Gdyby wierzyć śledczym, to w maju 2000 r., Basia, studentka prawa (czwarty rok), wyszła z rodzinnego domu w Urzejowicach na Podkarpaciu, żeby doglądnąć pola. Krótka przerwa w nauce, oddech przed zbliżającymi się egzaminami, potem powrót na obiad. Nigdy nie wróciła. Zamiast tego odebrała sobie życie, lecz zanim się utopiła w bajorze, gdzie woda ledwo zakrywała kostki, ułożyła na pobliskim mostku swoje buty – równo, zwrócone tyłem do tafli.
Agnieszka nigdy nie uwierzyła w tę wersję. – Chcieli szybko zamknąć sprawę, a ta wersja była najprostsza – wyznaje siostra Basi, kiedy spotkamy się ćwierć wieku później, w lipcu 2025 r.
Kobieta kładzie na stole fotografię. Widać na niej uśmiechniętą nastolatkę z ciemnymi, krótkimi włosami. Ma na sobie czarny sweter, a ręce są skrzyżowane. Zdjęcie wykonano w latach 90. ubiegłego wieku, kilka lat przed śmiercią. To jedna z niewielu pamiątek, jakie pozostały po Basi. Jej życie toczyło się z dala od zgiełku miasta, w harmonii z naturą. Skromna, sumienna, pracowita. Domatorka, która po zajęciach na Uniwersytecie Rzeszowskim wracała prosto na wieś, by pomagać w polu i doglądać zwierząt.
– Czegokolwiek bym nie powiedziała o siostrze, to nic to nie zmieni. Ktoś odebrał jej życie i nigdy za swój czyn nie został osądzony.
Mama sióstr (łącznie pięć) walczyła: szukała świadków, chodziła po wsi, pytała, zastanawiała się co może jeszcze zrobić, jakie wątki są ważne, żeby rozwiązać zagadkę, ale natrafiała na mur. Dla prokuratora ustalenia kobiety z małej wsi, nie miały żadnego znaczenia. To, że była księgową i skrupulatnie zapisywała wszystkie swoje ustalenia, nikogo nie interesowało.
To, że w swojej walce o prawdę, choć bezwiednie, ośmieszyła śledczych, nie pomogło. Było tak: wkrótce po śmierci Basi, prokurator wezwał kobietę i oznajmił, że jej córka w chwili śmierci była pijana. Miało to być ostateczne potwierdzenie wersji o samobójstwie. Kobieta nie przyjęła tych słów bezkrytycznie, z chłodną precyzją godną księgowej, zapytała o grupę krwi córki, której brakowało w dokumencie. Nie wystarczyło jej słowo, zażądała uzupełnienia badań na piśmie. To proste żądanie wystarczyło, by pchnąć sprawę w nieoczekiwanym kierunku. Okazało się, że „alkohol” był jedynie wynikiem procesów gnilnych, wywołanych wysoką temperaturą, w jej organizmie.
Walka o prawdę kosztowała mamę Basi zdrowie, a ostatecznie życie. Dopiero po jej śmierci, pięć lat po odnalezieniu ciała Basi, Agnieszka poczuła, że ciężar walki o prawdę spoczął na jej barkach. Przejęła rolę strażniczki pamięci o siostrze, kontynuując dzieło, które z taką determinacją rozpoczęła jej mama. Obojętność śledczych jednak przez lata rzucała cień na całą sprawę.
– Czekałam ćwierć wieku, aby móc opowiedzieć tę historię – mówi podczas naszego spotkania w lipcu 2025 r.
Słońce majowego popołudnia było już wysoko na niebie. O godzinie piętnastej Basia wyszła z domu, by odetchnąć świeżym powietrzem po intensywnej nauce do egzaminów. Miała wrócić na obiad, tak jak zawsze. Studentka prawa miała utarte ścieżki, które wiodły przez pola, znane tylko mieszkańcom wsi. To był labirynt polnych dróg wytyczony przez lata, niedostrzegalny dla obcych. Bliskość przyrody to był świat Basi, w którym czuła się bezpiecznie i gdzie jej myśli mogły swobodnie błądzić. Miała tylko na chwilę odetchnąć, by zaraz wrócić do książek. Nie wróciła.
W tym samym czasie mama Basi zaczęła krzątać się w kuchni. Wraz z upływającym czasem w kobiecie narastało poczucie, że wydarzyło się coś złego, ale nie potrafiła sprecyzować myśli. Minuty mijały, a córka nie pojawiła się w domu. Matka poszła więc na policję i podzieliła się obawami z dyżurującym policjantem. Ten zbył ją machnięciem ręki i zbagatelizował sprawę, minęło zaledwie kilka godzin. Dziewczyna na pewno wróci.
Agnieszka zapamiętała, że tamtej nocy kiedy zaginęła Basia, była burza. Lata później, podczas naszej rozmowy, powie: „Jakby niebo wołało o pomstę”.

Pierwszy ciało w stawie zobaczył jeden z mieszkańców. Choć precyzyjniej pasuje określenie, bajoro. Woda sięgała tam zaledwie kilkunastu centymetrów, niewiele powyżej kostek. Nad taflą przebiegał drewniany mostek. To na nim policjanci znaleźli buty Basi, ustawione równo, tyłem do wody. „Tak się nie zachowuje ktoś, kto chce odebrać sobie życie” – powie jeden z policjantów będący na miejscu.
Zanim Agnieszka i jej mama zbliżyły się do brzegu, wybiegła do nich córka właściciela stawu. „To nikt od nas” – krzyknęła z daleka. „W co jest ubrana?” – odpowiedziała Agnieszka. Gdy usłyszy opis: czerwona koszulka i białe spodenki, wszystko stanie się jasne. To Basia.
Mama dziewczyny, wstrząśnięta, osunęła się na ziemię. Ratownicy podali jej zastrzyk. Agnieszka, w poszukiwaniu siostry, rozglądała się wzdłuż brzegu, widziała jedynie stojących w milczeniu strażaków.
– Policjant skinął do nich głową i się rozsunęli. Zobaczyłam siostrę, poznałam ją – mówi.
Obraz ten wyrył się w jej umyśle, jakby ktoś zapisał go niezmywalnym atramentem. Głowa Basi była ledwo zanurzona w wodzie, ciało ułożone nienaturalnie, jakby ktoś usiłował wcisnąć je w dno bajora.

Stoimy na skraju drogi, kilkaset metrów od stawu, w którym znaleziono Basię. Kiedyś z tego miejsca woda była widoczna. Dziś jest ukryta. Upływający czas i natura zrobiły swoje, jakby sama przyroda chciała ukryć przed mieszkańcami ten skrawek ziemi i zatrzeć ślady tamtej tragedii.
Agnieszka powraca na to miejsce po raz pierwszy od 25 lat. Przez ćwierć wieku pielęgnuje wspomnienia, wierząc, że choć jedno z nich może pomóc rozwiązać zagadkę. Jak zapamiętała tamten moment? Chaos, brak zabezpieczenia miejsca zdarzenia, pełno gapiów, brak psa tropiącego.
Pogrzeb Basi stał się momentem przełomowym. Ostatnie pożegnanie, które powinno być hołdem i wyrazem szacunku, zmieniło się w cichy sąd. Ksiądz proboszcz wypowiedział tylko jedno zdanie. „Są osoby, które zrobią wszystko, żeby uratować swoje życie, ale są takie, które się zabijają”. Słowa, wypowiedziana z ambony, niczym wyrok, naznaczyły bliskich Basi na lata. „To rodzina tej, która odebrała sobie życie” – szeptano w wiosce. A ten szept, z czasem, stał się donośnym głosem.
W Agnieszce mimo upływu czasu wciąż tli się poczucie potwornej niesprawiedliwości. Nikt nie próbował zapytać, jak się czują, nikt nie chciał zrozumieć ich bólu. A ona patrzyła na ciało siostry w trumnie i widziała, że jej głowa i szyja owinięte są bandażem, a twarz, choć odsłonięta, była poraniona.
Kobieta wspomina, że każdy w wiosce „chciał się bawić w detektywa” i wydawać osądy, nie licząc się z tym, że rani najbliższych Basi. Ludzie plotkowali, snuli własne teorie, w tym wszystkim nie było miejsca na współczucie. Z całej wioski przyszła tylko jedna kobieta, która zapytała, czy czegoś nie potrzebują. Przyniosła ubrania. Były niepotrzebne, ale w tamtym momencie liczył się sam gest.
Nikt inny nie pomógł, nawet proboszcz. Być może uznał, że samo odprawienie pogrzebu było wystarczające. Jego kazanie okazało się znamienne. Był kimś więcej, ważniejszym od policji, był wyrocznią. Kiedy mama Basi, zrozpaczona, dobijała się do śledczych, prosząc o sprawdzenie kolejnych tropów, usłyszała od policjanta: „Proboszcz powiedział, że się zabiła, a on wie najlepiej”. To zdanie, jak echo, było powtarzane także przez mieszkańców.
Kościół jest duży, biały z szarym dachem i spiczastą wieżą. Wokół rosną drzewa, a teren jest ogrodzony czerwonym, metalowym płotem. Do wejścia prowadzi ścieżka z kostki brukowej. Spoglądam w górę, niebo jest częściowo zachmurzone.

Ksiądz Antoni Łyko, ten sam, który wygłosił kazanie podczas pogrzebu Basi, jest proboszczem w Urzejowicach od ponad 25 lat. Skąd duchowny wiedział, że dziewczyna odebrała sobie życie, dlaczego zasugerował to podczas kazania, czy słyszał o późniejszych wątpliwościach, czy kiedykolwiek po tamtych wydarzeniach szukał kontaktu do bliskich Basi? Z tymi pytaniami udaję się do duchownego. Na plebanii go jednak nie zastaję, a próby dodzwaniania się na jego telefon pozostają bezskuteczne.
Oficjalną przyczyną śmierci Basi było gwałtowne uduszenie się poprzez zachłyśnięcie się wodą. Badania przeprowadzone w Zakładzie Medycyny Sądowej w Rzeszowie wykazały, że w płucach dziewczyny nie było wody. Zanim ciało trafiło na sekcję, przyjrzał mu się doktor Maciej Wieliczko, wówczas początkujący patomorfolog. To on początkowo miał przeprowadzić oględziny ciała i sekcję. Rodzina powie później, że jako jeden z nielicznych zachował się przyzwoicie i profesjonalnie.
Odnalazłem doktora Wieliczko. Czas zrobił swoje, a szczegóły tamtej sprawy zatarły się w natłoku codziennej pracy. Zapamiętał jednak, że miał wtedy niewielkie doświadczenie. Zamiast ryzykować błąd, zrezygnował z przeprowadzenia sekcji zwłok. Nie chciał czegoś przeoczyć, nie mógł dopuścić do pomyłki.
Lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej orzekli: Basia została zgwałcona tuż przed śmiercią. Przekazali tę informację śledczym, oczekując reakcji, która jednak nigdy nie nastąpiła. Zamiast podążyć tym tropem, powołano biegłego, który w stwierdził, że „ślady gwałtu”, są jedynie wynikiem niechlujnie przeprowadzonej sekcji zwłok.
Jak opowiedział mi jeden z podkarpackich prokuratorów, który pracował w tamtym czasie w Przeworsku, to właśnie ta opinia zaważyła na tym, że sprawa została zamknięta. Mój rozmówca, choć bezpośrednio nie był zaangażowany w śledztwo, zna je z relacji kolegów. Nazwiska biegłego, który przygotował opinię, nie pamięta.
W żadnym oficjalnym dokumencie, jak zapamiętała Agnieszka, nigdy nie padły słowa „zabójstwo” czy „gwałt”.
Siostra ofiary, wspomniała o jeszcze jednej, niepokojącej kwestii: plamy opadowe na ciele Basi. Powstają one w wynik działań grawitacji, po zatrzymaniu krążenia, gromadząc krew w najniższych partiach ciała. Jeśli Basia utopiła się sama, a jej ciało spoczywało na dnie bajora klatką piersiową do dołu, plamy powinny znajdować się z przodu. Tymczasem były na plecach. Czy to oznacza, że dziewczyna zmarła w innym miejscu, a jej ciało zostało porzucone w wodzie?
Sprawą śmierci Basi zajęła się prokuratura w Przeworsku, która z urzędu wszczęła śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. I również szybko je umorzyła, nie doszukując się niczego niepokojącego. Jakiś czas później, po zażaleniu rodziny, postępowanie wznowiono, by w listopadzie 2002 r. definitywnie je zamknąć.
O historię Basi opowiedziałem Annie Mendyce, obecnej szefowej przeworskiej prokuratury, w momencie śmierci dziewczyny, sama była studentką. Czy w archiwum wciąż spoczywają dokumenty z tamtego czasu? Obiecała, że sprawdzi.
Po trzech dniach otrzymałem oficjalną odpowiedź, że akta sprawy zostały zniszczone po upływie ustawowego okresu ich przechowywania. Zgodę na utylizację dokumentów wydało Archiwum Państwowe w Przemyślu, najprawdopodobniej nastąpiło to między 2012 a 2013 rokiem.
Pozostaje ludzka pamięć mieszkańców, którzy w tamtym czasie mogli coś widzieć. O Janie opowiedziała mi Agnieszka, siostra Basi, jego zeznania mogą być kluczowe dla tej historii.
Rankiem w dniu odnalezienia Basi, wracał do domu z nocnej zmiany. Nad brzegiem jeziorka, w którym później znaleziono dziewczynę, dostrzegł samochód. Był on charakterystyczny, ponieważ wtedy w tamtej okolicy nie było wiele takich pojazdów. Gdy dowiedział się o tragedii, zgłosił się na policję i opowiedział o tym, co widział.
Próbuję odnaleźć mężczyznę, pytając lokalnych mieszkańców i sołtysów z okolicznych wiosek. Dowiaduję się, że Jan mieszka w jednej z podkarpackich miejscowości. Już niewiele pamięta, ale potwierdza, że samochód widział. Czy ktoś go później próbował zastraszyć? Nie przypomina sobie. Plotki o tym, kto miał zrobić krzywdę Basi, słyszał, ale nie chce ich powtarzać, bo nie ma na to żadnych dowodów.

Koloru samochodu po tylu latach nie pamięta. Obiecuje, że zapyta żonę, przed laty na pewno wszystko jej opowiedział. Kobieta nic więcej nie pamięta.
Historię śmierci Basi owija jeszcze jedno, co najmniej dziwne zdarzenie. Kilka dni po tragedii policja wezwała na komendę grupę mieszkańców. To rutynowa procedura, śledczy chcieli zebrać zeznania od ludzi mieszkających w pobliżu.
Jedną z osób był Tadeusz, który pojawił się na przesłuchaniu wyraźnie zdenerwowany. Niespodziewanie, w trakcie zeznań powiedział, że źle się czuje i opuścił komendę, po czym udał się do szpitala. Przesłuchanie nigdy nie zostało dokończone.
Co więcej, samochód, który Jan widział nad brzegiem bajora, na kilka godzin przed znalezieniem ciała Basi, był łudząco podobny do pojazdu, którym jeździł właśnie Tadeusz. Policja jednak nigdy nie sprawdziła auta.
Z Władysławą, mamą Basi, już nie można porozmawiać. Kobieta, załamana śmiercią córki, podupadła na zdrowiu i odeszła kilka lat później. Pozostały po niej archiwalne nagrania, jak to z „Magazynu Kryminalnego 997”, wyemitowanego we wrześniu 2002 r., zaledwie dwa miesiące przed tym, jak akta sprawy trafiły do prokuratorskiego archiwum.
„Moja córka nie popełniła samobójstwa. Została zgwałcona. Jestem przekonana, że została zamordowana. Nie był to ktoś z daleka, był to ktoś bliski, ktoś kto znał, gdzie mamy pole, którędy ona chodziła. Oni nie chcą, aby ta sprawa jakoś wyszła na światło dzienne. Nie mogę się pogodzić z tą myślą, że ktoś morduje bezkarnie czyjeś dziecko i to uchodzi mu na sucho” – mówiła Władysława.
Obok niej, w studiu, siedział szpakowaty mężczyzna w czarnych okularach i marynarce. To Waldemar Czerwiński, łódzki detektyw, w tamtym czasie znany i wpływowy. „Nie mam wątpliwości, że Barbara Wocławska została zgwałcona przed śmiercią. W śledztwie przyjęto wersję samobójczą, dlatego nie zrobiono wiele czynności. Nie wyjaśniono okoliczności powstania obrażeń” – odpowiedział na pytanie prowadzącego. Zmarł cztery lata po emisji programu na raka płuc.
Niektórzy świadkowie tej tragedii zabrali sekret do grobu. Tuż po śmierci Basi, jeden z mieszkańców chodził za jej mamą i dopytywał, czy „była już u K.”. Miał on widzieć dziewczynę, jak szła sprawdzić uprawy. Dziś trudno ustalić, o co chodziło, mężczyzna zmarł kilka lat temu.
Mama Basi walczyła ze wszystkich sił: chodziła, pytała, szukała wskazówek. Agnieszka czasem zastanawia, czy śledczy, którzy zajmowali się tą sprawą mają po latach wyrzuty sumienia.
Do dziś nie wiadomo, kto dzwonił do mamy Basi tuż przed świętami w 2000 r., szepcząc do słuchawki: „Tu święty Mikołaj, jeśli jesteś mądra, zostaw tę sprawę”.
Rankiem Dorota wstała wcześniej niż zwykle, ubrała się i wyszła z domu. Śpieszyła się na autobus do Przeworska, gdyż zbliżała się Wielkanoc, a ona chciała się wyspowiadać. Według relacji świadków, ostatni raz widziano ją, kiedy wsiadała do autobusu, a następnie ślad po niej urywa.
W czerwcu 1996 r., dwa miesiące po zaginięciu, jej ciało zostało odnalezione nad Sanem w Starym Mieście na Podkarpaciu. Brzeg rzeki porośnięty jest gęstymi krzewami i drzewami. Biegły medycyny sądowej orzekł, że przyczyną śmierci było uduszenie.
Kobieta pochodziła z Żurawiczki, wsi sąsiadującej z Urzejowicami, gdzie mieszkała Basia, ta sama, którą znajdą w bajorze. Po latach mieszkańcy spekulują, że być może obie sprawy mogą być ze sobą powiązane. Mówią, że Dorota ostatni raz byłą widziana, jak wsiadała do taksówki w Przeworsku, ale skąd wzięła się ta informacja? Dziś trudno ustalić.
W rodzinnym domu Doroty nikt nie mieszka, rodzice umarli, a brat – jak mówią sąsiedzi – wyprowadził się do Jarosławia. Dzięki pomocy znajomej odnajduję blok, w którym mieszka. Niestety nie zastaję nikogo.
O akta sprawy Doroty pytam w prokuraturze w Leżajsku, która prowadziła śledztwo w 1996 r. Okazuje się, że dokumenty trafiły do Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie kilka lat wcześniej, a w rozwiązanie zagadki zaangażowane jest policyjne Archiwum X z Rzeszowa.

Prokurator Agnieszka Stankiewicz, zajmująca się sprawą, zapewniła mnie, że w śledztwie zrobiono wiele, ale odmówiła udostępnienia akt z uwagi na dobro postępowania. Opowiadam jej o plotce krążącej wśród mieszkańców, że Dorota miała wejść do taksówki. Żaden ze świadków nigdy tego oficjalnie nie zeznał, odpowiada.
Czy sprawa Basi i Doroty mogą być ze sobą powiązane? To pytanie pozostaje otwarte.
Agnieszka już dawno przestałą wierzyć w sprawiedliwość, choć wciąż ma nadzieję, że upływający czas pozwoli na rozwiązanie sprawy. Uważa, że kluczem do prawdy może być strach. Jeśli sprawca usłyszy, że ktoś wciąż interesuje się losem Basi, wpadnie w panikę i popełni błąd.
O tym, że siostra została zamordowana, Agnieszka jest przekonana. Zbrodnia, jak mówi, była wynikiem niefortunnego splotu wydarzeń. Stojąc nad grobem Basi, mówi. – Sprawca nie jest już młody i jego życie dobiega końca. Być może będzie chciał odkupić winy.
Zwraca się też z apelem do wszystkich, którzy coś widzieli lub słyszeli. – Ta krew jest na rękach osób, które coś wiedzą, ale nie chcą tego wyjawić.
Agnieszka czeka na prawdę, która pozwoliłaby pogrzebać ból i dokończyć dzieło ich mamy. Historia Basi pozostaje otwarta, a niewyjaśnione okoliczności wciąż wiszą w powietrzu, domagając się sprawiedliwości.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]
