Dobrze pamiętam wypowiedź Angeli Merkel, która tradycyjnie pojawiła się na dorocznej konferencji prasowej, organizowanej przez Stowarzyszenie Niemieckich Dziennikarzy „Bundespressekonferenz” i Zrzeszenie Dziennikarzy Zagranicznych (VAP). Zwykle podczas takich spotkań pada wiele pytań, dotyczących bieżącej polityki. Jednak w 2015 roku dziennikarzy interesował przede wszystkim problem migracyjny, ponieważ na Węgrzech gromadziło się coraz więcej syryjskich uchodźców.
Merkel sama przyznała, że spodziewa się napływu ponad 800 tys. uchodźców do Niemiec w ciągu jednego roku. Właśnie wtedy padło pytanie, czy Niemcy poradzą sobie z tak ogromną liczbą osób i czy państwo niemieckie i społeczeństwo nie zostaną przytłoczone tym wyzwaniem.
Angela Merkel odpowiedziała wówczas spontanicznie: „Powiem prosto: Niemcy są silnym krajem… wiele już osiągnęliśmy – poradzimy sobie. A tam, gdzie coś stoi na przeszkodzie, trzeba to pokonać i nad tym pracować. Rząd federalny zrobi wszystko, co w jego mocy – wspólnie z krajami związkowymi i gminami – by to wdrożyć”
Migranci a Niemcy. Angela Merkel nie żałuje swojej decyzji
Od tego czasu dziennikarze wielokrotnie pytali niemiecką kanclerz o jej historyczne słowa, ale dopiero po dziewięciu latach Angela Merkel postanowiła podzielić się obszernie swoimi refleksjami w książce „Wolność – Wspomnienia 1954-2021”. Alternatywą dla otwarcia granic było – zdaniem Merkel – użycie siły wobec zdesperowanych ludzi na granicy, na co „nigdy nie mogłaby się zgodzić”.
Merkel pisze wprost, że nie żałuje decyzji o wpuszczeniu uchodźców, choć ma świadomość jej politycznych konsekwencji. Była kanclerz wyjaśniła, że kierowała się wartościami humanitarnymi i europejskimi. Podkreśla, że jej priorytetem w 2015 r. była ochrona godności ludzkiej i wierność europejskim zasadom solidarności.
Odpierając krytykę, zaprzeczyła, jakoby swoją otwartą postawą zachęciła więcej osób do przyjazdu. Jej zdaniem „życzliwe oblicze” kanclerza nie było powodem fali uchodźców – ludzie uciekali przed wojną i terrorem, a nie dlatego, że czuli się zaproszeni. Merkel podkreślała, że źródłem kryzysu uchodźczego były konflikty na Bliskim Wschodzie (szczególnie wojna w Syrii) i ubolewała, że społeczność międzynarodowa nie zareagowała wcześniej.
Słowa „damy radę” diametralnie zmieniły niemiecką scenę polityczną
Gdy u progu niemieckich granic stali uchodźcy, niemiecka scena polityczna wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Alternatywa dla Niemiec (AfD) była praktycznie bankrutem.
Przed samą konferencją prasową Merkel telewizja publiczna zaprezentowała najświeższe sondaże, z których wynikało, że AfD ma zaledwie trzyprocentowe poparcie i nie ma żadnych szans na wejście do parlamentu. Dziś sytuacja wygląda inaczej. Problem migracyjny wyniósł skrajnie prawicowych populistów do historycznego sukcesu, niczym na fali przypływu. Obecnie AfD w sondażach wyprzedza partię byłej kanclerz i dąży do umocnienia swojej pozycji.
Scena polityczna mocno się spolaryzowała, a niemieckie partie zweryfikowały swoje programy. Otwartości już nie ma. Wręcz przeciwnie – Niemcy zamknęli swoje granice, zdecydowali się zakłócić funkcjonowanie strefy Schengen i stali się mniej hojni, jeśli chodzi o pomoc socjalną dla tych, którzy do Niemiec przyjeżdżają.
Jednak to nie oznacza, że problemy zniknęły. Problem migracyjny wciąż pozostaje głównym tematem politycznym, a pytania, jak prowadzić politykę migracyjną, która może Niemcom wyjść na dobre, wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Uchodźcy otworzyli Niemcom oczy na ich własne problemy
Po 10 latach Niemcom udało się stworzyć mechanizmy, które częściowo uporządkowały proces przyjmowania uchodźców, choć początki były wyjątkowo trudne i chaotyczne.
Katarina Niewiedzial – Pełnomocnik Senatu Berlina ds. Partycypacji, Integracji i Migracji, zapytana przez Interię o pierwsze miesiące napływu uchodźców do Berlina, opisała ten okres jako czas wielkiego chaosu, dezinformacji i braku jasnego planu. Podkreśliła, że to głównie dzięki wolontariuszom udało się zapewnić przybyszom zakwaterowanie i pierwszą pomoc.
Dziś, dekadę później, Niewiedzial dzieli się ważną refleksją: „Uważam, że kluczowe jest podkreślenie, że stoimy przed ogromnym wyzwaniem transformacji. Dopiero teraz, szczególnie po odejściu kanclerz Merkel, uświadamiamy sobie, jak wiele reform strukturalnych zaniedbano w tym kraju – od mieszkalnictwa, przez edukację, po infrastrukturę: zarówno fizyczną, jak i społeczną. Te problemy często mylnie łączy się z migracją, choć w rzeczywistości migracja działa jak soczewka. To właśnie dzięki ludziom, którzy do nas przybyli, wyraźniej dostrzegliśmy nasze własne niedociągnięcia. Uchodźcy uwidocznili błędy i problemy tkwiące w systemie – a nie w nich samych”.
Ciągłe czekanie na decyzję azylową
Niewątpliwie niemiecki system socjalny został wystawiony na poważną próbę. Uchodźcy, którzy docierali do Niemiec, przez długi czas byli integrowani przede wszystkim z niemieckim systemem pracy. Syryjczycy, ale także imigranci z innych krajów czekali nawet dwa, trzy lata na decyzję niemieckich władz, dotyczącą pozwolenia na pracę lub konieczności opuszczenia Niemiec.
Ten powolny proces, spowodowany przeciążeniem niemieckich urzędów, tylko piętrzył problemy. Zamknięci w ośrodkach dla azylantów ludzie zaczynali dosłownie wariować. Nie wiedzieli, co ich czeka, czy będą mogli podjąć pracę i patrzeć normalnie w przyszłość.
Efektem ubocznym był również wzrost przestępczości, a niemieckim służbom coraz trudniej było weryfikować uchodźców pod kątem powodów, dla których przyjechali do Niemiec. Rosnący problem integracji doprowadził do tego, że ludzi ryczałtowo postrzegali uchodźców i imigrantów jako problem. Co zresztą było na rękę populistom z AfD.
Anas Modamani – syryjski uchodźca, który zasłynął w Niemczech ze zdjęcia selfie zrobionego z Angelą Merkel (dziś dziennikarz i producent wideo) – powiedział Interii o swoich odczuciach, dotyczących decyzji przyjazdu do Niemiec: „Mam dwa domy. Mam Syrię i mam Berlin – i to sprawia, że moje życie jest piękniejsze niż życie wielu innych, którzy wciąż nie mają niemieckiego paszportu. Bo kto w Berlinie nie ma niemieckiego paszportu, temu jest naprawdę ciężko. Nie można się zrelaksować, trudno skupić się na egzaminach w szkołach, na uniwersytetach – myśli wciąż uciekają w stronę deportacji. Znam wielu przyjaciół, którzy jeszcze nie mają niemieckiego paszportu i bardzo trudno jest im tutaj się odnaleźć. Kiedy jednak ma się niemiecki paszport, od tego momentu można iść do pracy, można się odprężyć i myśleć o przyszłości. A bez niego wciąż żyje się w strachu przed deportacją„.
Dziś trudno nawet powiedzieć, czy Niemcy są w połowie drogi do rozwiązania problemu migracyjnego. Z jednej strony chcą wyeliminować proceder, jakim jest migracja nastawiona na wykorzystywanie niemieckiego systemu socjalnego. Z drugiej strony Niemcy stają przed ogromnym wyzwaniem kurczącego się rynku pracy. I choć w ostatnich miesiącach bezrobocie wzrosło, liczba wykwalifikowanych pracowników maleje, ponieważ Niemcy nie są już tak atrakcyjnym krajem dla imigrantów z innych europejskich państw jak 10 lat temu.
Tomasz Lejman, korespondent Polsat News i Interii w Berlinie