobnymi wyjątkami to są dziewczyny, które najlepsze granie mają jeszcze przed sobą.
VNL to dla niektórych reprezentacji bywa poligon doświadczalny. Trzeba na składy niektórych rywalek patrzeć obiektywnie. Okej, super, że wykorzystujemy sytuacje i stajemy regularnie na podium od 2022 roku.
Teraz możemy sobie zadać jednak pytanie: Ile naszych reprezentantek grało np. na etapie półfinału Ligi Mistrzyń w sezonie 2024/25? Mamy Łukasik i Wołosz. Ta druga zrezygnowała z gry w kadrze, a pierwsza była głównie rezerwową w Conegliano.
Po drugiej stronie siatki pojawią się Włoszki czy Turczynki. W obu przypadkach zespoły złożone z zawodniczek, które na tym najwyższym szczeblu grały regularnie. Są też przecież Brazylijki, kolejna drużyna, w której nie brakuje liderek. A to jest kluczowe przy wyrównanym meczu, kiedy trzeba skończyć piłkę setową czy meczową.
Myślę, że Amerykanki w tym sezonie nie ugrają wiele w MŚ. Serbki bronią tytułu, ale są trochę w takim momencie, jak Polki na pograniczu lat 2012-13, kiedy na „Złotkach” jeszcze ciągnęło się kadrę na poziomie międzynarodowym. I nagle nasze mistrzynie zakończyły kariery i okazało się, że dookoła nikt się poważniej nie ograł w reprezentacji. U Serbek wygląda na to, że mamy podobną sytuację.
Serbowie również nie mają powodów do specjalnych zachwytów.
Dokładnie. Może to jakiś szerszy problem ze szkoleniem siatkarskim w tym kraju? Nagle pojawiła się przecież spora wyrwa, nie ma następczyń czy następców. Jest oczywiście Tijana Bosković, jest kilka ciekawych postaci, ale nie mają np. Takiej drugiej Mai Ognjenović. Choć to oczywiście nie jest nasz problem.
Wracając do reprezentacji Polski, jeśli chcemy oczekiwać medali z imprez typu MŚ czy ME, to musimy mieć polskie siatkarki, które stanowią o sile swoich klubowych teamów. Nie tylko grają w czołowych ligach, ale – raz jeszcze podkreślę – stanowią o sile drużyny.
A jaka będzie siła #VolleyWrocław w sezonie 2025/26?
Nie lubię mówić o takim klarownym stylu grania. To zawsze zależy od potencjału, charakterystyki zawodniczek, podejścia do grania każdej dziewczyny. A my jesteśmy na początku wspólnej drogi.
Zawsze ceniłem sobie szarość w siatkówce. Żeby nie skupiać nad tym, że możesz coś wygrać jedną udaną akcją, zapominając przy tym o kolejnej.
Lubię powtarzać, że kluczem w siatkówce jest to, żeby jak najdłużej utrzymać piłkę w powietrzu po swojej stronie. A można to zrobić na różne sposoby. Ważne, żeby w tych chaotycznych sytuacjach się odnajdywać. A to daje automatyczne szanse na kolejną akcję do skończenia ataku, i kolejną, i kolejną. Ten styl nie jest do końca istotny, ważne, żeby dać sobie kolejną szansę, jeśli poprzednia nie dała rezultatu.
Czyli w szatni w Orbicie będzie mieć napis „Long rally”?
Czemu nie, niezły pomysł.
Nie sztuką jest zagrać raz dobrze, a być przygotowanym na to, że rywal może odpowiedzieć i nagle piłka ponownie znajdzie się po naszej stronie. Wyrabiamy w zawodniczkach poczucie, że kolejne zwroty następują w ciągu kilkunastu sekund, w jednej akcji, ciągle trzeba mieć to na uwadze.
Pracując w reprezentacji Szwajcarii staramy się odchodzić o myśleniu o byciu perfekcyjnym na boisku. W siatkówce nie jest to możliwe. Będę to również przekładał na wrocławskie realia. O to chodzi, żeby wykorzystać w danej chwili takie możliwości, które są jakkolwiek do wykonania. Tak samo waży „gwóźdź” wbity w drugi metr, co „zdrapka”. W obu przypadkach to jest perspektywa jednego punktu.
Dodatkowo będziemy starać się przyspieszać rozegranie, na tyle, na ile pozwolą na to warunki. W odpowiedni sposób wykorzystując nasz potencjał.
Czas powinien działać na korzyść rozwoju zespołu #VolleyWrocław.