Twórcy polskiej konstytucji z 1997 r. zafundowali nam system, zakładający współpracę rządu z prezydentem. Bardzo szybko okazało się, że ta współpraca układała się tylko wówczas, gdy prezydent wywodził się z tego samego obozu politycznego, co większość parlamentarna, wyłaniająca rząd. A i z tym bywało różnie. Zawsze natomiast, gdy zachodziła sytuacja tak zwanej kohabitacji, czyli współistnienia rządu i prezydenta wywodzących się przeciwstawnych obozów politycznych, iskrzyło między nimi.
Konstytucja wyposażyła prezydenta w kilka narzędzi, umożliwiających mu wpływanie na prace rządu. Najbardziej znanym jest oczywiście prezydenckie weto wobec ustaw. Prezydent Karol Nawrocki już ustanowił nowy rekord w tym zakresie, wetując w ciągu zaledwie kilkunastu dni urzędowania, aż sześć ustaw. Przypomnę: Andrzej Duda przez całą dekadę zawetował jedynie 19 ustaw, a podpisał ich blisko dwa tysiące.
W środę 27 sierpnia Nawrocki po raz pierwszy wykorzystał inne z posiadanych narzędzi, czyli instytucje tak zwanej Rady Gabinetowej, przewidzianej przez art. 141 konstytucji. Powiada on, że „w sprawach szczególnej wagi” prezydent może zwołać posiedzenie Rady Ministrów, która obraduje pod jego przewodnictwem właśnie jako Rada Gabinetowa. Zarazem w tym samym artykule napisano wyraźnie: „Radzie Gabinetowej nie przysługują kompetencje Rady Ministrów”.
Rada Gabinetowa. Rząd na „dywaniku”
Jakie zatem ma kompetencje? Na ten temat nasza konstytucja nic już nie wspomina, co nie jest niestety jej największą wadą. W praktyce, jaką znamy z przeszłości, rady gabinetowe stawały się rodzajem „dywanika”, na który prezydent wzywał ministrów, aby wyrazić swoje niezadowolenie, z takiego czy innego aspektu polityki rządu.
Jako pierwszy tej metody próbował wobec rządu Jerzego Buzka prezydent Aleksander Kwaśniewski. Skończyło się na zaledwie kilku takich posiedzeniach, po których prezydent pogodził się z faktem, że nic z tych spotkań nie wynika. Tym bardziej, że przed pierwszym posiedzeniem prezydent próbował narzucić rządowi przygotowany w swojej kancelarii regulamin Rady Gabinetowej, ale Buzek odmówił jego kontrasygnowania, uznając go za niezgodny z konstytucją. Obecni współpracownicy prezydenta Nawrockiego nie wpadli na taki pomysł, ale nie należy się łudzić, że Donald Tusk zaakceptowałby tego rodzaju dokument.
Później Kwaśniewski zwoływał jeszcze rady gabinetowe (łącznie dziesięć przez dwie kadencje), ale miały one miejsce już pod rządami SLD i były elementem „szorstkiej przyjaźni”, jaka łączyła głowę państwa z premierem Leszkiem Millerem. Do konfrontacyjnych rad gabinetowych powrócił później, traktując je jako formę nacisku wobec pierwszego rządu Tuska, prezydent Lech Kaczyński. Tu również skończyło się na kilku posiedzeniach, z których ostatnie – dotyczące planów rządu przyjęcia euro przez Polskę w 2011 r. – odbyło się w październiku 2008 r. Przez kolejne półtora roku burzliwej kohabitacji prezydenta Kaczyńskiego z premierem Tuskiem, Kaczyński zrezygnował z tej metody oddziaływania na prace rządu.
Rada Gabinetowa w praktyce. Teatr pozorów
Czas pokaże, czy Karol Nawrocki okaże się na tym polu bardziej uparty. Na pewno nie pójdzie jednak w ślady Andrzeja Dudy, który przez dekadę zwołał zaledwie trzy rady gabinetowe, z których ostatnia odbyła się w lutym 2024 r. z udziałem obecnego rządu i dotyczyła w dużym stopniu tego samego, co ta obecna, czyli stanu publicznych inwestycji. To w jej trakcie Duda wyraził m.in. swoje zaniepokojenie losami projektu CPK.
Czy tamta Rada Gabinetowa wpłynęła w jakikolwiek sposób na los tej ukochanej przez polityków PiS inwestycji, traktowanej – także w retoryce nowego prezydenta – jako magiczne koło zamachowe polskiej gospodarki? Nie mam takiego wrażenia. Bez względu zatem na częstotliwość zwoływania kolejnych rad gabinetowych przez Karola Nawrockiego, jedno nie ulegnie zmianie: rada gabinetowa w dalszym ciągu będzie tylko i wyłącznie forum informowania prezydenta oraz jego współpracowników przez członków rządu.
O ile oczywiście będą chcieli to robić, bo prezydent nie ma praktycznie żadnych narzędzi, aby zweryfikować podawane mu informacje, a tym bardziej zmusić członków rządu do uczestnictwa w kolejnych posiedzeniach. Zwłaszcza jeśli uznają – odwołując się do konstytucji – że ich temat nie dotyczy „spraw szczególnej wagi”. Wszystko w tym zakresie opiera się bowiem na ogólnym przesłaniu konstytucji, zakładającym konieczność współpracy najwyższych organów władzy wykonawczej oraz szacunek dla urzędu głowy państwa.
Wszystko zaś, co wykracza poza informacyjny wymiar Rady Gabinetowej, wymagałoby elementarnej woli współpracy, której sądząc po złośliwościach jakie wymienili dziś podczas jawnej części posiedzenia Nawrocki i Tusk, nie należy oczekiwać. Mieliśmy zatem do czynienia ze spektaklem w politycznym teatrze pt. „Rada Gabinetowa nr 1”, po którym najważniejsze będą nie jakiekolwiek decyzje (bo ich nie było), ale nasze wrażenia. Nasze czyli opinii publicznej. Ta zaś już podzieliła się na tych, których zachwyciła troska prezydenta nad (skądinąd rzeczywiście fatalnym) stanem finansów publicznych oraz tych będących pod wrażeniem celnej riposty premiera.
Znacznie ważniejsze od wrażeń, jakie wywoła ta i kolejne rady gabinetowe, będzie praktyka legislacyjna, jaka ukształtuje się w najbliższym czasie. Wydaje się mało prawdopodobne, aby mały i duży pałac doszły do zakulisowego porozumienia, opartego na swoistej politycznej wymianie barterowej: ustawa za ustawę.
Polegałoby to na tym, że prezydent podpisywałby ważną dla rządu ustawę, w zamian za równoczesne przedstawienie mu do podpisu ustawy, na której jemu z kolei zależy. Jednak strażnicy czystości wojny plemiennej, trwającej Polsce od bardzo dawna, bardzo szybko wykryliby istnienie takiego porozumienia. Inna rzecz, że nie wydaje się, aby zarówno Tusk, jak i zwłaszcza znajdujący się obecnie w lepszym położeniu Nawrocki, byli tym zainteresowani. W tej sytuacji należy się spodziewać kolejnych, coraz częstszych wet Nawrockiego. Strategicznym celem prezydenta pozostaje bowiem doprowadzenie do rozbicia kordonowej koalicji i wykreowania pod jego patronatem – najpewniej po kolejnych, najlepiej przedterminowych wyborach parlamentarnych – rządu opartego na porozumieniu PiS z Konfederacją.
Wydaje się bardzo prawdopodobne, że rząd w obawie przed kolejnymi wetami wobec ustaw, zacznie w coraz szerszym zakresie stosować rozporządzenia Rady Ministrów i poszczególnych jej członków. Politycy opozycji będą nie bez racji alarmować, że nie jest to zgodne z konstytucją i wysyłać kolejne skargi do Trybunału Konstytucyjnego.
Ten ostatni, w którego piętnastoosobowym składzie brakuje już czterech sędziów, z końcem tego roku – po odejściu kolejnej dwójki – zostanie jednak w dużym stopniu sparaliżowany. Inna rzecz, że obecny rząd nie publikując jego wyroków i tak już ignoruje jego istnienie. W ten sposób, za sprawą kohabitacji Nawrocki-Tusk, która ma wszelkie szanse pobić swą burzliwością, tę z czasów Lecha Kaczyńskiego, państwo polskie będzie się pogrążało w coraz większym chaosie prawnym.
Nie mam wielkich nadziei, że uda się walczącym ze sobą stronom zachować spójność polskiej polityki zagranicznej. Skoro Tusk nie był zdolny do współpracy na tym polu Dudą, to tym bardziej nie będzie to możliwe z Nawrockim. Smutnym tego symbolem pozostanie kilkadziesiąt nieobsadzonych ambasadorami polskich placówek w różnych państwach.
Rada Gabinetowa. Wyzwanie dla prezydenta
Podczas dzisiejszej Rady Gabinetowej sam prezydent wskazał jednak na temat, w którym może się rzeczywiście wykazać. Karol Nawrocki wezwał bowiem rząd, do stworzenia w ramach Unii Europejskiej koalicji, blokującej wprowadzenie w życie umowy z krajami Mercosur, która zagraża polskiemu rolnictwu. Usłyszał w odpowiedzi od premiera Tuska, że poza Polską w tej sprawie zastrzeżenia ma jedynie Francja, co nie wystarczy do zablokowania umowy.
Nawrocki ewidentnie nie wierzy w tej sprawie premierowi. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby wraz ze swoimi urzędnikami z prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej (stworzonego w czasach Dudy organu dublującego MSZ), zbudował taką koalicję. Jeszcze w tym tygodniu ma się spotkać z prezydentami krajów bałtyckich i premierem Danii, która słynie ze swego nowoczesnego rolnictwa. Mam nadzieje, że dziennikarze nie zapomną go zapytać, czy poruszył tę sprawę i co udało mu się osiągnąć.
To będzie jego pierwszy realny egzamin ze skuteczności w polityce zagranicznej, a zarazem okazja by wykazać rządowi nieskuteczność. A nie tylko o niej mówić, bo to każdy potrafi.